„Vlaada Chvátil wielkim projektantem jest” – gdyby w naszych szkołach istniał taki przedmiot jak Gry Planszowe każdy berbeć znałby powyższą prawdę i recytował obudzony o północy. To truizm, oczywista oczywistość i nie byłoby powodu aby pisać o tym – zwłaszcza we wstępie recenzji gry Travel Blog – gdyby nie to, że właśnie ta gra może być świetnym zobrazowaniem tezy, dlaczego uważam Chvátila za jednego z najlepszych projektantów gier. I od razu uprzedzę – moja opinia jest nieco bardziej kontrowersyjna i mniej spodziewana niż: „bo stworzyl Through the ages”.
Bo tak właśnie odpowiedziałby na powyższe pytanie przeciętny geek. Autor najlepszej mózgożernej gry cywilizacyjnej jest mistrzem i basta. Dla mnie osobiście talent Chvaatila to nie ta jedna gra, a raczej umiejętność tworzenia nowych mechanik gier, które choć nie są tak spektakularne jak chociażby budowanie talii Vaccarino, dobrze pasują do tematu i zawsze mają w sobie jakieś nowe elementy i dzięki temu tworzą unikatowe doświadczenie. Grając pierwszy raz w nowe gry czeskiego projektanta nie mam wrażenia że „to już gdzieś było”, że podobnie się bawiłem przy wielu innych euro grach. Gry Chvaatila zawsze mają w sobie coś unikalnego właśnie na poziomie samego doświadczenia i emocji odczuwanych w czasie rozgrywki. Czułem się tak grając pierwszy raz w Galaxy Truckera, czułem się tak przy Space Alert (i nie ma znaczenia że nie lubię tej gry). Podobnie czuję się grając w Travel Blog.
Palcem po mapie
Travel Blog to edukacyjna gra o geografii. Każdy z graczy wciela się w autora piszącego dla blogoserwisu o podróżach. Naszym zadaniem jest napisać ciekawe relacje z podróży do krajów, które nasi rodacy uznają za ciekawe i warte zobaczenia. Nie możemy więc wybierać się do krajów sąsiednich, bo kto chciałby jechać na wakacje na Ukrainę czy do Niemiec? Musimy wybierać bardziej egzotyczne kraje, ale im dalej pojedziemy tym więcej wydamy na podróż pieniędzy. Szukamy więc złotego środka: chcemy przejechać przez jak najmniej granic (za przekroczenie każdej granicy płacimy 10 euro), ale co najmniej dwie.
Fajny pomysł na grę? Ano fajny? A jaką Vlaada wybrał tu mechanikę? Jeszcze fajniejszą! Na początku gry każdy z graczy otrzymuje pewną sumę pieniędzy (kasa od redaktora naczelnego na koszty podróży) dwa żetony swojego pismaka, pomoc gracza i jest gotów do drogi. Na środku stołu kładziemy okrągłą planszę przedstawiającą… nic;) W sumie na planszy są tylko wypustki w miejscach gdzie możemy położyć żeton swojego dziennikarza i miejsca na karty. Tych jest tyle, ile krajów (lub stanów) które biorą udział w grze, bo nie wspomniałem dotąd że w Travel Blog możemy grać na mapie Europy lub USA.
Przebieg rundy gry jest prosty. Z talii wyciągamy siedem kart krajów (lub kart stanów w przypadku… Stanów) i układamy naokoło planszy, na środku kładziemy zakrytą ósmą kartę. Pokazuje ona z którego kraju startujemy (dla kogo napiszemy nasze fascynujące relacje z podróży). Na trzy-cztery odkrywamy kartę startowego kraju i ruszamy! Gracze żetonami swoich dziennikarzy „zaklepują” kraje do których chcą się wybrać. Możemy oczywiście pojechać do tego samego kraju co inna osoba, ale że każda kolejna relacja z tego samego miejsca jest mniej atrakcyjna jest to więc mniej opłacalne. Jeśli żaden z krajów nie jest dla nas ciekawym celem podróży możemy wybrać opcję nie podróżowania i płacenia 40 euro (w naszych partiach szybko określiliśmy to jako „zostaję w hotelowym barze”;)
Gdy wszyscy gracze zaplanują swoje ruchy, odkrywamy mapę i sprawdzamy jak nam poszło. Każdy gracz płaci za swoją podróż oddając do banku 10 euro za każdą przekroczoną granicę i za każdego gracza który odwiedził dany kraj przed nim, oraz 30 euro kary jeśli wybrał kraje sąsiadujące ze sobą. Zrzucamy karty z planszy i rozpoczynamy kolejną rundę.
W kolejnych rundach otrzymujemy większe sumy od redaktora naczelnego, ale zwiększa się też poziom trudności. Najpierw musimy po wyjechaniu z kraju startowego odwiedzić dwa inne, a w późniejszym etapie gry wyjeżdżamy z kraju A, przejeżdżamy przez dwa z siedmiu przedstawionych na odkrytych kartach i dojeżdżamy do kraju B! W ostatniej rundzie zmienia się cel i naszym zadaniem jest przejechać przez jak najwięcej granic – naczelny funduje nam podróż życia. Kto po tej ostatniej podróży ma najwięcej pieniędzy jest zwycięzcą.
Wspomnienia z wakacji
Jak się gra w Travel Blog? Bardzo fajnie! Zdecydowanie największą zaletą gry jest to, że jest faktycznie edukacyjna. Uważam że to naprawdę bardzo rzadka cecha. Tu nie uczymy się czytając tekst na kartach, oglądając w przerwach w grze rysunki na planszy, lub słuchając przynudzania osoby, która czytając instrukcję mówi – „ O tu jest taka ciekawostka zapisana. Na pewno nie wiedzieliście że…”. Tu w trakcie samego grania, nie podejmując żadnego wysiłku, chcąc nie chcąc poznajemy geografię Europy, lub Ameryki. Taka „organiczna” edukacyjność nie występuje w grach często i za nią właśnie należą się Chvátilowi największe brawa.
Zaletą gry jest też fakt że można spokojnie gonić lidera i często do ostatniej rundy zwycięzca nie jest znany. Gra daje sporo satysfakcji, a moment planowania ruchów jest niezwykle emocjonujący. Gracze przepychają się wokół planszy, przekrzykują szukając najlepszych kierunków podróży. Skalowanie jest niezłe, choć gra zaczyna być naprawdę emocjonująca od 4 graczy wzwyż. Za plus należy też uznać dodatkowy wariant na mapie USA jednak to zabawa dla prawdziwych twardzieli – mało kto ma choćby blade pojęcie o układzie stanów w Ameryce. Tu chyba znacznie lepiej sprawdziłaby się mapa Afryki lub Azji. Dobrze działa również stopniowanie poziomu trudności i wprowadzanie kolejnych komplikacji zasad w przerwach pomiędzy kolejnymi rundami gry. To rozwiązanie, znane choćby z innej gry Vlaady – Galaxy Truckera – obniża próg wejścia w grę i pozwala zacząć zabawę bez poznawania wszystkich niuansów zasad.
Gra nie ustrzegła się też kilku minusów. Najpoważniejszym jest chyba stosunkowo słaby stosunek faktycznej rozgrywki do różnych działań przygotowawczych – rozkładania kart, wydawania pieniędzy i wreszcie sprawdzania opłacalności naszych podróży. Gra ma przez to nieco sinusoidalny charakter – chwila wielkich emocji, przestój, emocje i decyzje, znów przestój… Wynika to jednak z podstawowej mechaniki gry i po zastanowieniu dochodzę do wniosku że wymienione wcześniej zalety rekompensują mi tę wadę. Nie wszyscy będą również zachwyceni wydaniem i oprawą graficzną gry. O ile pomoce graczy i żetony dziennikarzy są ładne i dobrej jakości to cieniutkie mapy rażą dość prymitywną kolorystyką. Natomiast karty państw przedstawiające charakterystyczne cudy architektury są bardzo średnie – rysunki nie przyciągają uwagi graczy. W związku z powyższym cena może zostać uznana za zbyt wygórowaną.
Reasumując Travel Blog to bardzo dobra gra edukacyjna, na pewno najlepsza o geografii w jaką miałem okazję kiedykolwiek grać. Ma drobne wady, które jednak nie przesłaniają największej jej zalety – emocjonującej rozgrywki o oryginalnym charakterze, w trakcie której naprawdę uczymy się przez zabawę.
yosz (4/5) – nie lubię gier imprezowych. Geografia jest jedną z dwóch moich pięt achillesowych. Zatem – czy imprezowa gra planszowa o geografii może mi się podobać? Sam w to nie wierzę ale tak! Grałem dwa razy za każdym razem bawiąc się doskonale, przy okazji robiąc z siebie kompletnego geograficznego głupka (co setnie ubawiło moich współgraczy). Poważnie rozważam dołączenie Travel Bloga do mojej kolekcji gier – żałowałem mocno w czasie tych świąt, że nie miałem tej gry ze sobą. Tylko jak pomyślę, że Vlaada Chvatil stworzył Through the Ages, a teraz robi gry pokroju Travel Bloga i Snicks & Sniches to troszkę mi smutniej – ale nie wpływa to na odbiór tej gry. No i tak myślę, że jak pograłbym trochę w TB to moja znajomość geografii Europy samoczynnie się poprawi – a to bardzo duży plus (ucząc bawi, bawiąc uczy!)
folko (3/5) – podobnie jak yosz nigdy nie byłem orłem z geografii. Zapamiętywanie państw, stolic, rzek i innych gór (a nie, góry to ok) nie sprawiało mi przyjemności. Informacja o grze edukacyjnej na ten temat i to autorstwa Chvatila wydała mi się na tyle ciekawa, że przy okazji postanowiłem spróbować zagrać. Gra okazała się być przyjemna, ale… Po pierwsze, po jednej partii na razie na więcej nie mam ochoty, więc aspekt edukacyjny mnie nie dotyczy. Po drugie gra wydaje mi się ma małą powtarzalność. Po trzecie wydanie jest bardzo nierówne, powiedziałbym za słabe jak na tą cenę… no i to tyle.
mst (4/5) – ja w szkole bardzo lubiłem geografię ale Travel Blog podoba mi się najbardziej z tego względu, że gimnastykuje umysłu w zupełnie inny sposób niż znane mi dotąd planszówki. Podoba mi się też jej działanie edukacyjne. Do pełni szczęścia brakuje mi jedynie map Afryki i Azji (chociaż rozumiem, że na tych kontynentach trudniej znaleźć klientów na nową grę planszową niż w USA ;-)).
Ogólna ocena
(4/5):
Złożoność gry
(2/5):
Oprawa wizualna
(3/5):
Zabawa i edukacja w jednym – ta gra zostaje u mnie w kolekcji na długo, bo zdecydowanie wyróżnia się z tego wielkiego tłumu.
„Po drugie gra wydaje mi się ma małą powtarzalność.”
to chyba dobrze?
Stara jak świat dyskusja, co kto rozumie przez „powtarzalność”. Ja rozumiem, że kolejne rozgrywki są bardzo podobne, że się powtarzają. Ale np. Folko rozumie, że można grę powtarzać, bo każda rozgrywka jest niepowtarzalna ;-p Dlatego wolę termin „regrywalność”.
Ja miałam okazję grać w Travel Blog na mapie Afryki i to był absolutny hardcore :) Gorsza mogłaby być chyba tylko Mikronezja :D
@MoniQ: na mapie Afryki? Robią dodatek?
Z robieniem dodatku na mapie Afryki powinni poczekać na wyniki referendum w południowym Sudanie
Można zrobić niezły hardcore, grając na mapie Europy z jednym dodatkowym przepisem. Losuje się nie tylko kraj startowy ale także rok, w którym toczy się dana rozgrywka. Trzeba pamiętać, które kraje wtedy istniały i które ze sobą graniczyły :)
@Wookie grałam jeszcze w prototyp, Petr miał na Międzypionku wersję europejską i afrykańską, zagraliśmy w obie.
Po pierwsze, z opisu JAK się gra nie wiem nic :) rozumiem, że jak ktoś grał to dla niego to jest jasne, ale ja nadal wiem o grze tyle ile przedtem… ;)
Po drugie, dziecięciem będąc bawiłam się w swoje własne gry i zazwyczaj były to home-made „area control” na mapie USA :D dlatego niesamowicie podoba mi się opcja z tąże (jest takie słowo?) mapą, ale pewnie nie będę miała okazji zagrać, a buuu
Veridiana – „takąż” :)
Veridiana a czego konkretnie nie rozumiesz? Chętnie pomogę ale prosiłbym o jakiś kierunek co jest tak niejasne.
Albo: „owąż” :)
Polonistom bardzo dziękuję za podpowiedzi :)))
Filippos: „Najpierw musimy po wyjechaniu z kraju startowego odwiedzić dwa inne, a w późniejszym etapie gry wyjeżdżamy z kraju A, przejeżdżamy przez dwa z siedmiu przedstawionych na odkrytych kartach i dojeżdżamy do kraju B! W ostatniej rundzie zmienia się cel i naszym zadaniem jest przejechać przez jak najwięcej granic”.
nie łapię… :)
Veridiana: popatrz na pierwsze zdjęcie. Na okrągłej planszy masz rozłożone kraje. Na środku tego koła masz kraj startowy. Teraz swoimi żetonami obstawiasz kraje na okręgu, które chcesz odwiedzić.
Powiedzmy że okazuje się że krajem startowym jest Polska. Chcesz swój krążek postawić na takim kraju który jest na okręgu i nie jest bardzo daleko, ale nie jest też sąsiadem Polski. Potem robi się trudniej, bo w ten sam sposób trzeba odwiedzić dwa kraje (kładziemy dwa krążki na okręgu)
Wyjaśniłeś akurat to, co rozumiem i czego w moim powyższym cytacie nie ma… ;) chodziło mi o to, jak się „przejeżdża” i jak liczy „jak najwięcej” granic.
Veridiana, zobacz video Wookiego. To trudno opisać na sucho. W praktyce jest całkiem proste. Jak z zasadami Polowania na robale :-)
Veridiana: po prostu szukasz najkrótszej drogi na mapie zaczynającej się w tym przykładzie w Polsce i wędrującej do wybranego przez Ciebie kraju / krajów i tyle.
Tak, polecam videocast Wookiego ;)