Alfabet to zbiór liter ułożonych w określonej kolejności. Posłużył mi on do zadania, w sposób niekonwencjonalny, kilku pytań Jarosławowi Basałydze – twórcy działu gier planszowych w wydawnictwie Egmont, oraz człowiekowi, który dla popularyzowania gier planszowych robi bardzo wiele. O pomysłach na przyszłość, innowacyjności, oraz planszówkowych potyczkach możecie przeczytać w dzisiejszym „Alfabecie gracza”.
Autorzy… to nazwa jednego z folderów w mojej skrzynce mailowej, przez który przewijają się przeróżne pomysły na gry nadsyłane przez autorów. Naprawdę przeróżne… Czasami zastanawiam się czym kierują się autorzy przesyłając do Egmontu gry ociekające krwią konających, zmutowanych potworów ;). Widać, że część autorów tworzy bazę adresową wszystkich wydawców i wysyła do nich swoje projekty bez odpowiedzenia sobie na podstawowe pytanie: „dla kogo jest moja gra i który wydawca robi tego typu gry?”.
Bojkot… obejmuje gry o kosmosie. Znajomi wiedzą, że takie gry są dla mnie „grami ostatniego wyboru”. Kompletnie nie czuję tego klimatu. Podbijanie planet, walka z kosmitami, dziwne urządzenia, wymyślne rodzaje broni… To ja już wolę orać i siać.
Chaos… to dobre określenie na stan prac nad moimi grami. Mam kilka rozgrzebanych pomysłów, które leżą w szufladzie i czekają aż znajdę dla nich czas. Zbliża się długi urlop więc będzie okazja pobawić się w tworzenie gier.
Dzieci… nie posiadam, ale lubię, a one lubią mnie więc będę kiedyś super tatą ;-). Z 4-letnim synem mojego brata często siadamy na podłodze, otwieramy pudełka gier i wyciskamy żetony z wyprasek. Mały już wie, że zanim otworzymy kolejne pudełko należy poskładać elementy wcześniej otwartej gry. Dzięki temu jeszcze w miarę panuję nad zawartością pudełek w mojej kolekcji.
Kiedyś podchodziłem do gier jak chyba większość maniaków planszówkowych – nie do pomyślenia były jakiekolwiek uszkodzenia pudełek czy innych elementów gier. Od jakiegoś czasu to się zmieniło i nawet naderwanie pudełka przez malucha próbującego otworzyć jakąś grę, nie spowodowało u mnie stanu przedzawałowego.
Dzieci kojarzą mi się również z grupami testującymi gry w naszej firmie. Niektóre z nich potrafią mnie zaskoczyć. Podczas gry planują, obserwują działania innych graczy, kombinują jak dorośli gracze – niesamowity widok. Gdy widzę, że ostatnie rundy rozgrywają na stojąco to wiem, że gra jest dobra.
Edukacja… kojarzy się z nauką literek i cyferek podczas grania, jednak pewnego rodzaju edukacją jest też wprowadzanie ludzi w świat planszówek. Przyjemnie jest obserwować jak osoby, które kiedyś namówiło się na jakąś fajną prostą grę, sięgają po gry coraz bardziej złożone. Mam jednak wrażenie, że doświadczeni gracze czasami wciągają takie osoby na zbyt głęboką wodę. Chcą im pokazać gry, w które sami grają i które uważają za światowy top. Obawiam się, że to dobra droga do odstraszania ludzi od gier. Prezentowanie gier podczas imprez masowych, udział w testach gier oraz lektura maili przysyłanych przez „niedzielnych graczy” pozwala mi mocno stąpać po ziemi i nie tracić kontaktu z rzeczywistością.
Figurki… kojarzą mi się z produkcjami FFG, w kierunku których nigdy mnie nie ciągnęło. Z pewnością wyszło to na dobre mojemu portfelowi.
Grafika… ważny element gier. Dlatego czasami podejmuję decyzję o zmianie grafiki z zagranicznego wydania na nową. Wiąże się to z dodatkowymi kosztami ale uważam, że warto je ponieść.
Hobbit… czyli tam i z powrotem. Jedna z tegorocznych nowości Egmontu. Pomalowane figurki Bilba i Smauga, diamenciki, klimatyczne kostki i wrażenie uczestniczenia w przygodzie – idealna gra rodzinna. Jeśli nie odniesie sukcesu to podam się do dymisji ;-).
Irytacja… Czasami odczuwam ją grając z osobami, które swoje działania na planszy uzależniają od relacji łączących je z innymi graczami. Taka gra nie ma sensu.
Jutro… czyli przyszłość, a ona oznacza nowe pomysły na najbliższe lata. Dotyczą one planów wydawniczych na kolejne lata oraz sposobu funkcjonowania działu gier Egmontu. Część z tych pomysłów chcę stopniowo wprowadzać już od przyszłego roku, a wymagać będą między innymi dodatkowego wsparcia wewnątrz działu. Dlatego prawdopodobnie od nowego roku pojawi się w dziale nowa osoba, obecna zresztą na forum planszówkowym.
Konkurencja… działa mobilizująco i wpływa na rozwijanie się rynku. W różnych branżach różnie wyglądają relacje pomiędzy konkurującymi ze sobą firmami, czasami panuje atmosfera wojny podjazdowej. Dlatego cieszę się, że pomiędzy wieloma polskimi wydawcami panują dobre, czasami wręcz koleżeńskie relacje. Z tego co wiem od osób z niemieckich wydawnictw, podobnie jest na tamtejszym rynku.
Losowanie… kojarzy mi się z wyborem gracza rozpoczynającego grę. Zwykłe „gracz, który wyrzuci najwięcej oczek na kostce” zawsze wydawało mi się banalne i bez klimatu. Dlatego tworząc instrukcje lubię w tym miejscu wymyślać niestandardowe sposoby wyboru pierwszego gracza: „gracz, który jadł ostatnio sałatę”, „gracz najwyższy”, „gracz, który był ostatnio w zoo” czy „graczy, który posiada najmniejszy rozmiar buta”. Wprowadza to trochę humoru i przy okazji nawiązuje do tematu gry.
Materiał… do druku. Z tym zawsze wiążą się emocje, ponieważ przekazując materiał do drukarni ma się świadomość, że niczego nie da się już zmienić. Mnie to dodatkowo stresuje, ponieważ jestem perfekcjonistą i zawsze znajdę elementy, które chciałbym poprawić (patrz punkt „Ulepszanie”). Kolejny moment pełen emocji to pojawienie się wydrukowanej gry, którą zawsze dokładnie oglądam z nadzieję, że wszystko jest ok. W tym momencie zawsze znajdzie się jakiś dobry kolega, który rzuci niewinne „O, literówka!”, co kiedyś przyprawiało mnie o zawał serca, teraz jednak już się przyzwyczaiłem do tych żartów i w takich chwilach pojawia się jedynie wzrost ciśnienia.
Nagrody… bardzo cieszą. Generalnie wszelkie pozytywne oceny wydanych przeze mnie gier dają mi ogromną satysfakcję i poczucie, że robię coś, co dostarcza dobrej zabawy innym. Świetne uczucie.
Odwaga… Kiedyś ktoś mi powiedział, że przyjęcie propozycji zbudowania działu gier kompletnie od zera było odważną decyzją. Wiązało się to oczywiście z dużym ryzykiem, ale nie wybaczyłbym sobie gdybym wówczas odmówił. Patrząc na to z perspektywy tych kilku lat widzę, że osoba ta w pewnym sensie miała rację.
Pomysły… na nowe (i rewelacyjne oczywiście) gry. Czasami nachodzi mnie przekonanie, że mam świetny pomysł na planszówkę. Zresztą chyba większość graczy cierpi na tę przypadłość. U mnie jednak zazwyczaj kończy się to na etapie „genialnego pomysłu” (patrz punkt „Chaos”).
Rynek… Nowi wydawcy, nowe sklepy, coraz bogatsza oferta gier, coraz większe zainteresowanie mediów. Z pewnością rynek „nowoczesnych gier” rozwija się i podąża w dobrą stronę. Tak to wygląda z perspektywy gracza. Dla mnie jednak to tylko część całego rynku gier. Poza nim są duże sieci i małe sklepy z zabawkami oczekujące produktów w niskich cenach „bo innych gier ludzie nie kupują”, są problemy z płatnościami, problemy z dobrą ekspozycją gier na półkach itd. To wszystko działa jak zimny prysznic.
Dla wielu graczy hasło „rynek gier planszowych” oznacza przedział gier od Pędzących żółwi po ciężkie gry „mózgożerne”. Z punktu widzenia wydawcy rynek gier to również gry dostępne w hipermarketach, oparte często na popularnych markach produktów znanych z telewizji. Duży wydawca chcący odnieść sukces rynkowy nie może pomijać tej części rynku. Dlatego ofertę Egmontu rozwijać będę również w tym kierunku. Już w tym roku pojawią się dwie gry oparte na markach firmy Mattel: Polly Pocket (gra Reinera Knizi „ubrana” w popularną markę) i Barbie.
Nie oznacza to jednak, że w przyszłości skupimy się wyłącznie na takich grach. Chcę rozwijać ofertę gier w wielu kierunkach.
Święta… czyli najlepszy okres sprzedażowy dla gier. To też czas, w którym co roku toczę wewnętrzną wojnę. Z jednej strony najchętniej wszystkim bliskim kupiłbym gry planszowe, z drugiej jednak strony mam podejrzenia, że niektóre osoby żyją w nadziei, że tym razem nie będzie to gra. Coroczny dylemat: uszczęśliwiać ludzi grami czy nie uszczęśliwiać? Dylemat tym bardziej ciężki, że gry jako prezenty posiadają jedną istotną zaletę: gram w nie razem z obdarowanymi osobami!
Top 10… To będzie zestaw bardzo różnorodnych gier ponieważ gram zarówno z graczami „niedzielnymi” jak i z doświadczonymi. Kolejność alfabetyczna: Bison, Blokus, Gra o tron, Great Wall of China, King of Siam, Neuroshima Hex, Osadnicy, Pędzące żółwie, Shogun, Ticket to ride, Tikal.
Ulepszanie… to moje drugie imię ;-) Uważam, że wszystko może być jeszcze lepsze dlatego kolejne dodruki każdej gry zawierają jakieś zmiany. Czasami dotyczą one drobnych korekt w instrukcji, ale zdarzają się też instrukcje kompletnie przebudowane, przygotowane od nowa, jak na przykład w dodruku Owczego pędu. Zmiany obejmują też pozostałe elementy gier. Wprowadzając je opieram się na informacjach, które docierają do mnie od graczy. Dlatego na przykład w dodruku Małych Powstańców żeton przedstawiający niemiecki czołg posiada białe tło (wcześniej posiadał tło zlewające się z planszą), a w grze Na Grunwald! listwa punktów przedłużona została na kolejny bok planszy. Trzymając grę w dłoniach zazwyczaj patrzę na nią jak na produkt, który można jeszcze bardziej dopracować, ulepszyć.
Walka… Tutaj skojarzenie może być tylko jedno: czwartkowe spotkania planszówkowe u kolegi z pracy, szefa działu komiksów Tomka Kołodziejczaka. Każdemu spotkaniu towarzyszy atmosfera walki, ostrej rywalizacji podkręconej dodatkowo przez punkty przyznawane po każdej rozgrywce. Mamy pewien system punktowania miejsc zajętych podczas gry, które mają wpływ na ogólną tabelę. Te „statsy” to diabelski pomysł, istne dolanie oliwy do ognia! Trochę to się kłóci z moim podejściem do planszówek, w których cenię sobie przede wszystkim dobrą zabawę, a wynik jest rzeczą drugorzędną. W tym przypadku górę bierze okrutna rywalizacja.
Pomysł na spotkania cykliczne pojawił się z powodu posiadanej przeze mnie i Tomka ogromnej liczby gier, w które ani razu nie zagraliśmy. Dlatego postanowiliśmy spotykać się co tydzień i nadrabiać te zaległości. Dzięki temu w końcu udało nam się zdmuchnąć kurz z pudełek takich gier jak Bison, Java, Mexica, Torres, Maharaja, Taj Mahal, Salamanca, Caylus. Świetne gry, szkoda aby się kurzyły.
Zaskoczenie… Mam nadzieję, że pozytywne zaskoczenie wywoła kilka gier zaplanowanych wstępnie na przyszły rok. Ale na razie niech zapanuje tajemnicze milczenie.
o, nie wiedziałem że Tomek Kołodziejczak lubi gry :)
Tomasz Kołodziejczak to stary erpegowiec , był nawet redaktorem naczelnym Magii i Miecza, a od erpegów do planszówek bliska droga ;)
O, śmiem zaryzykować twierdzenie, że bez Tomka Kołodziejczaka to planszówki by w Egmoncie inaczej wyglądały albo i nie wyglądały. Ja zawsze odnosiłem wrażenie, że jego dobry duch gdzieś tam zawsze krążył wokół tematu, w niczym nie umniejszając zasług i wspaniałych efektów ciężkiej pracy Jarka :)
A naderwane pudełko to świetny test na dojrzałość planszomaniaka — przeżywa zawał/zawód (np. wczesny ja) czy wzrusza ramionami i ma zabawę sklejając boczki wikolem (obecny ja).
W ogóle, świetny wywiad :)
Co do hasła 'losowanie’, najbardziej zapadł mi w pamięć wybór rozpoczynającego w drugiej odsłonie „Machiny” – rozpoczyna gracz o imieniu Krystyna.
A jak się ma hasło 'figurki’ do „Hobbita” lub „Owczego pędu”? :P Dla mnie figurki w grach FFG są tak drugorzędną sprawą, że jakoś nie mam podobnego skojarzenia.
Jak zwykle świetny tekst.
Ale.zabrakło Ż jak żółwiki :)