Alfabet to zbiór liter ułożonych w określonej kolejności. Posłużył mi on do zadania, w sposób niekonwencjonalny, kilku pytań Monice „Veridianie” Żabickiej. Jest ona przedstawicielką płci pięknej i, jako nieliczna w tej grupie, znaną w świecie planszówkowym recenzentką, tłumaczką, felietonistką, a przede wszystkim wielbicielką niektórych S(z)tefanów. O tym jakie ma skojarzenia z wymyślonymi przeze mnie hasłami, dowiecie się już dziś. Oto alfabet gracza.
Atmosfera – Atmosferę w czasie gry, jakże przecież ważną, całkowicie psuje Stefek Burczymucha. Stefek burczy na innych, bo w grze interakcyjnej zrobili mu krzywdę. Burczy, bo ktoś śmie się o coś oczywistego zapytać. Burczy, bo inny gracz głośno myśli próbując ogarnąć pierwszą rozgrywkę. W końcu burczy, gdy ktoś wykonuje nierozsądne jego zdaniem posunięcie. Mam wtedy ochotę udusić gościa gołymi rękami. Rękoma zresztą też.
BGG – Najfajniejszy portal społecznościowy! Jestem z natury pedantką i prowadzenie statystyk sprawia mi sadystyczną przyjemność. Na szczęście opanowałam się już trochę i nie wklikuję, kto grał jakim pionkiem, ale staram się na bieżąco notować wszystkie rozgrywki i wyniki. Lubię mieć przegląd sytuacji. No i mam pod ręką jakże cenny kontrargument na czyjeś uparte „Pamiętasz jak wtedy cię rozjechałem…”. Robię wtedy klik klik, a tam czarno na białym, że jednak nie aż tak bardzo. BGG stoi zawsze subiektywnie po mojej stronie ;).
Chęci – Chęci do grania jak na razie mam tyyyyyyleeee. Ale jestem człek fazowy. Co kilka lat zmienia mi się pasja. I za każdym razem nie wyobrażam sobie, że mogłabym zaprzestać tej aktualnej. Ale niestety tak się dzieje… Może teraz będzie inaczej, bo połączyłam pasję z małym, ale jednak zarobkowaniem.
Deck-building – Lubię. Lubię budować sobie zaplecze, bazę. Nie tylko w postaci kart. Ale generalnie i w ogóle karcianki bardzo lubię, lecz idealnie byłoby gdyby zarówno część dobierania kart, jak i część jej wykorzystywania były całkowicie zależne od decyzji gracza. Tymczasem zawsze któraś część jest losowa. W deck-buildingu oczywiście ta druga. (Sponsorem tego fragmentu, jakby ktoś nie zauważył, było słowo „lubię”).
Ekonomia – Pamiętam jeden ze swoich pierwszych Pionków i panujące we mnie do tamtego dnia przekonanie, że nie cierpię gier ekonomicznych. Nie wiem dlaczego. Matematyka nigdy nie była dla mnie problemem, być może chodzi o traumę po Eurobiznesie ;). Niemniej, przyszło mi usiąść do Brassa. I zakochałam się. Od tamtej chwili tygryski bardzo, ale to baaaaaaardzo przepadają za grami ekonomicznymi, choć pieniądze w nich, tak jak w życiu, nijak się mnie nie trzymają. Niestety, jak się spojrzy na kategorie w sklepach branżowych, to „ekonomiczne” jest w obecnej chwili wszystko, co ma kształt pudełka i choć kawałek planszy.
Feld – Ach, czemuż to o czemuż to nazwisko? Stefan to wdzięczny obiekt do opisywania. Muszę zerknąć na BGG i przypomnieć sobie, którą z jego gier poznałam jako pierwszą… Ach, oczywiście, że W Roku Smoka! Które na dzień dobry spodobało mi się… tak sobie. Potem było Imię Róży, które kompletnie mi nie siadło, taka pseudo dedukcja. I jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności nadeszły potem czasy Macao, wielkiego powrotu „Smoka”, no i Zamków Burgundii. Ten szczęśliwy zbieg okoliczności to tak naprawdę moje totalne wówczas niekojarzenie autorów. Bo pewnie bym od w/w uciekła. A to byłby niewybaczalny błąd. Oj, niewybaczalny…
Gambit – Que? Obiło mi się o uszy, ale nie bardzom w temacie. To chyba coś w szachach, a za szachami nie przepadam. Uraz z dzieciństwa, gdy tata miał się ze mną bawić (jedyna gra w domu), a tu po kilku ruchach było szastu prastu, szach mat i po zabawie. Choć to i tak lepiej niż tata koleżanki, który ścigał się z nią w drodze do szkoły. Wystartował, zniknął dziecku z oczu i gdy 7latka dobiegła zapłakana i zdyszana do celu, powitał ją triumfalnym „Pierwszy!” To już bardziej RAMBIT. Uwielbiałam ten teleturniej w dzieciństwie. Te wielkie pudła…
Home rules – Homerulsom mówimy zdecydowanie „nie”. Mam jakieś takie niezwykłe, niczym nie podparte zaufanie do autorów gier, że jednak pograli w swój prototyp kilkaset razy, przenicowali go na każdą stronę i dobrali jak najlepsze rozwiązania, wyłapali wszystkie słabe punkty. Dlatego nie poprawiam ich zamysłów. Choć, przyznaję, na początku mojej planszówkowej przygody, coś tam bez mrugnięcia okiem pomajstrowałam przy punktacji do Kazaama (tak, grywałam w takie tytuły).
Instrukcja – Mój konik :). Uwielbiam instrukcje czytać, uwielbiam instrukcje tłumaczyć. Gdy normalni ludzie biorą do wanny książkę, ja kroczę dumnie z instrukcją. Najlepiej takiej gry, której nauczyłam się z cudzej prelekcji. Nie, żebym chciała wyszukać potknięcia prelegenta, co to to nie. Z drugiej strony, uwielbiam tłumaczyć, dopieszczać styl, upraszczać zawiłości oryginałów, rozwiewać mroki niejasności. A najbardziej, najbardziej lubię wstępy. Bo są fabularne i mają płynąć. Jakby ktoś pytał, najbardziej dumna jestem ze wstępów do Gosu i Felinii :).
Jury – Z tego miejsca chciałam podziękować za zaproszenie do Kapituły wybierającej Grę Roku w Polsce. Nie wiem, na ile babski punkt widzenia (do spółki z Kasią Ziółkowską) wpłynął na ostateczne wyniki, ale mam nadzieję, że parytet zostanie w przyszłości utrzymany przynajmniej na tegorocznym poziomie ;). Dziękuję też Beacie Olszewskiej za pomysł wciągnięcia nas w skład jury, mamie za poparcie i przyszłemu mężowi, że go jeszcze nie ma i nie wtryniał swoich trzech groszy ;). Jeśli zaś „jury” skojarzyć z grą to tylko z Wielką, a przede wszystkim z wyborami Miss Polonia. To pierwsze oglądałam pasjami, to drugie do pewnego momentu też. Gdy kandydatki nie przypominały jeszcze nowej wersji Gwiezdnych Wojen: Ataku Klonów.
Kobieta – Tak na pierwszy rzut oka kobiety stanowią mniejszą część społeczności grającej. Ale wydaje mi się, że w zaciszu domowym ta proporcja się jednak wyrównuje. Iluż to kolegów jadących na Pionka pozostawia połowicę w domu z dziećmi? Iluż to kolegów jadących do klubu pozostawia połowicę w domu z dziećmi? Odwrotnej sytuacji dotychczas nie spotkałam. Niemniej, w moim towarzystwie grają głównie kobiety, przekrój wiekowy spory. I grają we wszystko niemalże. Pamiętam wypowiedź jakiegoś forumowicza mówiącą o tym, że kobiety zaniżają poziom rozgrywki. Wywołała one spore poruszenie, a ja popełniłam wtedy felieton na rzeczony temat dla Planszolandii. Sarkastyczny, przyznaję, bo postawa piszącego powyższą uwagę dotknęła mnie i nie tylko mnie. Jakby co, zapraszam do lektury ;)
Limit – Nawet ja mam limit grania heh. Choć znam osoby, które tego limitu wydają się nie posiadać. Lubię hasło kolegi z klubu „Tyle gier, a tak mało czasu”. Ja mam czasu całkiem sporo i towarzystwo do grania ochocze. Kiedy bym nie chciała mogę grać. Ale nie umiem tak cięgiem. Nie umiem nawet na Pionku, czy Gratislavii. Któraś dłuższa partia pod rząd skutkuje bólem oczu i zamiast czystej przyjemności pojawia się przyjemność umiarkowana, połączona z automatycznym pytaniem „W co zagram za chwilę?”. Lubię grać, ale o 12 w nocy zazwyczaj już odmawiam. Nawet w Felda ;).
Meeple – A nie można po prostu i po swojsku „pionki”? Pierwsze skojarzenie z tym słowem to Carcassonne. Ładne, solidne, praktyczne, a jednak ludziki. Wolę grać meeplami niż gdy „zasoby ludzkie” przyjmują postać kosteczek, czy innych regularnych kształtów. Mogę dopłacić, ale chcę mieć w pudełku ładne meepelki, w żywych kolorach. Czy wydawcy mnie słyszą?!
Notes – Jestem fetyszystką czystego papieru. Od najmłodszych lat zbieram czyste kartki. Ludzie podziwiają swoją kolekcję znaczków, tudzież motyli, ja uwielbiam wgapiać się w ryzy czystego papieru. Na lekcjach siedziałam zazwyczaj z tyłu klasy, a że były to czasy tzw. zeszytów klasowych, to miałam do szafek z nimi łatwy dostęp, z którego oczywiście korzystałam. Na pytanie mamy „Co robiłaś dziś w szkole?” odpowiadałam „Wyrywałam kartki”. Tak więc, wszelkie notesiki dołączane do rachunków, wszelkie notesiki w grach są baaaaaaardzo mile widziane. I z bólem serca je zapisuję. Najchętniej taki czysty notesik z 7 Cudów oprawiłabym w ramkę i powiesiła nad łóżkiem.
Opowieść – Nie lubię gier, które polegają na czymś innym niż konkretna walka o zwycięstwo. Nie lubię gier w bajanie, opowiadanie, rysowanie, zgadywanie, zapamiętywanie, układanie itp. Pamiętam jak Folko z uporem maniaka przynosił na kolejne spotkania w klubie jakąś grę w opowiadanie i moje uniki, aby w to broń Boże nie grać. Ale chętnie spróbowałabym gier RPG, gdyby nadarzyła się okazja. Z czystej ciekawości, jak można siedzieć tyle godzin na tyłku i bawić się długopisem i kartką . Aaaaa, no i lubię Czarne Historie. Ale to wyjątek potwierdzający regułę. Opowieści poza grą natomiast stosuję chętnie, co widać chociażby po liczbie dygresji w niniejszym wywiadzie.
Poradnik – Poradnikiem nie wiedzieć czemu nazwano mój samouczek do gry w Cywilizację: Poprzez Wieki. Ale to nie jest, ludzie, poradnik!! (wersja PDF rodzi się w bólach, gdyż stara się ominąć milion literówek, jakie znalazły się w oryginale).
Rywalizacja – Gra to rywalizacja, a nie zabawa. Mało rzeczy mnie bardziej irytuje od śmichów chichów nad planszą. Wpadam ostatnio do domu, a tu Puerto Rico w toku. Gracze upłakani ze śmiechu, powymyślane nowe nazwy na różne elementy (ludki to już nie ludki tylko „trzeputki”). Z bólem serca i zębów przyglądam się tej profanacji, a na koniec, gdy zostaje jeden 1punktowy żeton ktoś beztrosko oznajmia „Dobra, kończymy, bo został jeden i ja go sobie wezmę, bo mam najmniej”. I nikt, o zgrozo, nie protestował!
Stres – Unikam jak mogę. Nie znam lepszego unikacza stresu od siebie. Unikam do tego stopnia, że gdy ktoś zacznie mnie stresować w pracy (najczęściej szef) to z dnia na dzień pracę tę rzucam. To, że w obecnej pracuję piąty rok to cud i zasługa cudownej dyrektorki. Natomiast stres podczas gry generują jedynie psuje atmosfery, Stefki różnej maści (patrz: punkt pierwszy). A że stresowi mówimy kolejne zdecydowane „nie” to z niektórymi graczami – psujami na pewno już do planszy nie usiądę.
Top 10 – Trudno jest wybrać 10 najulubieńszych gier i jeszcze w dodatku ułożyć je w kolejności preferencji. Co prawda, jako pedant analityk trenuję takie rzeczy od dzieciństwa (układanie rankingów wykonawców, ich płyt i piosenek na ich płytach), ale Pierwsza Dziesiątka zawsze mnie do końca nie przekonuje. Zawsze mam wrażenie, że coś powinno być inaczej. Niemniej, od paru lat na stolcu zasiada Age of Empires III. Muszę mieć jakiś punkt odniesienia, więc nawet się zbytnio nie zastanawiam, czy po takim czasie ona nadal na to miejsce zasługuje. Natomiast reszta jest płynna, choć nie zmienia się często. Obecnie znajdują się w niej 3 gry Felda, a co do szczegółów zapraszam na swój profil boardgamegeeka.
Uczciwość – Ponad wszystko. Od czasu gdy małym dziecięciem byłam nie uznawałam żadnej formy oszustwa, w grach też nie. W głowie mi się nie mieściło i nie mieści, że można oszukać w trakcie rozgrywki. Być może, gdybym traktowała granie jako czystą zabawę, to nie podchodziłabym do tego aż tak rygorystycznie. Jednakże, dla mnie granie to wyzwanie intelektualne (które mnie jednakowoż bawi, ale w innym sensie). Nieuczciwość oznaczałaby, że nie stać mnie na wygraną, a gram przecież po to, aby sobie udowodnić zgoła coś przeciwnego.
Wygrana – Większość graczy twierdzi, że nie liczy się zwycięstwo tylko atmosfera i „dobra zabawa”. Uważam, że wierutnie kłamią ;). To tak jak w teleturniejach, gdy gracz traci ogromną pulę nie swoich, ale w jego oczach już przecież JEGO pieniędzy i przez łzy jęczy „Nic się nie stało, jestem tu dla dobrej zabawy”. Gram, żeby wygrać. Nie zawsze zależy mi na tym jednakowo mocno. Ale przy dłuższych grach, przy mózgożerach to jest mój cel. Dążenie do niego jest dla mnie właśnie dobrą zabawą :).
Zasłonki – Kojarzą mi się z desperackim rzutem na stół, aby zasłonić piersią odkryte z nagła żetony w Eufracie i Tygrysie hehe. Zazwyczaj są za małe, za giętkie, za chwiejne. Żeby w XXI wieku, ponad 40 lat po locie na Księżyc, nie można było zrobić zasłonki, która nie wymaga od graczy rozsadzenia się po czterech kątach i która nie przewraca się od byle czego?
Dziękuję za możliwość wygadania się :).
„Zasłonki – Kojarzą mi się z desperackim rzutem na stół, aby zasłonić piersią odkryte z nagła żetony w Eufracie i Tygrysie hehe. Zazwyczaj są za małe, za giętkie, za chwiejne.”
Piersi? ;)
OMG :)
kolejny rewelacyjny wywiad :).
A odnośnie zasłonek to fajny pomysł zaproponowano w Himalaji, jakby te tekturki były bardziej sztywne to chyba wszelkie Veridiany wymagania byłyby zaspokojone :)
Solidne zasłonki są np. w grze Asara
Podobne są w Świat Bez Końca
Zasłonkom służącym do ukrywania jawnie zdobywanych zasobów mówimy zdecydowane NIE ;-)
No właśnie Mst, gdzieś też czytałem chyba Twój głos sprzeciwu ukrywaniu zasobów, które jak ktoś ma dobrą pamięć to może… pamiętać :) (bodajże w Tygrys i Eufrat). Wydaje się to głupiutkim mechanizmem promującym pamięć i liczenie, ale z drugiej strony można sobie wyobrazić wiele sytuacji, gdzie można do gier wprowadzić „ułatwiajki”.
W Wysokim Napięciu można zrobić kartę z dostępnymi elektrowniami i jak jakaś zejdzie to zaznaczać, że zeszła, by wszyscy wiedzieli jakie zostały w danym etapie. W El Grande można zrobić to samo. W The Resistance można notować kto był w jakim zespole, jak głosował itp. itd.
Jaki jest Twój stosunek do takich akcji, które mają przecież tylko na celu ułatwienie i wizualizację niektórych elementów gry, które… trzeba pamiętać, a które tajne nie są?
Bardzo dobrym rozwiązaniem zasłonek są rybki w Reef Encounter.
Mistrzostwo zasłonkowe osiągnięto w War of the Roses: Lancaster vs York. Jakościowo są lepsze niż niejedna plansza, a wymiarowo… również :) I są piękne i praktyczne. Absolut.
@konev. Jakbyśmy chcieli mierzyć, kto ma lepszą pamięć, to byśmy grali w Memory:).
Jeśli ktoś chce mnie zmusić do zapamiętywania czegoś, ryzykuje, że zacznę sobie robić notatki:). Staramy się usuwać element pamięciowy wszędzie tam, gdzie ma on fundamentalne znaczenie dla oceny sytuacji.
Tak OT, znam zdanie Marcina (mst) co do zasłonek, ale się z nim nie zgadzam :-) Często zasłonki służą właśnie temu, by gra miała szczyptę niepewności. Zapisywanie w tego rodzaju grach elementów według mnie psuje to, do czego dążył autor. Oczywiście, jeśli ktoś woli grać bez zasłonek jego sprawa ;-)
Pełna (lub częściowa) wiedza, co jest za zasłonkami, daje przewagę w grze – tak jak pamiętanie kart, które zeszły np w brydżu. Ciężko świadomie odpuścić ten element gry, a wysiłek włożony w pamiętanie kilku zmiennych przez kilka godzin gry odbiera sporo z przyjemności gry. Autor gry może to lubić – my nie musimy :).
Byłam dzisiaj na szkoleniu, na którym udowadniano nam, że człowiek najlepiej zapamiętuje pierwszy i ostatni element z listy/opowieści itp. Muszę to zweryfikować. Zdecydowanie najlepiej zapamiętuje ostatni… ;D
Przy Feldzie nie padło hasło Notre Dame. Jestem zniesmaczony :)
Bo jeszcze nie grałam. Którym to faktem też jestem zniesmaczona ;/
To koniecznie musisz sprawdzić. Nie wiem czy gra się już nie zestarzała, ale to było obok Roku Smoka czy Zamków Burgundii, największe dzieło Felda.