„…50, szczytem śmiało, krótka za szczytem, lewy 5 minut przechodzi w prawy 5, za szczytem lewy 5 minut… przechodzi w prawy 5, popierd***ło Cię, 50, lewy 6 przez szczyt…”
Rajd Agapit, Pilot Marcin Bąk
Lubię rajdy samochodowe. Lubiłem je kiedyś oglądać w TV i trzymać kciuki za Carlosa Sainza. A przede wszystkim lubiłem grać w nie na komputerze i konsoli. Na PC był nieodżałowany Colin McRae, a na Playstation 2 oficjalny World Rally Championship. Później było wiele innych, ale przy tych dwóch spędziłem najwięcej czasu. Na studiach miałem kumpla, który przez długi czas miał na punkcie rajdów hopla i niewiele brakowało, abym doświadczył pilotowania w KJS’ach (czyli amatorskich rajdach samochodowych). Nie wyszło, ale może to i dobrze. Nigdy jednak nie myślałem, że mógłbym zainteresować się symulacją rajdów na planszy. To zbyt dynamiczny, zbyt specyficzny sport, żeby dało się to porządnie zrobić. Nie ma szans. Francuz Jean-Christophe Bouvier pokazał mi jednak, że guzik wiem o możliwościach projektanta gier.
Rallyman tafił na nasz rynek niedawno, dzięki firmie Locworks, która dystrybuuje grę w Polsce. Pojawiło się ze sporym opóźnieniem w stosunku do francuskiej premiery z 2009, ale wydawnictwo (o nazwie nomen omen Rallyman) nie mogło sobie pozwolić na duży nakład i wcześniejszą inwazje na polskie półki sklepowe. Lepiej jednak późno niż wcale. Rozegrałem pojedynczą rozgrywkę złożoną z trzech odcinków specjalnych (czyli w pewnym sensie trzy mini partie). Wszystko razem zajęło 2,5 godziny bez tłumaczenia zasad.
Co mi pasowało:
Odzwierciedlenie tematu – w rajdach samochodowych jest walka z czasem. To jest esencja tego sportu. Jakiś cudem autor to fantastycznie odzwierciedlił w formie turowej planszówki. Musimy decydować na jakim biegu kończymy turę, jeżeli jest wyższy tym będziemy mieli lepszy czas. Jest zdobywanie dodatkowego czasu przez ryzykowne manewry, jest strata czasu przez bezpieczną jazdę, są skróty za zakrętach, są drifty, są zimowe odcinki, są uszkodzenia i łapanie gumy. Na pechowców i ryzykantów czeka poszerzanie dróg i zaliczanie pejzażu. Jak w prawdziwych rajdach.
Mechanika – prosta, ale dająca miejsce na sporo decyzji. Dużo jest w naszych rękach, nie pokonujemy odcinków bezmyślnie. Jest miejsce na taktyczną, a nawet strategiczną walkę z przeciwnikami, szczególnie jak całość rozgrywki składa się z kilku odcinków specjalnych (ich czasy się kumulują).
Umiarkowana losowość – pomimo, że rdzeniem napędzającym Rallymana są kostki, daleko im od tradycyjnej ogromnej losowości. To my zawsze decydujemy jak bardzo chcemy zaryzykować, ile razy chcemy rzucać kostkami, jakimi, w jakiej kolejności. Oczywiście jest pole dla nieprzewidywalnych sytuacji, prawdziwego braku farta, ale nie czuje się, że te elementy kierują całą rozgrywką.
Wydanie gry – O ile samo wykonanie graficzne jest po prostu na poziomie OK (nie rzuca na kolana, ale na pewno nie jest brzydkie), to całość jest bardzo czytelna i dobrze zorganizowana. Świetnie opracowane są plansze do tras, z których można tworzyć naprawdę sporo kombinacji. No i są małe samochodziki, a nie jakieś głupie pionki albo żetony.
Co mi nie pasowało:
Cena gry – wiem, że to małe wydawnictwo, wiem, że mały nakład, wiem, że nie ma znaczenie cena jak gra sprawia radość. Co z tego? Moje wewnętrzne ja mówi, że tego rodzaju gry kosztują zwykle 50 złotych mniej.
Blokowanie trasy przez przeciwników – pomimo, że gracze nie startują równocześnie to potrafią się doganiać. Zbyt często zdarzają się sytuacje, że przeciwnicy zajeżdżają sobie drogę i blokują zakręty. Takie sytuacje powodują, że dany gracz może być niesłusznie pokrzywdzony. W tym czasie reszta gna do przodu i nabija sobie niskie czasy.
To nie gra na regularne granie – świetnie się bawiłem przez 2.5 godziny (aż trzy odcinki), ale zmęczyła mnie rozgrywka. Nie mógłbym do niej usiąść następnego dnia. Nie czuję, że nowa trasa wywołałaby jakieś kompletnie inne wrażenia. Ale rozgrywka za dwa tygodnie? Pewnie, nie odmówiłbym.
Fani rajdów samochodowych bardzo nie lubią jak ignoranci używają słowa „wyścigi” w kontekście ich ulubionego sportu. To rajd, nie wyścig. Ale w planszówkach upraszczamy i mamy tylko kategorię gry wyścigowe dla tego rodzaju tytułów. Dla mnie obok Powerboats jest to najlepsza gra z gatunku gier wyścigowych. I mam tu na myśli gry, które próbują w prosty, ale satysfakcjonujący sposób zasymulować przedstawiany sport. Rallyman bez wątpienia daje radę i bardzo miło spędza się przy nim czas.
Najlepszą grą wyścigową są Pędzące Żółwie i basta ;)
Filmik bardzo fajny. A gra – jak ktoś lubi wyścigi, to pewnie spróbuję. Ja za bardzo nie lubię, choć od biedy mogę zagrać ;-)
Ciekawe czy Trzewik nie wytłumaczył mi czegoś „po gliwicku” ;-) ale moja ocena tej gry jest znacznie niższa niż pozostałych członków redakcji (przynajmniej tych, którzy swoje oceny upublicznili). Bardzo podoba mi się pomysł na mechanikę ruchu ale możliwość (łatwego) znalezienia optymalnego sposobu przejechania każdej trasy powoduje, że Rallyman’a odbierałem bardziej jak łamigłówkę niż grę. W dodatku jak na mój gust jest w niej zdecydowanie za dużo losowości, a raczej bezpośredniego wpływu losu na wynik. Ciekawostką jest, że po umieszczeniu na BGG oceny 3,5 napisał do mnie Autor z pytaniem co mi się aż tak nie spodobało. :-)
Z drugiej strony podobne zarzuty można by też pewnie postawić Powerboats, które jednakowoż Ci się chyba podobają (do mst).
@Mst
Ok, optymalna trasa istnieje, ale co z tego jak musisz podejmować decyzję czy rzucać dalej kostkami jak masz już dwa trójkąty, czy jednak przestać i nie ryzykować. Wyniki wymagają od ciebie elastycznego dostosowywania się do sytuacji, nie przejedziesz bez żadnych przeszkód idealnej trasy (do tego dochodzą skróty). Oprócz tego rzucanie wszystkimi naraz koścmi i zbieranie znaczników czasu, to często element ciekawej taktyki. Bo nadmiarowe sekundy możesz wykorzystywać na sytuacje gdy chcesz zminimalizować ryzyko. Miałem intrygującą sytuację, że po dwóch odcinkach specjalnych dysponowałem bardzo dużą przewagą czasową. Trzeci odcinek miał być paradą zwycięstwa, opierającą się na zachowawczej jeździe. Nie ryzykowałem, nie zbierałem nadmiarowych sekund i koncówkę miałem bardzo niepokojącą, bo na śniegu o wypadek łatwo, jak nie masz nadmiarowych sekund.
Pewnie gra jest ciekawsza gdy od początku przydarzą się pechowe rzuty. Jednak przez całą rozgrywkę miałem wrażenie zbyt oczywistych lub zupełnie losowych wyborów i poczucie zmarnowanego/nie wykorzystanego wystarczająco potencjału ciekawej mechaniki.
A powiedz jeszcze graliście jeden czy więcej odcinków specjalnych?
Marcin – mnie też to zastanawiało po pierwszej grze. Ale ułożyłem sobie trasę jednego z rajdów dostępnych na oficjalnej stronie gry i przejechałem ten rajd, a potem porównałem czasy z tym co uzyskiwali inni gracze (tabelka dostępna też na tej stronie). I okazało się, że te niby oczywiste przejazdy były żenująco nieoptymalne i że to wszystko nie jest takie proste jak się wydaje…
Graliśmy 3 OS – oczywiście kolejne były fajniejsze niż pierwszy bo ktoś miał jakąś przewagę do utrzymania, a ktoś inny stratę do nadrobienia. :-)
W zależności od trasy zadanie znalezienia optymalnego przejazdu jest łatwiejsze lub trudniejsze ale gdy zostanie rozwiązane o wyniku decyduje przede wszystkim losowość związana ze skrótami.