Bohater drugiego odcinka „Kilku pytań do…” jest bardziej znany, był nawet gościem jednej z planszostacji, do czego w trakcie mini wywiadu nawiązuje. Poniższy tekst miał się ukazać dużo wcześniej, niestety miałem ostatnimi czasy sporo roboty i wyszło jak wyszło :-( Mam nadzieję że zarówno czytelnicy jak i Przemek wybaczą mi opóźnienie, a teraz zapraszam do tekstu.
Adam Kałuża: Napisz kilka słów o sobie, ile masz lat, gdzie pracujesz, jakie masz inne hobby poza grami planszowymi.
Przemysław Korzeniewski: Wiek: 30+. Praca: Manager IT w banku. Co do innego hobby (prócz planszówek), to jest tego kilka: Przede wszystkim turystyka górska. Uznaję tylko i wyłącznie piesze wędrówki po wysokich górach. Jeśli mam iść kilka godzin wśród drzew, to się męczę. Jednak powyżej linii drzew odradzają się we mnie siły. Poza tym lubię fotografię. Jestem posiadaczem lustrzanki cyfrowej i kilku innych gratów, więc jak idę z żoną w góry, to zawsze jest wojna kto bierze plecak ze sprzętem, a kto plecak z kanapkami, piciem, mapą, ubraniami itp. Lubię też usiąść czasami przy komputerze i pomęczyć jeszcze trochę zrobione przez siebie zdjęcia, żeby były jeszcze lepsze. Ale na to przeważnie już czasu brakuje.
Praca w IT to też moje hobby. Nie chcę pracować przy czymś, czego nie lubię. Znacznie łatwiej i przyjemniej jest pracować przy czymś, co się lubi. Jakoś na szczęście tak mi się życie układa, że mogę pracować właśnie przy tym, co lubię: IT i planszówki. Ciągotki do programowania miałem już w podstawówce. Pierwszą grę z dźwiękiem i obsługą joysticka napisałem w Basicu na ZX Spectrum na wakacjach pomiędzy 7 i 8 klasą. Definitywnie na IT postawiłem jak miałem wybrać studia. Tak też się stało. Jestem mgr informatyki i pracuję w zawodzie.
AK: Jak zaczęła się Twoja przygoda z grami, czy bawiłeś się w nie będąc dzieckiem, czy przyszło to później? Jeśli grałeś już kiedyś, jakie to były gry.
PK: Na podobne pytanie odpowiadałem już w planszostacji. Nie wiem czy jest sens spisywać to, co zostało tam powiedziane. Jeśli jest, to podtrzymuję wszystko to, co wtedy powiedziałem.
AK: Co cenisz sobie szczególnie w graniu?
PK: To trudne pytanie, bo jest na nie bardzo dużo różnych odpowiedzi. Przy grach mam czas odpocząć od pracy, spotkać się ze znajomymi, wytężyć szare komórki w trochę innej formie niż w pracy zawodowej. Jest to dla mnie rewelacyjna forma rozrywki. Każda gra pomaga się odstresować. Tu nikt nie wyciąga konsekwencji za podjęcie nieudanych decyzji, nie ma szefa, któremu trzeba przytakiwać i spełniać jego czasami dziwne pomysły, nie zarządza się ludźmi, z których każdy ma swój charakter i swoje problemy. Sprawa jest prosta: wygram, przegram albo będę gdzieś w środku. W sumie bez większej różnicy, choć… nie po to gram, żeby przegrać ;)
AK: Czy masz jakiś swój ulubiony gatunek wśród gier, czy przeszkadzają Ci gry o większym elemencie losowym itp?
PK: Uważam, że nie ma czegoś takiego jak „ulubiony gatunek”. Gry, które lubię mają po kilka różnych mechanizmów działających w trakcie gry. W tej sytuacji ciężko jest określić „to coś”, co określałoby jakiś konkretny gatunek. Nie ma dla mnie znaczenia, czy gra jest określana jako strategiczna, ekonomiczna, bitewna itp. Ważne jest to, żeby wszystkie elementy były zgrane ze sobą i nic nie sprawiało wrażenia dodanego „na siłę”. Jak każdy samiec lubię rywalizację, więc gry bez dużej interakcji nie mają u mnie większych szans.
Nie lubię też zbyt dużej losowości. Moim zdaniem zamiast tracić np. godzinę czasu na granie w grę z wysoką losowością można ustalić, że każdy z graczy rzuca raz kostką i ten, który wyrzuci największą liczbę ten wygra. Efekt jest ten sam, tylko pozostaje jeszcze sporo czasu na np. zagranie w coś lepszego.
Uważam jednak, że minimalna losowość powinna być. Wydaje mi się, że z dwóch powodów. Po pierwsze każda rozgrywka będzie inna. Po drugie uniemożliwia to zaplanowanie pewnemu typowi graczy 11 ruchów do przodu. W przypadku, gdy wszyscy gracze byliby równie mocno „przewidujący”, to przeciętna gra trwałaby pewnie kilkanaście godzin. Jeśli z kolei mamy przy stole takiego tylko jednego, to wszyscy będą na niego narzekać, że przeciąga swój ruch. To rozkłada wieczór.
Jeśli zapewniony jest odpowiednio niski czynnik losowy, to planowanie ma sens, ale na nie więcej niż 3-5 ruchów do przodu. W takiej sytuacji wszyscy przy stole są więc uratowani nawet wtedy, jeśli trafi się „mózg” starający się przy każdym ruchu wydedukować najlepsze posunięcie. W krótkim czasie dojdzie on bowiem do wniosku, że „co ma być to będzie” i snucie długofalowych planów mija się z celem.
Wracając do pytania, nie lubię też nieprzemyślanych rozwiązań w postaci różnych dziwnych błędów autora (czasami niestety osadzonymi mocno w regułach), które powodują efekt kuli śnieżnej czy kingmakingu.
AK: Czy masz jakieś ulubione gry, jeśli tak to jakie?
PK: Tu sprawa się co pewien czas zmienia. Obecnie jest to Eufrat i Tygrys (wciąż) i chyba ostatnimi czasy Tikal. Z kolei na wakacjach niezbędne jest Tichu, bo można grać wszędzie: w samolocie, w namiocie, w restauracji itp. Tu złożyć muszę podziękowania dla osób, z którymi graliśmy na Pionku prawie dwa lata temu, bo chłopaki uświadomili mi jedną zasadę, której nie doczytałem w instrukcji.
AK: Czy masz ulubionego autora gier, za co go sobie cenisz (o ile taki jest)?
PK: Patrząc na gry, w które grałem i na to które z nich mi się podobały, a które nie, muszę stwierdzić, że nie mam ulubionego autora. Uważam, że nawet dobry autor czasami wypuszcza gnioty lub „składanki” z kilku swoich poprzednich pomysłów, co niestety nie wychodzi na dobre.
AK: Jakie są plany Lacerty na przyszłość, czy możesz zdradzić jakieś tytuły które mają być wydane, ewentualnie w jakim kierunku chce podążać firma?
PK: Plany na przyszłość są mocno związane z polską walutą. Jak już wszyscy dobrze wiedzą, wydajemy lokalizowane gry zachodnie. Drukujemy je przeważnie w Niemczech, w koprodukcji z kilkoma innymi wydawnictwami. Tak trzeba robić, aby obniżyć koszt produkcji. Często też właściciele praw autorskich nie zgadzają się na „samodzielne drukowanie” w Polsce. Dla nich jest to oczywiste. Jeśli Polacy będą drukować z nimi, to koszt produkcji ich wersji językowej wzrośnie. Obecnie, gdy Euro jest za 4,90 zł produkcja czegokolwiek poza granicami jest nieopłacalna. Rzadko kto kupiłby przecież Puerto Rico za 170 złotych. Genua niestety wyszła w felernym okresie. Gra miała kosztować około 110-120 złotych (cena sugerowana), a z powodu ceny Euro kosztuje145 zł. W dodatku w tej cenie sprzedajemy ją do sklepów prawie po kosztach. Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że w tym kryzysowym roku również i my będziemy musieli włączyć bieg jałowy i jakoś przeczekać.
Oczywiście nie poddajemy się bez walki. Skoro druk poza granicami jest nieopłacalny i nikt nie chce się zgodzić na druk w Polsce, to skłaniamy się ku wydaniu czegoś polskiego. Ale to jeszcze otwarta księga.
AK: Czy czytasz GamesFanatic? Co sądzisz o naszej stronie?
PK: Czytam jak mam czas, a mam go mało. Ale staram się ;)
AK: Jak widzisz rozwój naszego hobby w Polsce? Czy według Ciebie prawdziwy bum jest przed nami, czy osiągnął już apogeum?
PK: Porównując się do zachodu, to jeszcze sporo przed nami. Wydaje się, że w 2008 roku było już dość dobrze. Może nie jeśli chodzi o wyniki, ale z pewnością jesteśmy na dobrej drodze. Patrząc na sytuację ze strony wydawcy, to obawiam się, że w tym roku ludzie będą jednak oglądać każdą złotówkę przed jej wydaniem. Ze strony gracza mogę natomiast stwierdzić, że jest coraz więcej ludzi, którzy grają i coraz więcej imprez planszówkowych. To jest bardzo pozytywne i daje nadzieję, że jak kryzys się zakończy, będziemy mogli dalej rozwijać nasze hobby w Polsce.
AK: Dziękuję za odpowiedzi i do zobaczenia :-)
PK: Dziękuję.
Tyle Przemek, a w następnym wywiadzie poznacie… zobaczycie już za tydzień :-)
Czy Przemek to ta sama osoba co „pomarańczowy” Korzeń z Pionka?
Nie, zupełnie nie ;-)
Cóż, jakby nie patrzeć nazwisko mamy podobne, fizjonomię może i też (jak ktoś mocno zmruży oczy), tyle, że Przemek jest kojarzony z Lacertą, a ja niespecjalnie:)
Marcin Korzeniecki
Dla ścisłości i żeby pozbyć się wszelkich wątpliwości proponuję następne „Kilka pytań do…” Marcina Korzenieckiego