Gdy kilka lat temu zainteresowałem się grami planszowymi, mocno zaskoczyły mnie dwie sprawy. Po pierwsze zszokowała mnie ilość dostępnych gier – setki tytułów o najprzeróżniejszym stopniu skomplikowania i tematyce. Dla człowieka, którego dzieciństwo przypadało na okres późnego PRLu rzędy półek wypełnione kolorowymi pudełkami przeznaczonymi dla ludzi w każdym wieku i oferujące przeróżne rodzaje rozrywki wzbudzały zachwyt i były czymś nowym.
Dużo większe zaskoczenie przyszło nieco później – gdy odwiedzałem już cyklicznie planszówkowy klub. Poznając kolejne tytuły o kolonistach w Ameryce Południowej, budowaniu sieci elektrowni we współczesnej Europie, średniowiecznym francuskim zamku, handlu w porcie w Hamburgu itp. zadałem wreszcie to, wydawałoby się że oczywiste, pytanie:
– Słuchajcie, a dlaczego nie gramy w żadne polskie gry, gry o Polsce?
Współgracze zamarli, spojrzeli na mnie zdziwieni, a potem żachnęli się machając ręką na nowicjusza, który zadaje głupie pytanie. Popełniłem najwidoczniej jakieś faux pas. Ale jakie? Gdy później przeglądałem polskie gry w internecie i dyskusje o nich na forum szybko zrozumiałem o co chodzi.
Polskich gier powstawało wtedy bardzo mało, a te które udało się wydać traktowały o dość dziwnych tematach i należały do gatunku imprezowych, „dowcipnych” gier. W zgodnej opinii większości graczy były też uważane za bardzo kiepskie, co w połączeniu z nieciekawą tematyką i humorem, który nawet jeśli był nienajgorszy szybko się wyczerpywał, dawało obraz polskiej gry jako ubogiego kuzyna niemieckich hitów o średniowiecznych zamkach.
„Polska gra” w środowisku fanów gier planszowych była, i w pewnym stopniu nadal jest, synonimem gry kiepskiej, byle jakiej, zrobionej dla żartu i nadającej się jedynie do grania przy piwie. (Tu trzeba uczciwe dodać, że nie dotyczy to gier wojennych, ale te nie znajdowały się nigdy w obszarze moich zainteresowań i stanowią kompletnie inną kategorię gier.)
– Bardzo szkoda – pomyślałem wtedy. Bo przecież zrobienie dobrej polskiej gry, umieszczonej w polskich realiach, traktującej poważnie jakiś bliski Polakom temat jest najlepszym sposobem na przekonanie ludzi do współczesnych planszówek. Osoby, które nie znają tego hobby, dla których gra planszowa to wciąż tylko zabawka dla dzieci, dużo chętniej przyjrzą się grze, która opowiada jakąś dobrze znaną historię. A gdy już w nią zagrają ze zdziwieniem przekonają się, że gra planszowa to może być interesująca rozrywka dla wszystkich.
Gdy niewiele później sam zacząłem projektować gry, od początku wiedziałem, jaki jest mój cel: zaprojektować dobrą grę, umieszczoną w polskich realiach i opowiadającej o jakiejś ważnej sprawie.
Pierwszą próbą realizacji tego pomysłu było stworzenie gry Słowianie, opowiadającej o początkach naszej państwowości. Tamtą grę wymyślałem znając może 20-30 współczesnych gier. Było to zbyt wcześnie, by gra miała szanse być naprawdę dobra. Zbyt mało wtedy wiedziałem o grach planszowych, wymyślając mechanikę gry wyważałem otwarte drzwi i choć gra działała nie nadawała się do wydania. Ale ta pierwsza porażka nauczyła mnie sporo i nie porzuciłem swojego marzenia o zrobieniu dobrej polskiej gry.
Wiele miesięcy później, w jednym z ostatnich dni lipca 2008 roku odwiedziłem Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie była to rodzinna wycieczka tylko służbowa wyprawa. Moje koleżanki z redakcji miały nagrać do programu telewizyjnego wywiad z uczestnikiem Powstania Warszawskiego. Moje zadanie ograniczało się do zrobienia zdjęć tego wydarzenia. Zabrałem więc aparat i tramwajem pojechałem na róg Grzybowskiej i Towarowej.
Wchodziłem na dziedziniec Muzeum jak do siebie – byłem tu już wcześniej i wiedziałem czego się spodziewać. Muzeum Powstania Warszawskiego to pierwsze chyba w Polsce muzeum na prawdziwie światowym poziomie. Znacznie odbiega od stereotypu wyniesionego z doświadczeń wycieczek szkolnych, gdy przemykaliśmy w zbyt wielkich kapciach i całkowitym milczeniu pomiędzy szeregami zakurzonych gablot, których za żadne skarby nie można było dotykać.
Nic z tych rzeczy! W Muzeum Powstania Warszawskiego można zobaczyć, usłyszeć i dotknąć Powstania, poczuć je na własnej skórze. Cieszyłem się więc na ponowną tam wizytę.
Wkrótce pojawił się nasz gość i przewodnik – major Edmund Baranowski, ps. „Jur”, uczestnik Powstania Warszawskiego. Od początku uderzyło mnie, że traktował nas całkiem normalnie – nie zachowywał się jak kombatant rozmawiający z młodymi ludźmi. Czułem się jakbym po prostu z dziadkiem mojej koleżanki spacerował po muzeum. Uważnie słuchał naszych pytań i opowiadał o powstaniu. Normalnie, bez zbyt wielkich słów, ale z dokładnością i dbałością o szczegóły. Pokazywał eksponaty, wyjaśniał, opisywał.
W ten sposób obeszliśmy niemal całe muzeum: rozmawialiśmy chwilę przy murze pamięci, na którym zapisane są nazwiska poległych powstańców, przeszliśmy przez sale tematyczne, odwiedziliśmy gigantycznego Liberatora, który przycupnął w głównej hali muzeum, jakby gotów w każdej chwili do lotu. Obejrzeliśmy powstańczą drukarnię, lazaret, centrum łączności, salę opisującą działalność powstańczej poczty polowej, aż wreszcie dotarliśmy do kanału.
To takie miejsce w muzeum gdzie odtworzono fragment podziemnego kanału, takiego samego, jakim powstańcy przemieszczali się pomiędzy wyspowo rozrzuconymi po Warszawie skrawkami wolnego miasta.
W kanale było ciemno, więc nie byłem w stanie robić zdjęć. Przystanąłem na chwilę i poczułem atmosferę tego miejsca. Wyobraziłem sobie powstańców, którzy w ciemnościach przemykali się tędy, patrząc ze strachem na włazy prowadzące na ulicę, zza których w każdej chwili mogli wychynąć niemieccy żołnierze. Olśniło mnie! Można przecież zrobić grę o Powstaniu, która nie będzie grą wojenną. Powstańcza harcerska poczta i wędrówki kanałami to świetny temat na planszówkę! Dodatkowo to temat spełniający wszystkie moje założenia, bo oryginalny, polski i bynajmniej nie błahy.
Opuszczałem muzeum już z nieprzytomnym wzrokiem. Pomysł na grę mościł się w już na dobre w mojej głowie i domagał się uwagi. Kolejnego dnia po pracy wróciłem do muzeum – jeszcze raz obejrzałem kanał i salę o poczcie polowej, przeczytałem dostępne dokumenty, w sklepiku zakupiłem mapę powstańczej Warszawy i tak zaopatrzony w „tematykę” pojechałem do domu nasiąkać nią aż po czubek głowy. Już wiedziałem, że pozostawiona tam odpowiednio długo przyniesie wreszcie dobre pomysły na mechanikę gry współgrającą z tematem, ale o tym opowiem już następnym razem…
Tekst ukazał się pierwotnie na oficjanym blogu gry: www.malipowstancy44.blogspot.com
Widzę że rodzi się nowa/hypowa tradycja:)
Wydaje mi się że w tym wypadku jest trochę za późno, bo nie możesz już stworzyć tej iluzji interakcji jaka udała się Trzewikowi.
Powstańcy są już gotowi (tak jak i Stronghold), więc nie ma powodu by coś doradzać i komentować.
Mam nadzieję jednak, że uda Ci się stworzyć emocjonalną opowieść, która sprawi że choć cisi nie pozostaniemy głusi na Twoją historię.
P.S. Jestem po maratonie z literaturą z zakresu odkrywania samego siebie… bla,bla,bla…więc niech Was nie dziwi ten bełkot;)
Dobry tekst. Pomijając klarowność języka – fajnie i dobrze się czyta – dotyka on problemów, które i mnie interesują: dlaczego nie ma dobrej polskiej gry?
Jerzy Piątek, fotograf, powiedział kiedyś coś takiego: „Chcesz oglądać dobre zdjęcia? To sobie je, k*, zrób…”. Można powiedzieć: chcesz dobrej polskiej gry…
Gratulacje.
No i znowu zachce mi się wymyślić grę, co u mnie akurat sprowadza się do serii wyważania otwartych drzwi. w końcu się załamię i zapomnę. aż do następnego felietonu ;)