Wpadam do domu, rzucam w kąt teczkę i biegnę do biurka, po kartki. „Tata, tata!” dobiega mnie z kuchni głos Leny. Tup tup przez przedpokój i córa łapie mnie za nogę. „Merry, weź ją!”, krzyczę w stronę kuchni i przekazuję dzieciaka mamie. „Może byś choć powiedział dzień dobry?!” słyszę. „Nie ma mnie.” odpowiadam i wpadam do pokoju dzieciaków. „Nina, daj mi farbki, szybko!”, rzucam i wbiegam do łazienki po wodę. „Tata, tata!” słyszę z kuchni. „Nie ma mnie!” krzyczę. Zabieram farbki, kartki, pędzelek, wodę i dopadam do stołu.
„Ignac!” Merry się wściekła i zaraz dostanę w łeb. „Nie ma mnie, nic do mnie nie mówcie.” odpowiadam ryzykując życiem i zaczynam maziać farbami po kartkach. Widzieliście „Bliskie spotkania III stopnia”? No to wiecie co się dzieje. Świr zapisujący rysunkami kolejne kartki. Merry stoi nademną z dzieckiem na rękach i zaraz mi wleje. „3 minuty i zaraz powiem wam dzień dobry. Teraz mnie nie ma. Proszę.” mówię przez zęby i maziam farbami, niebieską, czerwoną i szarą. Jedna, druga, trzecia kartka. Zapełniają się notatkami, obrazkami, strzałkami. „Mieszkam z wariatem.” kwituje to Merry i wraca do kuchni. Córa się drze, że tata, że wrócił, że chce do taty. Nina przynosi więcej farbek. W ciągu trzech minut zapisuję sześć kartek papieru. Wywaliłem na papier wszystko co miałem w głowie, wszystko co wymyśliłem podczas półgodzinnej jazdy samochodem. Nie uroniłem ani kropli pomysłu. Wszystko udało się spisać i zanotować. Uff. Z ulgą wstaję od stołu. „Kochanie, wróciłem! Jak minął dzień?” krzyczę w stronę kuchni. Córa z piskiem biegnie w moją stronę. Na stole leży sześć uwalonych farbkami kartek. To fundament 51 stanu, karcianki, która kilka miesięcy później zadebiutuje na targach w Essen.
***
Skręciłem kostkę i w połowie meczu utykając schodzę do szatni. Boli jak jasna cholera. Jest grubo po jedenastej w nocy. Mam nadzieję, że wieczoru nie skończę na pogotowiu. Piję wodę, cierpliwie czekam na koniec meczu. Myśli ulatują ku Basilice, grze, którą ostatnio testuję i pomagam poprawić. Po chwili w głowie kształtuje się rozwiązanie, którego od kilku dni bezskutecznie szukałem. Siedzę sam w szatni, dochodzi wpół do dwunastej w nocy i wszystko wreszcie zaczyna się ładnie układać i pasować. Nie mam tu nic do pisania, nie zanotuję tego, psia krew. Wyciągam komórkę. Piszę do Merry SMS. „3 pomocników do wyboru, brygadzista za dwóch ludków…”. Mija kilka minut. Przychodzi odpowiedź. „Co?!”. Chyba ją obudziłem. „Zanotuj mi to na kartce na biurku, proszę.” Kilka minut ciszy. Przychodzi kolejny SMS. „Mieszkam z wariatem.” Nie zaprzeczam. Patent z trzema pomocnikami sprawdza się i wchodzi do finalnej wersji gry. O ile wiem, Basilica ukaże się w tym roku w Essen.
***
Niedzielne popołudnie, przekleństwo wielu facetów, którzy muszą odbębnić nudny obiadek u teściów. Jestem uzbrojony w All Flesh Must Be Eaten, grę fabularną w całości poświęconą zombie. Czytam kolejne rozdziały, oglądam ilustracje, popołudnie ciągnie się leniwie. W końcu wyciągam zeszyt, pióro i zaczynam gryzmolić. Nic wielkiego. Tor, którym idą zombie, barykady, gdzie stoją ludzie, notuję drobne regułki, o tym, że trafiony zombie cofa się pole do tyłu, to, że jak zombie idą gęsiego, to nie cofają się, to, że różne strzały zadają różną ilość ran… Popołudnie toczy się leniwie. Mam zapisanych pięć stron reguł i pomysłów na karty. Kilka dni później wykonuję prototyp i przynoszę do pracy. Działa i jest naprawdę fajny. Parę miesięcy później gra ukazuje się w Polsce pod tytułem Zombiaki. Zdobywa olbrzymia popularność, doczekuje się czterech dodruków, wydania w Niemczech oraz sequela, Zombiaki2. Takie leniwe niedzielne popołudnia czasem potrafią zaskoczyć…
***
Mam niesamowity zawód. Żyję z wymyślania gier. Kupuję dzieciakom buty i wiem, że mam na nie kasę, bo ludzie kupują gry, które wymyśliłem. Płacę rachunek za telefon i wiem, że mam na to kasę, bo ktoś lubi moje pomysły i kupił sobie Zombiaki, czy Strongholda. Wcinam na obiad kotlet z frytkami i mam na to kasę, bo wymyśliłem Machinę. Utrzymuję rodzinę z pomysłów, które przyłażą mi do głowy. W najdziwniejszych miejscach i momentach.
Jestem wariatem. Cholernie szczęśliwym.
Hehe, biedna Merry ;) Ale teraz już nie tylko ona Cię kiedyś walnie „…którzy muszą odbębnić nudny obiadek u teściów…” :D
btw. A jak już wspomniałeś to może coś więcej o Basilice?
Basilica to dobra, dość agresywna eurogra dla 2 graczy. Portal planował ją wydać, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy, bo nieco zbyt abstrakcyjna, jak na naszą linię gier, ale fanom klasycznych eurogier powinna się spodobać. Zażarte territory control dla 2 graczy. Ukaże się w tym roku zgodnie z moją wiedzą.
Ja mam w domu identycznie. Jak wpadnę na jakiś pomysł to mnie nie ma i choćby się paliło to muszę to spisać.Pamiętam trzy podobne sytuacje:
1. 2-3 w nocy i siedzę i piszę bo akurat jak szedłem spać, już byłem w łóżku na poduszce to mi wpadł jeden z tych genialnych pomysłów. Żona wstała po coś do picia to skwitowała jednym słowem: „poj…ało cię:)
2. Raz to już pojechałem po bandzie gdy po 3 godzinnej jeździe do przyszłych teściów prosto po przywitaniu dopadłem kartki papieru i ołówka i z 30 minut pisałem. Mina teściów bezcenna;)Dodam, że to była pierwsza wizyta przed ślubem.
3. I wiele wiele innych, jak w pociągu z Krakowa do Warszawy, na teczce na dokumenty (nie miałem kartki) i pożyczonym długopisem (chyba oddałem;) przez 3 godziny coś gryzmoliłem. Na pamiątkę zachowałem sobie tą teczkę całą w notatkach na zewnątrz i w środku.
Tak więc tacy wariaci tak mają:)
Granica między geniuszem a wariatem jest dla obserwatorów z boku często niezauważalna. Pamiętam anegdotę na temat Stefana Banacha, który szedł we Lwowie ulicą, rozważając jakiś problem matematyczny. W pewnym momencie spostrzegł przed sobę tablicę. Ponieważ miał w kieszeni kredę, zaczął przekształcać wzory na piśmie … i nagle zauważył, że tablica przed nim ucieka. Rzucił się w pościg, nie zdając sobie sprawy z tego, że wziął za tablicę tylną ścianę karawanu.
PS. Ciekawe, czy teściowie Trzewika czytają Games Fanatic. I jak zareagowaliby na informację, że wizyta u nich stała się natchnieniem do stworzenia gry o zombich.
Spoko. Skądś to znam, u mnie to rodzinne, mam tak po ojcu :D Może pomysły nie nadchodzą tak gwałtownie i dramatycznie za to są właśnie jak zombie – suną powoli ale nieubłaganie i w przerażającej ilości. Boję się że mnie zagryzą ;)
Na tapecie mam z 5-6 tytułów (na razie tylko 2 'sprototypowane’), 1 współpraca, 1 re-theme, 1 refresh. Okropność.
Basilica: To na BGG trzeba poprawić wydawcę http://www.boardgamegeek.com/boardgame/38931/basilica
Z pewnością zostanie poprawione, gdy przyjdzie na to czas.
A co do kreatywności, myślę, że w większości przypadków nie jest problemem brak pomysłów (czy nawet ich nadmiar) a jedynie dostępność czasu na ich realizację, determinacja prowadząca do ukończenia projektu, oraz, last but not least, odpowiednia jakość efektu, decydująca o tym, że ukończyliśmy arcydzieło a nie knota :)
„W najdziwniejszych miejscach i momentach.”
dlatego zawsze staram się mieć w zanadrzu jakiś karteluszek i coś do pisania a jak ni ma to powtarzam sobie w myślach pomysł póki nie dopadnę mojego 'magicznego segregatora’ :D
Yeap… kreatywność jest przereklamowana :)
Chcialam sprostowac, ze nie mieszkam w kuchni, jak wynika z felietonu;)
Bardzo pozytywny tekst, ale „trafiony zombie cofa się pole do tyłu” – to po „1sze”. A po „2gie” – co do zapisu tytułu nowej karcianki… albo nie, wSZYstko w porządku ;)
Super felieton, aż chce się czytać więcej!!
Ignacy – jesteś zakręconym wariatem!
Super !!
Dobrze się czyta, choć chyba trochę za dużo megalomanii w tym tekście.
Mnie takie sytuacje zawsze kojarzą się z tym skeczem :)
http://www.dailymotion.pl/video/x2dwzj_monty-python-beethoven_shortfilms
Trzewik , wyjaśniło się czemu już z nami w piłkę nie grasz ;-) wpadnij czasem , sam widzisz , że w szatni można fajne rzeczy wymyślić :-))