Czy przeraziła Was kiedyś łamigłówka?
Takie doświadczenie stało się moim udziałem w czasie marcowej edycji gliwickiego Pionka. Miałem wtedy okazję wziąć do rąk jeden z pierwszych egzemplarzy Twisting Rings – poplątanych pierścieni. Wrażenie było druzgoczące: dziewięć płytek z naklejonymi fragmentami kolorowych łuków przesuwa się i – o zgrozo! – obraca w obrębie kwadratowej planszy. Procesowi przemieszczania towarzyszy psychodeliczny szczęk mechanizmu obrotowego i wywołujący gęsią skórkę zgrzyt przesuwanych elementów.
Totalny chaos i zgroza – nigdy wcześniej nie widziałem łamigłówki, w której pierwotny układ, przedstawiający jakiś uporządkowany wzór, może zostać obrócony w perzynę w dosłownie kilku przypadkowych ruchach.
Pomyślałem wtedy: w porządku, oto przykład łamigłówki zdecydowanie nie dla mnie. Życie płata jednak psikusy – na kolejnym Pionku otrzymałem propozycję napisania poniższej recenzji, a moje nieśmiałe protesty zostały uciszone najstarszą ripostą świata – „co, TY nie napiszesz???”.
Postanowiłem więc zmierzyć się ze swoim strachem.
Poplątane pierścienie bazują na jednej z najpopularniejszych łamigłówek przesuwnych, popularnej „piętnastce” (rozgrywanej w ramce 4×4), a w zasadzie na jej młodszej siostrze, znanej jako „ósemka” (ramka 3×3). Edwad Hordern, autor wydanej przez Uniwersytet w Oksfordzie książki o „sliding puzzles”, definiuje je jako grupę elementów dowolnego kształtu zamkniętych w ograniczonej przestrzeni, w której celem jest ich przesunięcie w określonej kolejności jeden po drugim tak, aby osiągnęły one odpowiednie położenie, przy czym nie mogą być unoszone bądź też przeskakiwać jeden przez drugi.
O miano autora oryginalnej piętnastki zabiegało co najmniej kilku wynalazców łamigłówek, warto natomiast przytoczyć iście makiaweliczną anegdotę związaną z wersją zaproponowaną przez amerykańskiego tuza przemysłu łamigłówkowego, Sama Lloyda. Postanowił on w swojej wersji, składającej się z drewnianej ramki i drewnianych kostek oznaczonych liczbami od 1 do 15, zamienić miejscami ostatnie kostki, czyli 15-tkę ułożyć przed 14-tką. Za rozwiązanie tak pomyślanych warunków startowych ofiarował niebagatelną jak na rok 1870 sumę 1000 dolarów. Jego pieniądze były jednak całkowicie bezpieczne. Ponieważ taka operacja wiązałaby się z pojedynczą (nieparzystą) zamianą kostek, rozwiązanie z kombinatorycznego punktu widzenia było niemożliwe. Nie przeszkodziło to powstaniu miejskich legend o sprzedawcach zbyt zaabsorbowanych łamigłówką, by otworzyć swoje sklepy, urzędnikach stojących na mrozie i próbujących ją rozwiązać tudzież dziennikarzach odnajdywanych po północy, przesuwających kostki na talerzu od czasu lunchu.
Obok zamiany drewna na plastik a cyferek na figury geometryczne poplątane pierścienie proponują jeszcze jedną zmianę – oprócz przesuwania kwadratowych elementów możemy przy pomocy zmyślnego, acz prostego mechanizmu obracać elementy narożne – o 90 stopni w dowolną stronę przy jednorazowym obrocie pokrętła. Co ciekawe taka operacja jest dopuszczalna w definicji Edwarda Horderna, który tolerował obracanie elementów, co więcej: zakładał również nieprzesuwalne bariery, obostrzenia ruchu dla niektórych elementów, specyficzne drogi bądź elementy, których przesuwać nie możemy. Zgodnie z definicją wszysto gra. To w dalszym ciągu „sliding puzzle”.
Czy jednak na pewno wszystko?
Pierwsze wrażenie jest mieszane: obudowa i mechanizm wyglądają na solidne. Jednak wypustka w górnej części łamigłówki, na której znajduje się logo firmy i nazwa układanki, na dłuższą metę przeszkadza. Od spodu plastik jest przezroczysty, intrygująco wyglądają trybiki mechanizmu wewnątrz, od góry jednak króluje srebrna farba… Szkoda, bo zdjęcia na pudełku sugerują, że rozważana była również wersja „do wglądu” od góry.
Poplątane pierścienie są unikalne pod pewnym względem – zamiast ośmiu przesuwnych elementów zawierają ich dziewięć. Układ taki jest niezbędny do graficznego przedstawienia nieprzerwanych okręgów i owali. Jak więc możliwe jest ich przesuwanie? Jak zwykle rozwiązanie jest banalno-genialne: środkowy kwadrat w najwyższym rzędzie przesuw a się wyłącznie w górę, w specjalnie przygotowaną wnękę. Tak naprawdę mamy więc do czynienia z „dziewiątką” rozgrywaną na planszy składającej się z dziesięciu pól. Znowu jednak powstaje wrażenie pewnego niedosytu – skoro ten jeden kafelek używany jest tylko na początku układania (aby zwolnić miejsce) i na jego końcu (aby dopełnić układane pierścienie), byłoby idealnie, gdyby po przesunięciu w swoją wnękę zostawał w niej na stałe – łatwiej byłoby operować pozostałymi kafelkami. Niestety, zamiast blokować się w jakikolwiek sposób w górnym położeniu, element ten pozostaje całkowicie luźny, zsuwając się w dół w najmniej oczekiwanych momentach.
Mechanizm naprawdę działa sprawnie. Doprowadziłem jednak do sytuacji (i to bez stosowania nadmiernej siły), kiedy próbowałem obrócić niezupełnie wsunięty w narożnik element. Ku mojemu zdumieniu przekrzywił się tylko częściowo, blokując całą układankę (patrz zdjęcie). Po rozkręceniu obudowy okazało się, że tryby obracające narożnikami składają się z dwóch skręconych elementów. W pewnych sytuacjach mogą obracać się asynchronicznie. Oczywiście prawidłowy układ udało się odtworzyć, jednak moje przekonanie o wytrzymałości mechanizmu uległo zachwianiu.
Po dłuższym użytkowaniu okazało się również, że naklejki na kafelkach przedstawiające tytułowe pierścienie nie do końca sprawdzają się w warunkach ekstremalnych – często ocierają się o siebie, uszkadzając i wyginając powierzchnię. Znacznie lepszym rozwiązaniem wydawałby się patent z Tantrixa – wgłębienia w płytkach wypełnione farbą.
Największą jednak zagwozdkę stanowi sama mechanika łamigłówki. Układamy kolorowe pierścienie – najpierw pojedyncze, potem podwójne, owale, wreszcie kombinacje okręgów i owali. W sumie 11 form graficznych. Niestety, nigdy nie udało mi się osiągnąć układów 9 i 10 – zamiast tego notorycznie układam 11-tkę. Domyślam się powodów – łamigłówka jest dosyć liniowa. Liczba identycznych elementów, które można zamieniać miejscami tworząc różne układy, jest bardzo niewielka. Z uwagi na ograniczoną swobodę ruchów elementów narożnych (mogą się przesuwać albo pionowo albo poziomo, nigdy w obydwu kierunkach) zadanie polega raczej na odtworzeniu określonej sekwencji a nie stworzeniu jej od podstaw. Z jednej strony utrudnia to łamigłówkę, z drugiej – chciałoby się spróbować wersji horyzontalno-wertykalnej, przedkładającej kreatywność nad liniowość.
Czy w obliczu takich obserwacji należy uznać poplątane pierścienie za układankę nieudaną?
Otóż nie – ma jedną zaletę, która w dużym stopniu przyćmiewa niedociągnięcia: naprawdę wciąga. Po ułożeniu jednego z pierścieni od razu ma się ochotę na kolejny. Niepowodzenia frustrują, łamigłówka ląduje w kącie, ale już po chwili podnosimy ją ponownie i znów słychać charakterystyczny szczęk i szuranie. Ułożenie poszczególnych kombinacji naprawdę dostarcza satysfakcji – a przecież o to właśnie chodzi w łamigłówkach, prawda?
Bardzo chciałbym mieć kiedyś szansę zmierzenia się z wersją „bis” – trochę mniejszą, ekshibicjonistycznie przezroczystą, z wklęsłymi kafelkami wypełnionymi barwnikiem, trybami odlanymi z jednego kawałka plastiku i dwoma stopniami swobody w elementach narożnych. Byłby to zdecydowany kandydat do najlepszej wariacji w oklepanym w sumie temacie. Może kiedyś?
Zalety:
- naprawdę wciąga,
- zróżnicowany stopień trudności poszczególnych zadań
Wady:
- pewne niedociągnięcia konstrukcyjne,
- odtwórcza mechanika
Ogólna ocena
(4/5):
Złożoność gry
(1/5):
Oprawa wizualna
(2/5):