Zamiast Waszego ulubionego komentatora essenowych prezentacji, ja_na, tym razem ja się pokuszę o kilka słów nt dzisiejszych pokazów: King’s Vineyard, Formula 1 i NBA All Star, Navegador… Zapraszam! :)
Formula 1: Officialy Licensed Boardgame z pewnością będzie rywalizować w polskich sklepach z grą Formula D. Tak naprawdę oba tytuły są do siebie niezwykle podobne: oba pozwalają jeździć na torze w Monako, oba także opierają się na zarządzaniu biegami naszych bolidów. Zamiast punktów uszkodzeń w FD, w F1 dysponujemy talią sześciu kart opon, które możemy wydawać dla zwiększenia ilości pól, które pokonamy w jednym ruchu. Odpowiednikiem liczby zatrzymań w zakręcie w FD, w F1 jest rekomendowany bieg, na którym należy pokonać dany zakręt. Różnica w F1 polega na tym, że nie ma żadnej losowości w ilości pól, które można przejechać na konkretnym biegu – do każdego przełożenia przypisana jest stała wartość. Rzut kostką obowiązuje natomiast wtedy, gdy wjeżdżamy w zakręt na wyższym biegu, niż rekomendowany. Wówczas istnieje pewne prawdopodobieństwo, że nam się to uda, ale i ryzyko, że się rozbijemy. Oczywiście dostępne są małe miniaturki samochodów – na ile zdążyłem dostrzec, wykonane znacznie dokładniej niż te w FD. No i mamy tutaj oficjalne barwy zespołów, kierowców etc. F1 będzie na pewno ciekawą alternatywą dla tych, których odstrasza nieco losowość (choć ja bym powiedział raczej: mechanika zarządzania ryzykiem) w FD. Co mnie niepokoi, to właśnie… brak tej niepewności co do ilości pól przejeżdżanych w jednym ruchu w F D. Z góry ustalona prędkość może prowadzić bowiem do sytuacji, w której szybko rozgryzamy dany tor i wykonujemy jedyne słuszne ruchy. Atutem może być natomiast szybszy czas rozgrywki – tor pokonujemy trzykrotnie w ok 60 minut, podczas gdy w F D 60 minut potrzeba na jedno okrążenie. Generalnie, jeśli już ktoś posiada grę Asmodee, to chyba nie ma sensu kupować nowej, podobnej.
„Hej, hej! Tu en-bi-ejjj!” – pamiętacie ten okrzyk Włodzimierza Szaranowicza? Ech, to były czasy… Cieszę się, że dorastałem w czasach koszykarskiego 'boomu’ i… tęsknię za nim :( No nic. NBA All Star to kolejna licencjonowana gra sportowa. Są małe figurki koszykarzy, są kartonowe kosze, wszystko wygląda dosyć ładnie. Mechanicznie nic mnie jednak nie zachwyciło: ot , gracze na przemian wykonują po jednym ruchu swoim zawodnikiem, zawodnicy mają jakieś współczynniki (np szybkość, rzut itp), gdy dochodzi do sytuacji spornej wykonuje się testowy rzut kością. Nic nadzwyczajnego, żeby nie powiedzieć: nuuuda. Z tego co wiem, UEFA Champions League tego samego wydawcy jest całkiem podobna mechanicznie – trudno mi więc zrozumieć, skąd takie zainteresowanie tym tytułem…
Dobra, teraz pora na Navegador. Pewnie już wiecie mniej więcej o co chodzi: jako portugalscy żeglarze wyruszacie na wody oceanów w swoich drewnianych łupinkach, odkrywacie nowe lądy, zakładacie handlowe kolonie i faktorie od Brazylii aż po Nagasaki. Brzmi nieźle? Potem nie jest już tak fajnie. Punkty zwycięstwa dostaje się za właśnie za rozszerzanie jurysdykcji portugalskiego króla, za wybudowanie kościołów i stoczni. Ich wartość możemy zwiększyć wykupując pewne przywileje, których jest ograniczona ilość. W stoczniach budujemy statki, którymi niejako 'płacimy’ za ruchy wykonywane na rondlu (znanym z takich gier jak Imperial czy Hamburgum), a w kościołach rekrutujemy pracowników (hm, wikarych?), którzy są niezbędni do wybudowania stoczni, kościołów, zakładania kolonii, a także pozyskiwania przywilejów. Każde wejście naszego statku na nieodkryte pole kosztuje nas także 1 statek z zasobów – w zamian dostajemy żeton odkrycia, odsłaniamy kafelek faktorii i dostajemy znajdującą się na nim sumę pieniędzy. Pieniądze pozyskujemy jednak przede wszystkim ze sprzedaży towarów z założonych kolonii, wyprodukowanych w naszych fabryczkach. Tradycyjnie wygrywa grę posiadacz największej ilości punktów zwycięstwa. Koniec. Żadnego nowatorskiego twista, żadnej bezpośredniej interakcji (no, tyle że rynek i pozyskiwanie przywilejów). Brzmi to wszystko bardzo standardowo. Miłośnicy rondla pewnie kupią, bo gra wydaje się działać całkiem sprawnie, pozostali raczej mogą oszczędzić pieniądze, grając u kolegi. Hm, chociaż… Może to ja jestem po prostu ostatnio 'cięty’ na eurogry?
Kings’ Vineyard, czyli kolejna gra dla miłośników białego półsłodkiego, czerwonego wytrawnego i tradycyjnego polskiego truskawkowego… napoju. Tym razem karcianka, i to nie tyle o produkcji wina, co o hodowli winorośli. W skrócie: trochę jak Fasolki pomieszane z Santiago, tyle że z bardzo subtelną interakcją. Wykładamy z ręki karty winorośli, a one się rozwijają na długość określoną na karcie (mniej więcej od 1 do 5). Długość maksymalną winorośli znamy my, ale nie zna jej przeciwnik. Uroczo wyglądają małe karty pnączy (uwaga! Pnącza! czy znowu będzie 300 komentarzy pod tym wpisem? ;]), które dokładamy do bazowej karty winorośli. Od momentu, gdy długość winorośli osiągnie wartość maksymalną możemy ją 'wyciąć’, i roślinka zaczyna wysychać (co rundę o jedną kartę). Takich winorośli jednocześnie hodujemy kilka. Losowość zmniejszono w ten sposób, ze pozwolono dobierać na rękę karty na początku rundy zarówno z zakrytej talii, jak i odkrytego stosu kart odrzuconych. Jest to także ważny, a nawet chyba kluczowy element mechaniki – otóż 'wycięte’ roślinki wszystkich graczy punktują tylko wtedy, kiedy król odwiedzi winnicę, czyli odkryjemy jego kartę. W całej talii są trzy karty króla: dwie gdzieś wtasowane i jedna na spodzie. Dobór kart z talii spowoduje, że król przybędzie szybciej – dobór ze stosu odrzuconych da nam więcej czasu. Poza tym interakcji nie ma żadnej. Co jeszcze…? Ano mamy w talii jakieś karty specjalne (3 rodzaje), pozwalające nam hodować roślinki szybciej itp. Punktacja nagradza różne zestawy naszych winorośli, najdłuższe pnącza etc. Tyle. To wszystko w ok 40 minut, dla 2-4 graczy. Powiem szczerze…. Całkiem ciekawe. Podoba mi się. Obawiam się trochę, że suma przeciwstawnych działań graczy może spowodować zbyt małe przesunięcia czasowe w przybyciu króla, chociaż… Każda runda zyskanego/straconego czasu się tu liczy. Będę się interesować wrażeniami z rozgrywki nabywców King’s Vineyard
Hoduje się źwirzęta! :)
My w Gdyni jemy tylko śledzie, więc skąd ja mam niby wiedzieć, skąd się biorą winogronka… :(