W Merchants & Marauders zagrałem właściwie trochę przypadkiem – byliśmy ze znajomymi umówieniu na weekendowe LAN Party, a tymczasem w mieszkaniu Piotra zabrakło internetu. Wobec tego wyciągnęliśmy właśnie M&M, grę w którą już od dłuższego czasu chciałem zagrać, ale jakoś nigdy nie znajdowałem na to czasu (a i nie bez znaczenia jest fakt, że po szybkim rozejściu się pierwszego nakładu, dopiero niedawno znów pojawiła się w sklepach). Tak więc pierwszy raz był trochę wymuszony. Ale drugi i trzeci tego samego dnia – już wyłącznie podyktowany został entuzjazmem wszystkich zainteresowanych.
Dla tych, którzy przespali ostatnie parę miesięcy na BoardGameGeeku, gdzie gra od dłuższego czasu znajduje się w The Hotness – parę słów wstępu o czym w ogóle mowa. Merchants & Marauders, to jak wskazuje tytuł (a już na pewno okładka) – to gra o piratach i kupcach, żeglujących w XVII wieku po Morzu Karaibskim. To gra przygodowo-handlowo-strategiczna, rzec by można, ponieważ łączy w sobie wiele elementów wszystkich wymienionych gatunków. Dodatkowo, wyraźnie inspirowana jest komputerową grą Sid Meier’s Pirates! – kultowym hitem znanym jeszcze z komputerów 8-bitowych.
Jak w to się gra?
Każdy z graczy rozpoczyna otrzymując kartę losowego kapitana (różnią się oni od siebie współczynnikami i specjalnymi zdolnościami) i wybierając jeden z dwóch statków – slupa (mały statek piracki) lub fluitę (mały statek handlowy). W trakcie gry będzie mógł zdobyć lub kupić także fregatę (w uproszczeniu – duży statek piracki), galeon (w uproszczeniu – duży statek handlowy) lub potężny okręt wojenny zwany „man’o’war” (nie ma możliwości kupienia go, można go wyłącznie przejąć). Kapitan zawsze należy do jednej z czterech nacji, które (nomen omen) rozdawały karty w tamtych czasach – Francuzów, Hiszpanów, Anglików lub Holendrów. Te same nacje kontrolują miasta portowe, do których przyjdzie nam zawijać – jeżeli którejś z nich zajdziemy za skórę, nie będziemy mogli wpływać do jej portów.
W portach możemy wykonywać różne akcje, których można spodziewać się po grze o tej tematyce. Jest więc zakup i ulepszanie statków, misje wykonywane dla gubernatora, plotki, zaciąganie załogi w karczmie czy wreszcie handel. Temu ostatniemu warto poświęcić chwilę uwagi, ponieważ jest bardzo sprytnie rozwiązany w mechanice. Wpływając do portu możemy kupić w nim towary – wyciągamy wtedy z talii losowych 6 kart. Jeżeli wśród nich jakiś towar pojawi się na 3 lub więcej kartach, kupimy go po 1 złotej monecie za sztukę (jest go dużo, więc ma niską cenę). Jeżeli jakiś towar pojawił się na 2 kartach, jego cena rośnie do 2 złotych monet, jeżeli zaś tylko na jednej karcie – kosztuje 3 złote monety. Sprzedaż natomiast odbywa się wyjątkowo prosto – każdy towar wart jest 3 sztuki złota, a dodatkowo towar, którego to miasto potrzebuje (zaznaczony przez żeton obok portu) warty jest 6 sztuk złota (ale nie można go kupić w tym porcie). W ten sposób mamy zmienne ceny, prostą ale działającą zasadę popytu i podaży, możliwość drobnego handlu na miejscu lub dostarczania towarów potrzebnych w innych miastach. Oczywiście spory w tym element losu – zdarza się, że jeden z graczy kilka razy pod rząd wylosuje 3 takie same towary, których dodatkowo potrzebują mieszkańcy portu znajdującego się tuż obok.
Poza graczami, po morzach pływają także statki neutralne – floty wojenne oraz oczywiście piraci. Ci pierwsi będą nas ścigać jeżeli coś przeskrobaliśmy, ci drudzy wręcz przeciwnie – tylko jeżeli jesteśmy spokojnym handlarzem. Przy 4 graczach na mapie szybko robi się bardzo ciasno i trzeba mocno się napocić, aby uniknąć zagrożenia – a czasami okazuje się to niemożliwe i jesteśmy zmuszeni do walki. Walka to najbardziej losowy element całej gry – mamy tu sporo rzutów kostkami, wśród których każdy może być krytyczny i przy wyjątkowym niefarcie zatopić nasz statek wraz z całym zgromadzonym złotem. Zdarza się to szczególnie często w drugiej połowie gry, kiedy gracze dysponują już większymi statkami a na mapie znajduje się coraz więcej okrętów niezależnych – co chwila będziemy wtedy świadkami lub uczestnikami bitwy, w której jedna ze stron straci niemal wszystko (statek, kapitana, załogę, złoto, karty specjalne, …). Pokonany kapitan umiera, ale gracz wraca do gry już w następnej kolejce. Jego nowy kapitan jest pełnoprawnym sukcesorem – zachowuje punkty zwycięstwa i informację o miejscu ukryciu skarbu swojego poprzednika (jeżeli ten był wystarczająco zapobiegawczy, aby jakieś złoto ukryć) – nie jest to więc takie bolesne.
W czasie gry wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, pieniądze przechodzą z rąk do rąk (często – by w końcu wylądować na dnie morza), co chwila ktoś próbuje zaklinać kostki lub złorzeczy na słabe karty, co jakiś czas wychodzą karty wydarzeń (sztormy, wojny, itp.). Wszystko to do momentu zdobycia przez jednego gracza 10 punktów – gra wtedy się kończy (po około 2-3 godzinach rozgrywki).
Jak większość ameritrashy, także M&M jest bardzo podatny na tworzenie dodatków, home-rules i modyfikacji. Jedną z nich (Cutthroat Variant) proponuje nawet sam autor (graliśmy, sprawdza się), a dotyczące takich zmian forum na BGG to kilkadziesiąt wątków. Nowe statki, nowi kapitanowie, nowe wydarzenia, nowe akcje w porcie – można wymyślać bez końca. Podobnie jak do Cywilizacji, powstało mnóstwo autorskich kart – część z nich można zobaczyć na przykład tutaj. Wydaje się, że dodatek w ciągu kilku miesięcy jest raczej gwarantowany.
Co z tego wynika?
Czytając powyższe zdania, wiele osób może zastanawiać się co właściwie w tej grze urzekło mnie – starego eurogracza, miłośnika Cywilizacji i gier optymalizacyjnych, zdeklarowanego przeciwnika Magii i Miecza… A urzeka mnie niemal wszystko. Przede wszystkim klimat – w tej grze znajdziecie wszystko co powinno być w prawdziwie pirackim tytule – emocjonujące walki, abordaże, handel, skarby, rozbudowa statków, misje, itp. – Merchants & Marauders po prostu spełnia obietnice zawarte w tytule i ilustracjach (w przeciwieństwie do wielu pojawiających się gier, gdzie „przygoda” okazuje się przestawianiem kostek a „ekonomia” zbieraniem zestawów kolorów). Po każdej rozgrywce można opowiedzieć mnóstwo historii – np. o tym jak w desperackim ruchu rzuciliśmy do abordażu załogę naszej ledwie pływającej krypy i zdobyliśmy wyładowany złotem galeon. Albo jak zatopiliśmy swój własny statek, byle tylko nie wpadł on w ręce wroga. Albo… można tak ciągnąć w nieskończoność.
Przy okazji cały ten klimat oddany jest za pomocą stosunkowo prostej mechaniki – nie ma tu za bardzo wyjątków od reguł, zasady tłumaczy się jakieś 10-15 minut (porównywalnie z Osadnikami z Catanu!), większość akcji opiera się na testach umiejętności kapitana. W zalewie prostych euro-gier o niczym, Merchants & Marauders wyrasta na prawdziwą awangardę nowego ameritrashu. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że to Sid Meier’s Civilization będzie najlepszym przykładem, że ameritrash dojrzał, dzisiaj jednak widzę, że królem jest M&M. Do tego oczywiście przepiękne wykonanie, świetne ilustracje i ogólnie jakość całego wydania powala – po trzech rozgrywkach M&M to dla mnie zdecydowanie najlepsza gra ostatnich miesięcy i mam ochotę na więcej.
PS: Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że gdy zagram w *naprawdę* dobrą grę to moim następnym ruchem jest wysłanie e-maila do zagranicznego wydawcy z pytaniem o możliwość zrobienia polskiej edycji. W przypadku Merchants & Marauders byłaby ona szczególnie cenna, ponieważ zawiera naprawdę masę tekstu używanego w czasie rozgrywki – od kart kapitanów, przez karty misji i plotek, po napisy na samej mapie z informacjami o specjalnych właściwościach każdego portu. Nie mam jeszcze potwierdzenia, na razie to wstępny projekt – ale jest szansa – trzymajcie kciuku, arrr!
yosz – Ja tylko dodam od siebie, że to chyba od M&M zaczął się mój marsz ku Ameritrashowi. Tak samo jak Artur jestem raczej graczem ekonomiczno-optymalizacyjnym. Jednak ostatnio zmęczyły mnie suche gry z Europy. Zaryzykowałem i kupiłem w ciemno M&M – głównie z powodu tematu. To był strzał w dziesiątkę. Takich emocji w czasie gry dawno nie miałem. Przede wszystkim jest tu wszystko co powinno być i autorzy nie przesadzili w żadną ze stron. Wprawdzie nie udało mi się wytłumaczyć M&M w 15 minut (a to głównie za sprawą walk statek vs statek – które na pierwszy rzut oka wydają się przekombinowane), ale gra jest moim zdaniem idealnie wyważona jeżeli chodzi o ilość losowości, ciekawych mechanik, tematu i czasu grania. Po tej grze sięgnąłem po kolejne ameritrashe – najpierw Civilization od FFG, potem Chaos in the Old World, teraz czekam na Eclipse i coraz częściej zerkam na gry zza oceanu ciekawym okiem. M&M jest doskonałym przykładem jak eurogry i ameritrashe zaczęły się przenikać – polecam każdemu do spróbowania.
Tycjan – To chyba najbardziej klimatyczna gra w jaką grałem. Jestem nią oczarowany jeżeli chodzi o powiązanie mechaniki z tematyką. Faktycznie jesteś kapitanem, jesteś na morzu i musisz coś zrobić z tą sterta desek pod sobą. Chcesz sprzedawać? To sprzedawaj, towaru jest pod dostatkiem, a i zapotrzebowanie spore. Może jednak czujesz w sobie ducha pirackiej przygody i ciągotki do abordażów, pogoni za bogactwem i smaku prochu w ustach? Tutaj też spełnisz swoje marzenia :) Ktoś powie, że za dużo losowości, kości… ale tutaj to jest wszystko wpisane w klimat i oddaje poszczególne elementy gry. Podobnie jak poprzednicy jestem bardziej eurograczem, ale lubię jednak czuć fabule w grze. Tutaj dostałem wszystko co oczekiwałem od tytułu. Przy siadaniu do gry trzeba jednak pamiętać, żeby wszyscy gracze pirackie opowieści czuli i chcieli je ogrywać, bo bez tego M&M noże się wydać średnią, kostkową grą. Arrrrrrr ;)
Trzymam kciuki – nie kupowałem wersji angielskie, ponieważ założyłem, że ktoś to wyda :)
Ja tez trzymam kciuki, że pojawi się polska wersja, jak dla mnie M&M to po prostu gra-marzenie ;)
Z całym szacunkiem dla tego porządnego rzutu okiem, ale publikacja takiego tekstu na GF jest dość kontrowersyjna – nie dla Nataniela, ale dla GF. Rzuty okiem lub recenzje nie powinny być pisane przez osoby, które zamierzają daną grę wydać, bo to podważa wiarygodność tekstu i stawia pytanie czy GF chce być portalem recenzującym gry czy promującym określone produkcje. Jeżeli Rebel planuje (albo chociaż rozważa) wydanie M&M, to redakcja GF powinna poprosić o przygotowanie rzutu okiem osobę zupełnie niezwiązaną z gdańskim wydawnictwem.
I znów jak bumerang wraca kwestia wyobrażenia o GF jako o wielkim, profesjonalnym portalu. Victorze GF to blogoserwis prowadzony przez kolegów i koleżanki, których łączy wspólna pasja. Nie ma wielu cech profesjonalnego wydawnictwa, nie tylko tej o której wspominasz. Dlatego zawsze autorzy będą tu publikowac grafiki swoich gier, a redaktorzy związani z wydawnictwami, czy sklepami publikować takie teksty o grach które im się spodobały i w efekcie może zostaną wydane przez wydawnictwa z którymi są związani. Poza tym to nie recenzja tylko właśnie rzut okiem. Czym on się rózni od tekstów promujących gry pisanych np przez autorów lub testerów? Nazwą?
Przyznasz Filippos, że prawda leży po środku.
Jak GF miał swojego redaktora naczelnego to można sobie było wyrobić zdanie, że celuje lepiej lub gorzej w profesjonalne wydawnictwo. Rezygnacja ze ŚGP na rzecz GF, połączenie się GF z Gry-Planszowe, cykle artykułów, regularna planszostacja itp. itd.
Potem stara redakcja znalazła sobie inne zajęcia. Redaktora naczelnego pochłonęły inne projekty, a GF mniej więcej stał się tym o czym teraz piszesz, czyli blog kolegowo/koleżankowy bez aspiracji do bycia czymkolwiek innym.
Ostatnio na chwilę wrócił redaktor naczelny to i nawet Planszostacja się ukazała, a tak nie ma osoby, która by temu wszystkiemu kierunek nadawała :).
Można się w tym pogubić ;).
Standardowo doszukujemy się spisku czy innej kryptoreklamy wszędzie gdzie się da ;P To wszak tradycja jest.
A rzut okiem może być przecież tekstem promującym daną grę, gorzej jakby to recenzja pisana była przez osobę zaangażowaną w wydanie tej gry.
A moim zdaniem skoro dzięki powyższemu tekstowi w jakiś sposób przyczyniłoby to się do wydania tej gry po polsku i ogólnie jakiejkolwiek gry opisywanej na gf, to jestem rękoma i nogami za!!!!!!
Kompletnie nie przeszkadza mi to czy to jest czy nie jest jakaś forma reklamy ważne aby jak najwięcej tytułów oczywiście tych dobrych było dostępnych w naszym ojczystym języku, gdyż dzięki temu więcej ludzi się zainteresuje planszówkami:).
Skoro Nataniela gra zachwyciła i w związku z tym może być polskie wydanie, to nie widzę sensu, żeby na siłę ktoś inny pisał rzut okiem. Zresztą Nataniel pisze z pozycji gracza Nataniela (przecież nie podszywa się pod kogoś innego), a że jednocześnie pracuje dla pewnego wydawnictwa, to o ewentualnym polskim wydaniu wspomina. Podobnie chyba było z Cywilizacją – polskie wydanie to skutek zakochania się w tej grze m.in. Nataniela. Podsumowując, Nataniel gra w otwarte karty, nikogo nie udaje, pisze szczerze, że gra mu się podoba, pisze, jakie gra ma wady i zalety, więc dla mnie żadnych moralnych i etycznych problemów nie ma. Marudzić to by możnabyło, jakby np. Filippos albo Trzewik napisali recenzję swojej gry.
Gra jest boska! 15 min to faktycznie za mało, choć wystarczy by rozpocząć grę – zawiłości walki okrętów można i powinno wytłumaczyć się później (np. Natanielowi już po napisaniu ww rzutu ;))
Klimat rewelacyjny, emocje niezapomniane (tak, zdobyłem „Man’o’war” po pasjonującej walce, a z dokupionymi żaglami okazał się świetnym okrętem pirackim).
Co do wydania – są i przesunięte żetony, cienka plansza gracza i pomyłki na kartach – zupełnie jak w Polsce ;)
Ja już czekam na polską edycję – przygoda wzywa :)
Skoro mamy na stronie dwie osobne listy – recenzji i rzutów okiem, to chyba jasno wskazuje, że te formy literacki czymś się różnią. Słowo „recenzja” ma w języku polskim dość jednoznacznie określony sens i chyba recenzje tu publikowane są z nim zgodne.
Być może trzeba zdefiniować, co rozumiemy pod określeniem „rzut okiem”, żeby nie powstał problem, o którym pisze Victor Strogow. I ewentualnie link do takiej definicji umieścić przy spisie rzutów okiem, żeby osoba spoza forum wiedziała, czego się po takim tekście spodziewać.
Ale się czepiacie :) Przecież to klasyczne odwrócenie kota ogonem – Nataniel wydaje grę, więc musi o niej dobrze napisać by się sprzedała. A przecież jest zawsze odwrotnie :) To gra musi się spodobać by Nataniel lobbował jej wydanie :)
Najgorzej dla wiarygodności serwisu to jest chyba wtedy, kiedy jego redaktorzy (Bazik) prowadzają się z właścicielami wydawnictw (Cieślik) zasiadając razem do stolika gier konkurencyjnych (Alchemicus), w które nawet nie rozgrywają jednej partii, a potem publikują skrajnie nieprzychylne komentarze, które jako właśnie takie utrzymują się na dole listy przez lata :)
Redaktorzy 'się prowadzają’ z właścicielami wydawnictw – węszę tu jakiś skandal obyczajowy i całkowity upadek moralności.
Czy dysponujesz Andrzeju informacjami, kto kogo prowadzi pod rękę? Właściciele redaktorów, czy redaktorzy właścicieli?
Mam nadzieję, że na tym niesmacznym 'prowadzaniu’ sprawa się kończy i nie utrzymują oni ze sobą… nie daj Boże… 'stosunków’… towarzyskich?
;]
Zasady gry można złapać w 15 minut ;) wystarczy wcześniej rzucić okiem na kartę pomocy gracza – tam jest praktycznie wszystko.
M&M ma świenty, piracki klimat i dostarcza mnóstwo emocji – potwierdzają to liczne głosy. Wprawdzie rozgrywka bywa dramatycznie losowa i choć można ograniczyć ryzyko, ale tym samym ogranicza się frajdę płynącą z gry. Ta gra ma coś sobie z „Talizmanu”, gdy rozgrywka, a nie zwycięstwo jest najważniejsze. Gracz, który wygrywa – psuje grę. Jest też jednak miejsce na partie, gdzie wyścig po zwycięstwo jest odczuwalny a przewagę można wyrobić sobie sprytem i blefem.
Antypirx: daruj sobie te ciągłe wrzuty, już nie tyle nudne, co żałosne. Wydaj dobrą grę, która sama obroni się przed atakami dwóch osób trzęsących polskim światem planszówkowym.
@Bard
Jak dotąd wydałem grę, z której w ubiegłym roku na Flambergu trzeba było ukraść wszystkie karty Mutabilus, żeby nie mogła być tam grana. Zrobiło to 3 chłopców promujących tam nachalnie pewną karciankę na D. Wiesz coś o tym? lol
Kroi się całkiem zacna historia kryminalna o_0
A wracając do M&M, pytanie do ludzi, którzy już grali: czy gra działa dobrze przy dwóch graczach?
Nie grałem w dwie osoby ale myślę, że można by spokojnie spróbować. Jest pewnie mniejszy tłok na planszy i mniej się dzieje w kwesti wzajemnej interakcji ale nie są to rzeczy, które uniemożliwają rozgrywkę. Wydaje mi się jednak, że na 4 osoby jest zdecydowanie ciekawiej :)
Gra bardzo dobra – w Szczecinie się zagrywamy czego efektem jest okupywanie przez grę pierwszego miejsca listy rankingowej gier. Mnie osobiście tak samo dobrze gra przy dwóch , trzech czy czterech graczach. Myślę że i pięciu czy sześciu dałoby radę ( gdyby były stateczki).
Jeśli wydana zostanie wersja PL szukam kupca na angielską :)
@ Surmik, elRojo
Dzięki za odpowiedź. Dobra skalowalność gry może nie przesądziłaby w moim przypadku o zakupie tej gry, ale jeśli w mniejszym gronie M&M też się sprawdza, to znakomicie :)
@Victor Strogow: Wspólnie z Yoszem poświęciliśmy M&M prawie cały docinek miniPlanszostacji, w którym bardzo pozytywnie o M&M mówiliśmy jeszcze dużo wcześniej niż pojawiła się możliwość wydania polskiej wersji gry. Chcemy być głownie uczciwi wobec czytelników/słuchaczy i siebie, dlatego czemu mielibyśmy coś „kombinować” jeżeli jeden z członów naszej redakcji chciał coś napisać, a dodatkowo pozytywne nastawienie do gry (potwierdzone już wcześniej przez nas, Yosz i ja) zaowocuje może polską wersją tego tytułu?
Nie mamy zamiaru stać się stronniczy i stracić swoją niezależną pozycję z powodu jednego tytuły. Piszemy to co uważamy za słuszne i chcemy być prawdziwi.
@konev Przykro mi czytać to co piszesz. Cała redakcja wraz z współpracownikami stara się stworzyć serwis , który zbiera i przekazuje (w różnych formach) wszystkim zainteresowanym materiały na temat gier planszowych, staramy się docierać do różnych grup odbiorców, pozyskujemy nowych autorów, itp. a Ty uważasz, że nie wiemy gdzie idziemy i co chcemy robić? Bardzo dobrze wiemy. GF ma być profesjonalnym serwisem dla wszystkich planszówkowych graczy, którzy w jednym miejscu mogą pozyskać jak najwięcej informacji o swoim hobby. Cały czas rozwijamy się i ciężko nad tym pracujemy. Nie chcemy się „napinać i napuszać”, żeby być „wydawnictwem”. Chcemy być po prostu dobrzy.
@Xeel W dwie osoby w M&M gra się dobrze, ale wszystko zależy jaka ilość karty statków wyjdzie w wydarzeniach – jeżeli będzie ich mało to na morzu jest pusto, ale pozostałe elemnty gry działają bardzo dobrze. Oczywiście przy większej ilości osób zabawa jest lepsza :)
@Antypirx Proszę, żebyś komentarze dopisywał zgodnie z treścią danego wpisu. Kolejne porcje „sensacji”, insynuacji i spiskowych oskarżeń oderwanych od treści stają się już nudne i nieciekawe. Dodatkowo większość czytelników pewnie nie wie o czym piszesz, a dodatkowo czasami język jakim piszesz jest „drażliwy”.
@Tycjan, kurcze, ale ja w żaden sposób nie oceniam negatywnie (przynajmniej w tym poście ;) ) GamesFanatic. Odnoszę się tylko do komentarza Filipposa, który powtarza, że GF jest blogoserwisem prowadzonym z pasji przez kolegów i koleżanki, a nie wydawnictwem. Wydawnictwo w tym momencie nie musi oznaczać lepszego, a jedynie INNE. Staram się zwrócić uwagę na fakt, że kiedyś GF był INACZEJ prowadzony i można było odnieść INNE wrażenie co do jego charakteru. Tylko tyle.
Musisz sam przyznać, że tak błaha sprawa jak posiadanie JEDNEJ osoby, która wszystkim kieruje zmienia feeling ( :D ), co do serwisu. Pojawia się poczucie pilności, pojawiają się jakieś terminy, zobowiązania, cykle (Planszostacja), wpisy z rubryki Wkrótce są aktualizowane ;). Blog koleżeński to całkiem inne odczucie i inne korzyści – nie gorsze, a INNE.
Nie ma to nic wspólnego z wartościowaniem, tak więc nie pisz, że Ci przykro bo mi się robi przykro i jest przykro :).
Konev a na czym niby polegała ta róznica? Jak dla mnie na tym tylko że Pancho był jeden i nazywał się rednacz a Tycjan z Yoszem są dwaj i się nazywają redaktorzy. I kropka. Cała reszta jest podobna choć może akcenty inaczej rozłożone. To nadal serwis fanowski tworzony przez pasjonatów. Zdecydowanie najlepszy na rynku, ale nadal nie jest to profesjonalne wydawnictwo i nie jest bytem biznesowym.
Tycjanie, najwyraźniej się myliłem. Teraz rozumiem, że GF koncentruje się raczej na promowaniu i popularyzowaniu gier planszowych, a nie na recenzowaniu.
Jeżeli pracuję w firmie produkującej np. palmtopy, nie mogę ich oceniać na łamach gazet, nawet jeżeli jestem ich wielkim entuzjastą. Jeżeli jestem rzecznikiem danej instytucji, nie mogę być dziennikarzem, który ocenia jej pracę. To są podstawowe zasady rozróżniania PRu i dziennikarstwa, tylko tyle i aż tyle.
Dziękuję też za wszystkie inne wypowiedzi, wyjaśniły mi co nieco.
Już siedzę cicho w tym temacie. Jeżeli ktoś chciałby jeszcze wymienić poglądy, proszę o maila lub PM.
Chodzi więc o te akcenty inaczej rozlożone. Przede wszystkim chyba brakuje cykli, które nadawalyby wszystkiemu pewien rytm. Trudno to jednak wiązać bezpośrednio ze zmianami organizacyjnymi, gdyż obecność cykli wynikala raczej z tego, że na początku GF mial duży impet i wsparcie. Później to wszystko zwolnilo.
W mojej wypowiedzi chodzilo raczej o to, że ta oczywista oczywistość, że GF jest luźnym blogiem nie jest taka oczywista jeżeli ktoś dlużej czyta serwis. GF przeksztalcil się jakiś rok czy dwa lata temu. Wcześniej kręcilo się to nieco inaczej, co choćby widać po liczbie i jakości komentarzy.
@konev Ale w GF są terminy, są wymogi stawiane autorom jest harmonogram prac… nie wiem jak wygląda praca w „prawdziwym” wydawnictwie/serwisie bo nie pracowałem w takim, ale to co robimy i jak ma właśnie do tego prowadzić.
Chcemy byś najlepszym serwisem o grach planszowych, tak żeby każdy znalazł u nas potrzebne informacje. Piszemy o grach, promujemy je (@Victor Strogow: recenzje to też forma promocji) i staramy się robić jak najlepiej umiemy – że jest to nasze hobbystyczne zajęcie nie znaczy, że nie robimy tego profesjonalnie.
Jako PS do tego rzutu okiem dodam tylko, że na Grajdołku rozegrałem ok. 10 partii – jednego dnia rozegrałem 3 partie + jedną obserwowałem :-)
I zdobyłeś w końcu man-o-wara? ;)
Niestety nie, ale czuję się po części ojcem man-o-wara Olimpii :D
Myślę że wszyscy tu obecni wiedzą kim jest Nataniel, więc nie ma w tym niczego złego, że pracując w Rebelu, coś sobie czasem skrobnie.
Jest to oczywiste działanie PR-owe, ale może być też szkodliwe dla firmy Rebel, jeśli uznamy że działania Nataniela podważają jej wiarygodność.
Myślę że trzeba to traktować jak przypadek sportowca jednocześnie produkującego sprzęt sportowy. Gość nie jest już zawodowcem, ale czasem sobie popyka i poopowiada w wywiadzie dlaczego jego sprzęt jest najlepszy.
I każdy może sobie wybrać czy go posłucha czy nie. Myślę że wolałbym od Zidana kupować produkowane przez niego piłki niż reklamowane dezodoranty.
Na tych drugich nie musi się znać, tylko dlatego że poci się jak świnia ;)
Dominus: tylko kolejność jest zupełnie odwrotna. Nataniel zagrał w M&M, potem drugi i trzeci. Chciał napisać recenzję (nawet zaczął ją pisać). I ot tak napisał do wydawnictwa czy jest szansa na wydanie. Jak się okazało jest. Nawet się nas pytał czy powinien pisać recenzję – ja zasugerowałem żeby napisał rzut okiem i opowiedział jak wygląda sprawa możliwości wydania. Jak widać nie każdy uwierzył w jego szczere intencje.
Używając alegorii sportowca – Nataniel zazwyczaj nosi buty marki Euro. Postanowił spróbować marki zza oceanu typu Ameri – nie sądził że mu się spodoba. A jednak okazało się że te buty również mu się wygodnie nosi. Chciał się tym podzielić z innymi, a w międzyczasie napisał do producenta. Jak się okazało być może uda mu się również sprowadzić markę Ameri do Polski.
e tam, nikt nam nie wmówi że białe jest białe :P
Nie wiem o co chodzi w tym wątku, ale czy to prawda, że wyszło na jaw, iż Nataniel ma zawyżone wyniki w planszówkach bo jest na dopingu?
Nataniel: „czuję się po części ojcem man-o-wara Olimpii :D”
Ta, uwielbiam takich gości, którzy podchodzą z boku do gry i zaczyna doradzać :P.
Tu akurat Olimpia grała pierwszy raz i po prostu tłumaczyłem jej zasady na bieżąco w trakcie gry :P
@Yosz- niezupełnie odwrotna, bo Nataniel jest związany z wydawcą zawsze i wszędzie tam gdzie mówi się o planszówkach. Jak prezes Fed mówi o inflacji, to choćby był w gaciach na miejskim kąpielisku i tak jest to oficjalne stanowisko. Oczywiście zgadzam się że na pewien margines można sobie pozwolić, ale jeśli Nataniel planuje odezwać się do jakiegoś wydawcy to zasadniczo nie powinien recenzować jego gier, nawet tych których nie wydaje.
Może to jest przegięte, ale zasadniczo tak to powinno wyglądać. Pamiętacie debatę na temat tego czy Robert, jako organizator konkursu na projekt gry na Pionka, może brać w nim udział (ze dwa, trzy lata temu)? Tam chodziło tylko o zebranie prac i zamieszczenie ich na GF, w tym zrobienie tego z własną pracą, i co? I też było sporo kontrowersji. Oczywiście mnie to generalnie ryba kto recenzuje. Czasem muszę sobie poszukać włosa, w stogu siana, na czworakach.
@dominusmaris: Konsekwentnie olałeś ten kawałek:
„Nataniel (…) Chciał napisać recenzję (…) Nawet się nas pytał czy powinien pisać recenzję – ja zasugerowałem żeby napisał rzut okiem i opowiedział jak wygląda sprawa możliwości wydania.”
Tak powstał powyższy rzut okiem. Jeżeli pojawi się recenzja, będzie ją pisał ktoś inny.
Ale rzut okiem to też recenzja tylko mniejsza…faktycznie tylko rzuciłem okiem na komentarz Yosza i przegapiłem ten fragment.
Nie wycofuję się jednak z tego co pisałem, bo w moim odczuciu nie ma większego znaczenia czy mowa o małym tekście ,,pr-owskim” czy pełnej recenzji.
Jak już pisałem, nie przeszkadza mi to że Nataniel napisał ten, swoją drogą fajny, tekst. Sprawa dotyczy bardziej ogólnych zasad. To jak z jazdą samochodem. Może mi się podobać jak Nataniel zasuwa po autostradzie 240km/h mijając auta z obu stron, ale ogólnie nie mogę pochwalać takich zachowań. Stąd jakaś tam krytyka z mojej strony, choć w zasadzie nie oceniam tego tekstu negatywnie. Mam nadzieję, że jestem dobrze rozumiany.
Nie wiem czego się czepiacie – zarzuty byłyby uzasadnione gdyby tekst był rzeczywiście reklamowy i zawierał wyssane z palca baławochwalcze teksty , które nie mają pokrycia w rzeczywistości. Jednak tak nie jest – gram w M&M od kilku miesięcy i mogę potwierdzić że jest to świetna gra a tekst powyższy nie zawiera żadnych bzdur. Więc o co właściwie chodzi ??? O gadanie dla samego gadania – zajmijcie się ludzie czymś innym niż narzekaniem że pojawiają się dobre teksty o grach nie ważne czy pisane przez wydawce, autora czy prezesa. Najważniejsze jest chyba to żeby tekst był dobry i rzetelny – ja proszę o więcej.
„zajmijcie się ludzie czymś innym niż narzekaniem że pojawiają się dobre teksty o grach”
elRojo, ale masz wymagania… ;P