– Siadajta ludziska! Słuchajta! Już z 600 wiosen bydzie jako to potężny a mądry król Jagiełło zakonnikom co się na polskiej ziemi podstępem zagnieździli dup…
– Miarkuj się staruchu! Toż i dziatwa słucha!
– Tożem mówię, iż potężny itd. itp. zakonnikom takim a siakim du… nosa utarł sromotnie. A że rocznica to wielka i zacna zwycięstwa polskiego, to i okazyja nie byle jaka. I świętować bydziem, i pić, i tańczyć, i inscenizacyje wielgachne odstawiać, co to ludzie bydą w korku stać, by się na nie dostać. I książki pisać, i filmy krycić. Pienydzy na tym naszym historycznym zwycięstwie się ukręci a ukręci. Że się nawet grę planszową wydać opłaca.
Mieczów Ci u nas (nie)dostatek
Na Grunwald! to gra Filipa Miłuńskiego wydana przez wydawnictwo Egmont z okazji, jak to sprytnie zauważył Pan Dziad, 600lecia bitwy pod Grunwaldem. Można by się spodziewać gry o samej bitwie, plastikowych bądź drewnianych koników, dwóch nagich mieczy czy innych gadżetów. A wała! Gra jest o przygotowaniach. Ciułaniu wojsk zaciężnych i koronnych, choć i jakiegoś Krzyżaka od czasu do czasu można obić. Jeśli zaś chodzi o elementy mamy naprawdę śliczną planszę, zestawy różnych kart z równie ładnymi wizerunkami rycerzy, kartonowe znaczniki kasy oraz zawiadiacko uśmiechniętych świnek (prowiant dla zbieranych wojsk), a także zestaw drewnianych ludzików w czterech kolorach (gra przeznaczona jest dla 2-4 osób). O instrukcji czytałam, że ma błąd w tłumaczeniu punktacji (znalazłam go po 5 minutach głębokiej analizy – zastanawiając się – czym ja już ślepa czy tylko głupia?) a także, że kolejność opisu poszczególnych pól planszy nie zgadza się z kolejnością ich rozstrzygania w rundzie (co nie ma to kompletnie znaczenia dla przebiegu gry). Mi samej wszystko wydało się jasno i zrozumiale opisane, gdzie trzeba poparte rysunkami (no chyba, że tylko udaje, by udowodnić, żem jednak nie taka głupia). Do gry dodano także informacyjną broszurkę, która napisana językiem miłym nawet dla takiego historycznego laika jak ja, była ciekawym źródłem informacji o konflikcie polsko-krzyżackim.
Za dołami świeci górka,
Jaka mać taka i córka… Hoc! hoc!
Znacie grę Leonardo da Vinci? Filip Miłuński zna i na końcu instrukcji dziękuje jej twórcom za inspirację. To bardzo miło z jego strony, gdyż mechanika Na Grunwald! dość mocno się na grze zespołu Acchittocca, jakkolwiek się to czyta, opiera. Moim zdaniem dramatu nie ma, wszystko już było i tak dalej, główny element jest zerżni… tzn. zainspirowany w granicach przyzwoitości. No ale obsmarowuję tu naszego redakcyjnego, a także własnego, prywatnego, kolegę a nie napisałam o najważniejszym co, jak i po co? Słowo klucz: licytacja. I choć wprawdzie to jeszcze nie czasy niewolnictwa, to o wszystko co chcemy zdobyć licytujemy się głównie… ludźmi. Znów jakoś chaotycznie lecę. Zacznę od początku. Każdy gracz posiada jednego dużego ludka – to pan oficer i ma wartość 2, oraz dwóch małych – to panowie pomocnicy i mają wartość 1. Na planszy mamy różne pola z wyłożonymi na nich kartami rycerzy koronnych i zaciężnych, świnkami, pieniędzmi. Jest też pole, z którego można zgarnąć do swojej puli dodatkowych pomocników. W swoim ruchu każdy gracz wysyła dowolną ilość ludków po dowolną jedną rzecz i tak w kółko, aż ich wszystkim nie zabraknie. Gdy już każdy się ze swojej świty wypstryka, rozpatrujemy przewagi na każdym polu. Chyba nie muszę pisać, iż kto pierwszy, ten lepszy? Po zgarnięciu łupów rozkładamy nowe karty i tak 8 rund do końca gry.
Może brzmieć nieszczególnie, ale w licytacji pojawia się parę drobnych smaczków. Otóż pan oficer i panowie pomocnicy podróżują osobno, za to mogą się nawzajem przywołać. Gdy stawiamy ludziki na planszy – umieszczamy na jednym polu albo oficera albo pomocników. W naszym kolejnym ruchu możemy do postawionych wcześniej pionków pomocników dołożyć oficera (dozwolona jest też sytuacja odwrotna) lub postawić go zupełnie w innym miejscu i najwyżej potem zawezwać do niego posiłki. Niedozwolone jest dostawianie pomocnika do pomocnika. Taki mechanizm licytacji pozwala na ciekawe zwroty akcji, daje sporą możliwość kombinowania. Ilość ludzików każdego gracza jest jawna, więc możemy otwarcie knuć gdzie ile należy wysłać ludzi by np. już nikt nas nie przebił lub, co wiewiórki lubią najbardziej, tak kogoś przebić by nie wziął tego co chciał. O niektóre rzeczy możemy także licytować się kasą, dukaty są potrzebne by zdobyć świnki i wojska zaciężne.
Kto przeciw Krzyżakowi rękę podnosi, synem ciemności jest.
Od 4 rundy będziemy mieli także możliwość, gładko przechodzącą w konieczność, bicia Krzyżaków. Tu też z pozoru prosty mechanizm ma drugie dno. Po pierwsze, ci co pójdą się bić z zakonem przeznaczają na to jedną kartę z zebranych wcześniej kart rycerzy – jeśli jej siła przewyższa siłę karty Krzyżaka zabieramy delikwenta ze sobą – da nam punkty na koniec gry. Po drugie, Krzyżacy mają określoną siłę wojsk, którymi najeżdżają polskie ziemie. Jeżeli siła wszystkich użytych przez graczy do walki z Krzyżakami rycerzy nie dorówna mocy zakonników, to wszyscy gracze, nawet Ci co nie poszli w bój, dostają łupnia. Krzyżacy będą palić, gwałcić, rabować tzn. kradną a to świnie (miejmy nadzieję, że jednak do zjedzenia), a to karty rycerzy, bądź ich pojmanych wcześniej pobratymców.
Ślepy jest, ślepy! Jako żywo!
Żeby sprawiać dobre wrażenie gry o walorach edukacyjnych pojawia się jeszcze jeden element – wydarzenia. Związane z wydarzeniami historycznymi z tamtych czasów (przykładowo: rada królewska w Łęczycy, powstanie na Żmudzi) pojawiają się na początku rundy – oczywiście losowo. A wiadomo, że los jest ślepy, niczym, daleko nie szukając i pozostając w klimacie, Jurand ze Spychowa. Wydarzenia, chciało by się rzec dobre czy złe, ale zawsze prawdziwe, wprowadzają chaos i zmieszanie, potrafią spłatać figla i zagrać na nosie najwybitniejszym strategom. Ot, blokowaliśmy komuś dostęp do kasy całą grę i teraz ma już niemałe problemy (se!se!se!) a tu hops! Król Jagiełło Bydgoszcz odbija i pieniądze za darmoszkę totalną wszystkim rozdaje. Albo w drugą stronę – blokowali nam całą grę dostęp do ludzików, ale hurra! wreszcie udało się zdobyć dodatkowego pomocnika (z początkowymi dwoma daleko nie ujedziemy) i co na początku przyszłej tury? Krzyżacy atakują Brześć Litewski i nam tego ludzika zwyczajnie mordują (tyle dobrze, że nie tylko nam, a wszystkim graczom, ale i tak szlag może człowieka rycerza trafić).
Mówiłem, że koniec, a tu nie koniec! Bójże ty się Boga, Zbyszku!
Po rozegraniu ósmej rundy przechodzimy do jakże dla jednych radosnego, za to bolesnego dla drugich punktu programu – ostatecznego rozliczenia. Już chciałoby się podliczyć siłę zgromadzonych rycerzy i pojmanych Krzyżaków, włożyć laur zwycięzcy, przyjacielsko poklepać po plecach przegranych, ale hola, hola, mości rycerzu! Najpierw wielka uczta. Skoro mamy iść rozgromić zakon pod tym całym Grunwaldem to jeść dawaj, ino prędko! Na szczęście jedno pieczyste starcza na cały oddział – za każdą kartę rycerza, należy uiścić opłatę w wysokości jednej świnki. A pojmani Krzyżacy? O nich się nie martw, psubraty mogą siedzieć i patrzeć jak jedzą prawdziwi mężczyźni. A jak mam świnek niedostatek? To my sobie stond jedziem i możesz sobie tą kartę wsadzić w… tzn. z powrotem do talii. Punktów z niej nie będzie. Po wyżywieniu wojsk przyznawane są jeszcze dodatkowe premie dla graczy, którzy posiadają największą ilość wojsk zaciężnych, koronnych lub liczbę zapasowych świnek (tzn. tych co przetrwały ucztę). Więcej formalności nie ma – dodajemy do zdobytych przed chwilą punktów wartość naszych rycerzy i zakonnych jeńców – kto ma najwięcej ten się najlepiej do bitwy przygotował, co tu więcej pisać – wygrywa.
To dopiero niewiasta, co (…) orzechów nie potrzebuje gryźć, jeno je na ławie ułoży i z nagła przysiędzie
– Co by wom tu ludziska o tej grze powiedzieć. Gro to się miło a prędko, choć ten czas co to na pudełku nasmarowali jak się jakieś tygie głowy przy stole spotkajom gładko można przekroczyć. Ale jako wy byście, zwykła ludzie grali, wim ja to, bo na takich pokazowych partyjach bywałem, to się w czasie owym mieścicie, a nawet czasem krócej to wom zabiera. Tylko że gra to przyjacielsko nie jest, o nie! Tutaj wraz zaraz jeden z drugim bydom patrzeć, co by to nie tylko dla nich jak najlepiej było, ale jakby tu innym jak najwięcej plany popsować. I planowania sporo, i strategyji przeróżnych…
Pierwszy mankament Na Grunwald! (a będzie ich niestety kilka) to opisana na pudełku ilość graczy. Gra niby jest przeznaczona dla 2-4 osób, jednak gdy gramy jeden na jeden kompletnie traci swój cały smaczek. Każdy sobie ciuła co chce, bez problemu nazbiera wojsk na wybraną na początku strategię, a wygra w zasadzie ten komu bardziej podpasują wydarzenia. Nie ma emocji, nie ma kombinowania. Szkoda. Na 3 i 4 osoby to zupełnie inna gra.
Drugi z obiecanych mankamentów to wspomniane już wcześniej wydarzenia, których losowość potrafi naprawdę sporo napsuć, ale o tym pisałam już wcześniej i nie będę się powtarzać. Fajnie, że postarano się by przedstawiały autentyczne zdarzenia z tego okresu, ale jak ktoś doedukowywać się nie zamierza, proponuję na czas gry wysłać talię wydarzeń na urlop do pudełka.
Teraz mankament trzeci, ale to już raczej (nie martw się Filipie) ostatni. Jak pisałam, grę zaczynamy z jednym oficerem i dwoma pomocnikami, a w trakcie rozgrywki można jeszcze zdobyć kolejnych trzech pomocników. Duża ich ilość jest dość istotna, wiadomo – nec Hercules contra plures – gdy będziemy mieli więcej ludzików możemy próbować zdobyć przewagi na większej ilości pól, łatwiej też przelicytować innych graczy na tych polach, na których nam szczególnie zależy. Kto ma przewagę na polu z ludzikami ten po prostu jednego zabiera, drugi w kolejności może sobie pomocnika nabyć drogą kupna. I tak przy odpowiednio sprytnych graczach, gdy zaczynamy grę – rozpoczynający stawia się na polu z pomocnikami, drugi w kolejności również (kupi pomocnika za 2 dukaty, co jest dobrą inwestycją), trzeci, o czwartym nie wspominając – nie ma za bardzo co się włączać do licytacji, bo i tak nikogo nie przebije (przy rozstrzyganiu przewag, gdy jest remis na jakimś polu, wygrywa ten co się pierwszy ustawił). W przyszłej turze, znacznik gracza rozpoczynającego przechodzi na lewo. Ten co był drugi, jest pierwszy – wstawia się oczywiście na pole z pomocnikami, trzeci jest drugi, więc się może dostawić na drugiego (nadążacie?), ale przecież ten co był pierwszy ma już o jednego gościa więcej… Z różnych obserwacji – nawet nie tyle pierwszy ma przewagę, co właśnie drugi gracz, który pierwszego pomocnika kupuje tanio, kolejnego dostaje za darmo i w dwóch pierwszych turach może łatwo zdobyć dodatkowe wsparcie. Powiecie – ale przecież ten trzeci/czwarty ma fajnie, bo jest na końcu – widzi gdzie kto co postawił i może bezpiecznie licytować. Niestety nie do końca. W pierwszych turach nie ma to aż takiego znaczenia. Zaczyna to być ważne w dalszych etapach gry, a wtedy ostatni będzie się ruszał, nie kto inny jak ten „pierwszy”, czy „drugi” z przykładu powyżej.
Ojoj, tylko żebyście nie odnieśli wrażenia, że to zła gra jest. Wręcz przeciwnie. Myślę, że jest to solidna pozycja, która zapewni wiele emocjonujących partii wyjadaczom, a także gra, którą bez wahania można podarować totalnie nieplanszówkowym znajomym. Zasady nie są skomplikowane i choć częściowo zapożyczone z innych gier, zgrabnie złożone w jedną, odmienną całość. Z obserwacji wiem, że gra podoba się starszym dzieciakom (na pudełku wiek od 8 lat), które w kolejnych partiach powoli odkrywają jak ważna jest współpraca w walce przeciwko Krzyżakom, ale też i małych złośliwostek w przebijaniu obstawień przeciwników. Gra też na pewno godna polecenia dla rodzin, którym znudziły się Osadnicy czy inne Tickety.
A za co ja polubiłam Na Grunwald! tak, że jestem mu w stanie wybaczyć powyższe mankamenty? Na pewno podoba mi się możliwość wyboru drogi do zwycięstwa, dostosowywanie strategii do sytuacji na planszy. Ale przede wszystkim… W grach staram się unikać paru rzeczy – dwie z nich to… tam da ra dam… licytacja i negatywna interakcja. I chyba Filip, choć może to te zawadiacko uśmiechnięte świnki, rzucił na mnie jakiś czar, bo to właśnie za te dwa, tak ogólnie znienawidzone elementy, Na Grunwald! tak mi się podoba. Ta gra to złośliwość na złośliwości, jedno chamskie blokowanie za drugie. Niby sobie spokojnie zbieramy wojska, ale nic bardziej mylnego. Ty dałeś za tego rycerza 2 kasy, a Ty 3, to ja dam 4 i ten co mniej płaci nic nie dostanie. Masz tylko 2 świnki a to już przedostatnia tura? Mi się wprawdzie już nie mieszczą w zagrodzie, ale spokojnie, poświęcę trochę ludzi i pieniędzy żeby Ci je z przed nosa sprzątnąć. Nie ma przebacz i nawet żaden „Mójcion!” ci nie pomoże. Aż strach bierze, że tyle zła w człowieku siedzi. Żebym tylko nie wprowadziła tego w życie, bo już widzę jak z paskudnym uśmiechem na ustach badam pacjentów wciskając palec w środek rany – boli? boli?. Eh… Póki w grze, to przecież wolno.
Zalety:
- ładne grafiki i plansza, nieduże pudełko w sam raz mieści wszystkie elementy
- różne drogi do zwycięstwa (zbieramy jeden/drugi rodzaj rycerzy, świnki, bijemy mocnych Krzyżaków i co tylko sobie wymyślicie)
- złośliwa negatywna interakcja
- krótki czas gry (podobno gra się wydłuża, moje wszystkie partie – grane i obserwowane trwały ok. 45 minut)
Wady:
- nie dla 2 graczy
- losowe wydarzenia
- przewaga rozpoczynających graczy
P.S. Gra zasługuje dla mnie na ocenę 3,5/5 – za dobrze się przy niej bawię by było to tylko 3, lecz wymienione mankamenty nie pozwalają mi jej dać 4.
Wypisane boldem tytuły podrozdziałów to cytaty z książki Henryka Sienkiewicza pt. „Krzyżacy”
yosz (4/5) – po pierwszej partii stwierdziłem, że gra jest po prostu ok – nic szczególnego. Dopiero kolejne rozgrywki pokazały pazur tej gry – to jest naprawdę wredny worker placement. Wyczekiwanie przeciwnika, kombinowanie, walka o zasoby i bicie Krzyżaków. Filip wykorzystał podstawę mechaniczną z Leonardo da Vinci i jego podejście do tej mechaniki w tym tyule po prostu lśni. Dodatkowo super oprawa graficzna (świnka rządzi!) i krótki czas gry (chociaż słyszałem legendy o 3 godzinnych partiach w „Na Grunwald”). Nic tylko polecić.
folko (4/5) – nim poznałem Na Grunwald, zagrałem w Miasto Spichrzów Stefana Felda. W jakimś stopniu gry te są dla mnie podobne. Jak wyglądała konfrontacja starego wygi z młodym gniewnym? Zdecydowanie na korzyść Filipa. Na Grunwald to z jednej strony lekka familijna gra, a z drugiej… pozycja ze świetną interakcją… taką trochę złośliwą… Gra dynamiczna, bardzo przyjemna, którą mogę z czystym sercem polecić. To co najbardziej cieszy to fakt, że Filip rozwija się, Grunwald jest lepszy niż Mali Powstańcy… i tak trzymaj Filipie :-)
Tycjan (4/5) Wydawca, firma Egmont, determinuje teoretycznie grupę docelową: Na Grunwald to dobra gra rodzinna, która świetnie wprowadza nowych graczy w mechanikę gier worker placement. Teoretycznie, ponieważ pomimo lekkości „starzy wyjadacze” też spędzą z nią miło czas. Czuć połączenie tematyki z mechaniką. Podoba mi się, że nie ma tylko jednego sposobu na zwycięstwo (choć nie ma ich też za wiele), jest interakcja i współzawodnictwo między grającymi. Problemem jest skalowalność. Gra dla 2 osób jest niestety sucha i pozbawiona emocji. Ogólnie na pewno polecam. Widać, że Filip się rozwija jako autor gier. Dla mnie Na Grunwald jest dużo lepsze niż Mali Powstańcy.
ja_n (4/5) Na Grunwald to gra poskładana ze znanych i gotowych w zasadzie elementów mechaniki – worker placement wzięty z Leonardo, zagrożenie inwazją wzięte z Comuni, wyżywienie armii to też dobrze znany koncept. A jednak Filip wszystko poskładał w niezwykle zgrabną całość, radość z gry po złożeniu tych wszystkich elementów dla mnie jest większa niż w wymienionych wyżej tytułach. Zróżnicowanie metod walki o poszczególne zasoby i wiele możliwości taktycznych, powodują, że cenię tę grę bardzo wysoko. Z niecierpliwością czekam na kolejne wydane tytuły Filipa, zwłaszcza że co nieco o nich już wiem i zapewniam – ten autor nie ma najmniejszego zamiaru obniżać lotów.
mst (4/5) Bardzo ciekawe połączenie wielu mechanik. Sporo nieoczywistych decyzji, dużo przeliczania i kombinowania powoduje, że Na Grunwald może dać sporo przyjemności także zaawansowanym, dorosłym planszówkowiczom.
bazik (4/5) Bardzo solidna szybka niezbyt ciężka eurogra, wysyłająca Leonardo na zasłużoną emeryturę. Proponuję grać bez wydarzeń – całość ma losowość na poziomie mikroskopijnym, a do tego dochodzą wydarzenia które lubią mocno dokopać jednej przypadkowej osobie przy stole wypaczając wynik. Jakby ktoś się upierał grać z wydarzeniami – moja ocena max 3/5.
Ogólna ocena
(3/5):
Złożoność gry
(2/5):
Oprawa wizualna
(5/5):
Nie zdążyłem się dopisać, postawiłbym 3/5 – nie przepadałem nigdy za Leonardo da Vinci i nie przepadam za Na Grunwald. Jest to po prostu typ gry, w którym więcej zależy od decyzji pozostałych graczy niż od ciebie samego – większość rozgrywki spędzasz modląc się, aby nikomu nie zachciało się bić o to, co akurat Ty próbujesz zdobyć.
Mimo mojej osobistej niechęci, doceniam jednak, że w tej grze wszystko działa, nie ma żadnych problemów, zgrzytów mechaniki, itp. Nawet opisany przez Kasię problem z przewagą w pomocnikach – wg mnie wcale nie jest taki istotny. Swoją pierwszą grę wygrałem jako ostatni kupując dodatkowe pomocnika – kiedy wszyscy się o nich zabijali, ja spokojnie nazbierałem świnek i pieniędzy.
Jedno zastrzeżenie co do recenzji – ten prowiant to nie na żadną tam ucztę zbieramy, tylko na wyprawę wojenną ;D
Żeby się nie rozpisywać długo, powiem tylko że w pełni zgadzam się z recenzją ze spiellust.net, która trochę inaczej przedstawia tą grę.
Najbardziej nie podoba mi się losowość i nie chodzi tu o karty wydarzeń, tylko kompletnie losowy układ kart rycerzy i zasobów. Powoduje to, że jakiekolwiek planowanie właściwie nie bardzo ma sens.
Jak dla mnie 2,5/5
@cezner
powiedzmy sobie szczerze – recenzja na spiellust jest po prostu żałosna, od razu ustawia się na 'nie’ i cała jest tylko jednym wielkim szukaniem dziury w całym i próbą irracjonalnej dyskredytacji. A spiellust generalnie jest BARDZO wyrozumiały prawie dla kazdej gry (nawet jak gra jest beznadziejna i jej ewidentne wady zostaną wymienione, to zawsze są szukane usprawiedliwienia i padają twierdzenia typu 'nie jest tak źle’).
Jak ktoś się chce kierować recenzajmi tamtego serwisu to życzę szerokiej drogi :DD
Co losowego pojawiania się kart rycerzy/zasobów, to taki jest właśnie urok gier licytacyjnych, prawda? Coś się na stole losowo pojawia i o to walczymy przez licytację. Takich tytułów jest MNÓSTWO. I nad tym się panuje (np. gromadząc pieniądze/ludzi na przyszłe licytacje skoro w danym rozdaniu nie przyszło nic nas interesującego). Jak dla mnie zarzut losowości przychodzeia kart, o które walczymy absolutnie chubiony. No chyba że jednym ruchem ręki chcemy też skreślić setki innych gier licytacyjnych. Mówiąc dosadniej to brednie – grałem parę razy i zawsze lepszy gracz zwyciężał, ten co miał pomysł, ten co przewidywał a nie dlatego że tanio zdobył np. 5 świnek w jakiejś tam licytacji (jeśli zdobył tanio to już wina (niedoświadczonych) współgraczy).
Gra w ogólnej szerokiej kategorii gier planszowych prezentuje się przeciętnie, niczym nie zachwyca. Sprawdzona i działająca mechanika. Można swobodnie zagrać z kimś kto dopiero poznaje świat gier planszowych.
Moim zdaniem w odróżnieniu do recenzji, raczej ostatni gracz w turze ma przewagę, to oczywiście nic złego. Szkoda że nie można powalczyć o układ kolejności miałoby to ciekawy wpływ na rozgrywkę.
A mnie ta gra podoba się bardzo, i zdecydowanie bardziej postawiłbym 5/5 niż 4/5. I nie zgodzę się, że to rozpoczynający gracze mają pierwszeństwo, ogółem lepiej jest IMHO byc na końcu. Oczywiście w pierwszej rundzie jest przewaga jeśli za wszelką cenę chcę zdobyć dodatkowego pomocnika, ale „za wszelką” cenę sie po prostu nie opłaca
Bardzo dobra gra!
@Jax
Piszesz że nad losowością się panuje np. gromadząc pieniądze/ludzi na przyszłe licytacje. Tylko jak już zgromadzisz tych swoich ludków i pieniądze to może się okazać, że już niespecjalnie jest na co je wydawać bo lepsze wojsko właśnie się przewinęło. A akurat nie miałeś szansy go zgarnąć bo nieszczęśliwie byłeś w kolejce gdzieś pod koniec.
Może w trzy osoby da się to bardziej zaplanować, ale przy czterech graczach jest już zbyt tłoczno.
Tak, w Wysokim Napięciu elektrownie też pojawiają się losowo. Ale nie aż tak losowo. Raczej niewielkie są szanse na kupienie w pierwszych trzech turach elektrowni wartej 50. Poza tym masz możliwość sterowania np. kolejnością licytacji.
Tutaj tej losowości jest za dużo!
@cezary – w NG wiadomo ile jest jakiej wartości rycerzy – np. jeśli poszły już 2 'piatki’ koronne ( o które nie miałem szansy powalczyć) i 0 'piątek’ zacieżnych, to wiem że do końca gry pojawi się tylko 1 'piatka’ koronna i 3 zaciężne. Pod tym kątem planuję – czyli np. rzucam siły głównie na wojska zaciężne odtąd.
A mi się na dwie osoby grało bardzo fajnie. Musimy pilnie obserwować przeciwnika i atakować, gdy tylko możemy. Zarówno bycie pierwszym, jak i drugim ma swoje plusy. Przy dobrej strategii czuć, że kontroluje się sytuację i nie pozwala przeciwnikowi zdobyć tego, na czym mu zależy. Nie można po prostu grać we dwie osoby na zasadzie „każdy sobie rzepkę skrobie”.
zgodzę się, że na 3/4 graczy jest ciekawiej! Na dwie – nuuda.
Ale Squirrel, jak nie ma nagich mnieczy, jak som? a znacznik tury, to co? pan pikuś? : )
bardzo przyjemna gra, dopisuje się do oceny bazika. Zarzuty ceznera są absurdalne, ale to już jax wypunktował.
Ja myślę, że po tej recenzji, to Filipowi wzrośnie motywacja do pracy na jego nową grą o Wiewiórkach ;-)
@oopsiak: O, była ta uwaga w nawiasie – to znaczy, że na znaczniku są, ale widzę, że wcięło. Chyba muszę to jeszcze raz przeczytać, bo może inne rzeczy też zjadło :(
@Browarion: Ludzik dla pierwszego nie jest za wszelką cenę. Wystarczy postawić tam od razu oficera. Jeśli drugi też postawi oficera, to trzeciemu po prostu robiąc prosty rachunek co może się stać i co może zyskać/co stracić po prostu nie opłaca się w ogóle zaczynać tej spirali nienawiści.
@reszta :) Bardzo dobrze być ostatnim, ale ma to znaczenie w dalszych turach. Kiedy tak jak pisał Jax wiadomo już jakie karty zeszły, wiadomo czy bardziej nam zależy na zbieraniu do bonusów kart niebieskich i czerwonych, wiadomo komu czego brakuje (świnek, kasy). Ja lubię najpierw zbierać ludzików (bo to daje dużego kopa potem, jak ktoś zupełnie odpuści to szanse na wygraną znikome) i surowce tzw. ”co zostanie” i potem jak już mam małą ”armię” pomocników i zapasów się można ze spokojem bić o to co potrzeba.
@sipio: jednak biorąc pod uwagę ich przeznaczenie, dobrze, że świnki to nie wiewiórki :)