Re re kum kum, Skubane Kurczaki – ostatnie gry wydawnictwa Egmont skierowane były raczej do młodszych dzieci. Starszaki jednak doczekały się czegoś dla siebie – oto Poszukiwacze Skarbów, polska, ulepszona edycja znanego już pewnie części z Was Key Largo autorstwa Paula Randlessa.
– Eh, ten XXI wiek! – westchnął Święty. – Cztery dni przed świętami a ja już mam wszystko gotowe. Teleportery prezentów ustawione od tygodnia, śnieg gdzie trzeba zamówiony, nuuuuuuuuudy! Cyryl, nie ma czegoś nowego w symulatorze?
– Coś tam przysłali, Poszukiwacze Skarbów czy jakoś tak…
– Ooo, morze, plaża, Karaiby…Dawaj, próbujemy!
– Szefie, ale tu jest napisane, że to od 3 do 5 osób. I wymagania wiekowe są.
– Nie marudź.
– Hmmm, chyba skrzacica Telma od obsługi pakowarki skończyła wczoraj 8 lat – dam jej jakieś pół godziny przerwy to powinno starczyć…
Znana wcześniej we Francji, Włoszech i Stanach Zjednoczonych gra Key Largo, w polskiej wersji wydanej przez Egmont, zmienia nie tylko nazwę. Całość pojawia się w dużym, kwadratowym pudełku, z powiększoną o miejsce na karty wraków planszą oraz nowymi pionkami graczy (wcześniejsze plastikowe żaglówki zostały zastąpione solidnymi, kartonowymi na podstawkach). Nowy design zafundowano także pieniądzom. Monopolopodobne papierki zastąpiono porządnymi monetami w kontrastowych kolorach. Do kompletu kilkunastu nurków z osprzętem – węże, harpuny i obciążniki oraz karty wraków, specjalne karty spotkań stosowane w rozszerzonym wariancie gry i dobrze napisana, przejrzysta instrukcja. Nazwa Egmont powinna świadczyć sama za siebie, jednak tym co nie wiedzą nadmienię, że wszystko jest ładne, kolorowe i porządnie wykonane…no, jak z bajki…
– Gotowi? to nawijaj o co tu lata. Jakieś budynki widzę, co to za facet w stroju astronauty?
– To twój nurek szefie…Będzie dla Ciebie łowił skarby – wyjaśnił Cyryl. – Gramy 10 dni…
– Hohoho. To ja go daję tutaj, na głębinę! Najcięższe statki, idą na samo dno, hohoho!
– Psze Pana, tak nie można, jemu nie starczy powietsza, a posa tym tam szyją potfory – wysepleniła Telma.
– Ma rację, musi go wpierw szef odpowiednio przygotować…codziennie możemy się wybrać w dwa z pięciu miejsc – kontynuował utracony wątek Cyryl – do Tawerny, żeby wynająć kolejnych nurków lub rabusia…
– Ale ja chcę skarby. Przecież Święty też może mieć prezenty!
– To mosze Pan go tu posłać, na płytkie…
-…do sklepu, żeby ich wyposażyć, na targ by sprzedać to co wyłowimy. Można też zabrać na wycieczkę turystów – nic ciekawego, ale podobno zarabiasz ekstra kasę…
– E tam, na płytkich pewnie sam szajs leży.
– Lepsze słoto w garści niż nurek w potforze, Panie Mikołaju…
– …Ostatecznie można posyłać nurków do wraków na trzech różnych głębokościach.
W Poszukiwaczach Skarbów spodobał mi się mechanizm usprawniania nurków – każdemu możemy zapewnić m.in. dodatkowy wąż prowadzący powietrze, dzięki czemu będzie mógł wyruszać do wraków osiadłych na większych głębokościach. Wiadomo, że im głębiej, tym droższych skarbów możemy się spodziewać, jednak trzeba się też liczyć z zagrożeniem ze strony morskich potworów.
I kolejny miły element, gra pozostawia nam wybór, albo ryzykujemy życie poławiacza i ruszamy na głębokość goli i weseli, albo płacimy i z nowiusieńkim harpunem żadna potwora nam nie straszna. Chcemy wyłowić więcej skarbów? Dalej inwestujemy w nurka – dzięki obciążnikowi dłużej pozostanie na dnie – przyniesie dodatkową kartę skarbów. Gra pozwala zatem na różne strategie – z początkowym budżetem 100$ decydujemy czy wolimy jednego nurka głębinowego czy przykładowo kilku buszujących po płyciznach. Trzeba dokładnie wyliczyć bilans kosztów i strat, bo wprawdzie pieniądze szczęścia nie dają, ale zwycięstwo w Poszukiwaczach Skarbów już tak. To osoba, która zgromadzi najwięcej złota wygrywa.
– To ja idę na targ.
– Ja też.
– I ja.
– #$%@*?!
– Wiedziałam, że tam popłyniecie, teraz będę mogła droszej sprzedać moje altefakty.
– Ej, o tym nikt nie wspominał!
– Jak to nie, przecież wszystko widać jak na planszy! Ceny na targu się zmieniają, w zależności od liczby osób, to tak jak w innych budynkach.
Dodatkowo, dobrze jest zastanowić się nad tym co robią inni gracze. Ceny poszczególnych usprawnień czy akcji wzrastają, jeśli w danym miejscu jest więcej osób. Zmieniają się też ceny na targu – czasem lepiej znaleźć się tam samemu, czasem obecność pozostałych graczy nam sprzyja.
Jeśli mowa o interakcji nie spodobała mi się dostępna w Tawernie opcja rabusia. Początkowo wydawała się ciekawa, należało uważać kto jest graczem startowym. Jeśli nie zwracając uwagi na kolejność, wybrało się na wraki lub za długo zwlekało z udaniem na targ, inni gracze mieli na nas łatwy zysk. Z czasem jednak…
– To ja sprzedaję to złoto i srebro a te dwie karty zostawiam na potem…
– Hihihi, to Pana Mikołaja oblabuje! Pefnie ma Pan tam diamenty!
– Jakie tam znowu diamenty…-wydukał lekko czerwieniąc się Mikołaj
– Diamenty, tej karty nie można sprzedać na targu – zaczął Cyryl. – Trzymasz do końca gry i dostaniesz tyle punktów co napisane.
– Cicho, wiem!
– Hihihi, oblabuje, oblabuje!
– Ani mi się waż, mała! Bo prezentów nie będzie!
…gra zmienia się w kradzenie sobie nawzajem tych samych kart. I choć pojawiają się wtedy negocjacje – nie okradaj mnie, i tak się nie pozbędziesz tej karty i Cię z niej okradnę w przyszłym ruchu – pojawia się paskudne namawianie na innych. Mocno psuło mi to rozgrywki. Im więcej osób gra, tym bardziej daje się to we znaki. Jeśli będziemy próbować ukryć te nieszczęsne,niesprzedajne karty diamentów pomiędzy innymi skarbami, po prostu zostaniemy okradzeni ze wszystkiego, gdyż czasem bardziej opłaca się kogoś okraść niż ryzykować spotkanie z potworem na głębinach.
Zawiodłam się również na kartach spotkań z zaawansowanej opcji gry. Można je zdobyć wybierając w ramach akcji do Zatoki Delfinów – oprócz pieniędzy otrzymamy wtedy jedną z kart, które mogą nam pomóc w pozostałych budynkach. Uatrakcyjnia to trochę tą akcję, która była przez nas mało wykorzystywania przy wariancie podstawowym, istnieje jednak duża szansa, że z dostępnych 24 kart wylosujemy coś, co nie przyda nam się w czasie rozgrywki lub nawet kartę, która nic nie daje (!).
Choć gra dobrze się skaluje na 3,4 i 5 osób, to jedynie przy pełnym, pięcioosobowym składzie mamy sprawiedliwie rozłożoną kolejność – w wariancie 3 i 4 osobowym rozpoczynający korzysta z bycia pierwszym więcej razy.
– Bez sensu ta symulacja. Telma okradła mnie z najlepszych kart, a obu nurków zjadł potwór. Nie gram w to więcej!
– Ale Psze Pana, mi się podobało. Panie Cyrylu, zagra Pan ze mną…
– Eeee, może za chwilę. Nie musisz aby wracać do pakowarki? Szefie…
– Proszę, proszę, proszę. To takie fajne! I Pan Mikołaj się tak fajnie denerfuje jak mu kladne karty! I…
– Dobrze, maleńka, ostatecznie mogę jeszcze raz z Tobą zagrać i tym razem pokażę tym potworom, co to znaczy zadrzeć ze świętym! Cyrylu, odpalaj…
– Jupi!
– Szefie, Przez Wieki przyszło…
– Cooooooooooooo?! Dopiero teraz mówisz?! Do roboty skrzacie!
Nie będę owijać w sianko wigilijne – Poszukiwacze Skarbów dorosłych graczy nie zachwycą. Polecałabym ją raczej jako bardzo lekki gateway game albo grę familijną, dla mało grających rodzin (moja to już wyjadacze i nie zostawili na grze suchej nitki). Chociaż jeśli chodzi o rodzinność, to niestety również mam wątpliwości. Z doświadczeń wychodzi, że dzieci interakcje negatywną lubią, ale średnio gdy może być wymierzona w ich stronę. Mimo, iż gra jest naprawdę cudnie wykonana – ogromny plus za monety – bardzo sprawnie się ich używa, może uczyć szacowania ryzyka, planowania czy liczenia, polecam jednak opcję zagrać u kolegi. Jeśli naszym dzieciom, rabuś gry nie popsuje (może tylko ja nie lubię jak się mnie okrada), Poszukiwacze Skarbów na pewno sprawdzą się w wielu przyjemnych rozgrywkach.
PLUSY
- kolorowe, solidne wykonanie, z usprawnieniami w porównaniu do poprzednich edycji
- proste zasady
- uczy planowania, oceniania ryzyka
- krótki czas gry
MINUSY
- negatywna interakcja
- niedopracowany mechanizm z kartami spotkań (mało wnoszą do rozgrywki)
folko (4/5) Key Largo poznałem kilka lat temu, teraz dzięki polskiemu wydaniu wraz z rodziną przypomnieliśmy sobie ten tytuł. Gra podobała się się wtedy i podoba się teraz. To lekki tytuł, o niesamowitym klimacie, losowy, nieprzewidywalny, ale w tym przypadku to jego zalety. Interakcja jest tu na średnim poziomie, możliwość kradzieży skarbów od współgraczy jest średnio opłacalna, ale za to zaostrza rozgrywkę. Jedyna wada jaką zauważyłem, to fakt że gra po jakimś czasie się nudzi… starszym graczom. Dzieci mogą grać w nią długo ;-) Polecam jako lekki tytuł np. przy świątecznym stole :-)
Pancho (4/5) – grałem w wersję oryginalną – Key Largo. Ma wszystko to, co potrzebuje pozycja zaliczana do gier familijnych – śliczny wygląd, atrakcyjny temat, proste zasady, element losowy i odrobinę negatywnej interakcji. Decyzje i różne strategie występują między innymi przy wyborze odpowiedniego dla nas ekwipunku i miejsc poszukiwania skarbów. Podobało mi się na tyle, że jak najbardziej rozważam kupno własnej wersji. Szczególnie, że gra pojawiła się teraz w polskiej edycji.
Ogólna ocena
(3/5):
Złożoność gry
(2/5):
Oprawa wizualna
(5/5):
Dopisałem się do recenzji.
Potwierdzam co napisałem przy okazji poprzedniej recenzji Kasi. Nawet jak Ci się gra nie podoba, to piszesz rewelacyjną recenzję :)
Niby Ci się nie podobało a zachęciłaś mnie do zagrania :D
Ja też grałem w Key Largo kiedyś, ale niewiele pamiętam więc się nie dopiszę. Pamiętam jednak, że nie podobało mi się specjalnie, na BGG dałem wtedy 6/10.
Patrze na pierwsze zdjęcie i się tak zastanawiam czy w każdym egzemplarzu dają kota? I czy są jakieś różne warianty jeśli chodzi o jego kolorystykę?
moje odczucie było takie że dla osób dla których najlepszą częścią osadników z catanu był złodziej ta gra może być idealna. mnie pomieszanie niby-ekonomicznej gry z osadnikowym złodziejem było wręcz groteskowe i całkowicie zniechęciło do dania grze drugiej szansy… 2/5
@Pi)tr: przecież napisane, że kot własnością recenzenta :)
Grałam właściwie raz i uznałam, że mega lekka gra, w której raczej niczego nie zaplanuję, ale pobawić się można. Niemniej, blado wypada na tle Hoity Toity, które bazuje na tym samym mechanizmie wyboru w ukryciu kart akcji a jednak daje dużo więcej możliwości. w zasadzie podobało mi się jedynie nurkowanie po skarby :)
No tak, wybacz, raz, że poniedziałek,a dwa że w tak wpatrzyłem się w kolorowe zdjęcie, że podpisu nie czytałem uważnie.
Wracając do rzeczy najważniejszej…
Czy ten kot to kot czy kocica? ;)
Moją metodą na nieprowokowanie złodzieja było wkładanie kart skarbów pomiędzy akcji i kładzenie kasy w taki sposób by nie było widać ile dokładnie jest. Wiem, szakal ze mnie. :)
Przyznaję się na forum, bo i tak już pewnie nie zagram w tę grę- nie podoba mi się.
Recenzja za to bardzo.
Aha, no i oczywiście wygrałam tamtą partię. :)
Wydaje mi się, że demonizujecie rabusia zabierającego cenne diamenty. Ja np. często trzymam na stole karty ze słabiutkimi skarbami, aby zniechęcić innych graczy do kolejnych prób okradania mnie. Jeżeli mam diamenty, to są one wśród kilku takich właśnie kart. Trzymanie wyłącznie kart z diamentami jest ryzykowne.
Poza tym rabuś trochę zdominował dyskusję, a z moich obserwacji wynika, że gracze niezbyt często go wynajmują podczas gry. Wolą wykonywać inne działania. Rabunki nasilają się jedynie w końcowej fazie gry, gry np. nie ma już czasu na zakupy sprzętu dla nurka.
Squirrel: „istnieje jednak duża szansa, że z dostępnych 24 kart wylosujemy coś, co nie przyda nam się w czasie rozgrywki lub nawet kartę, która nic nie daje (!).”
Kasiu, przecież zawsze możesz pozbyć się karty, która jest Ci nieprzydatna :)
Squirrel: „Polecałabym ją raczej jako bardzo lekki gateway game albo grę familijną, dla mało grających rodzin”
Kasiu, dlaczego „raczej”? To przecież JEST gra rodzinna :) Twoje zdanie zabrzmiało tak, jakbyś recenzowała grę wydaną z myślą o doświadczonych graczach, a która okazała się zbyt prosta dla starych wyjadaczy ;)
Pozdrawiam przedświątecznie.
Wesołych świąt! :)
Witam Jarku :)
Moje wszystkie rozgrywki były właśnie przez rabusia zdominowane i nie dało się zgromadzić kart “ochronnych“, bo zaraz po wyciągnięciu pierwszych skarbów były one rozgrabiane przez pozostałych (nawet te z płycizn). Może kwestia doboru współgraczy ;)
Hmmm, co do słowa “raczej” (ładnie to tak słówek się czepiać? ;)) Nie spodziewałam się mechaniki rodem ze Strongholda, ale liczyłam na grę w stylu Owczego Pędu, Niagary czy Manili. Niby też gry rodzinne, ale tzw. “doświadczeni“ chętnie po nie sięgają.
Poruszyłam problem rabusia, bo mi bardzo popsuł inne fajne elementy gry i chciałam uprzedzić osoby, które również nie przepadają za takim mechanizmem (i jak widać nie jestem sama – patrz komentarz bazika). Wierzę, że są osoby, którym taka opcja w grze się spodoba – życzę im miłych rozgrywek. Ale bez mojego udziału ;)
Również pozdrawiam!
PS Kocica :) Ale kot do kompletu też jest.