Leo Colovini ma już w swoim dorobku trochę gier, ale trudno wśród nich znaleźć jakiś spektakularny sukces. Większość tytułów nie brzmi zbyt znajomo, a to, co ja osobiście i bardziej skojarzyłam z jego twórczością to Mosty Shangri-La, które, nota bene, bardzo lubię. Jeśli do tego dodać fakt, że w remika zagrywałam się w młodości dosyć poważnie to z chęcią sięgnęłam po wydaną przez wydawnictwo Piatnik karciankę tegoż autora o wielce oryginalnym tytule Corsari.
„Weź pióro kruka, pukiel włosów blond dziewicy, dodaj kilka kropel jadu żmii…”.
Magiczne receptury w świecie gier nie zawsze działają jak w bajkach. Mr Colovini sięgnął po taką recepturę i efekt niestety nie wyszedł najlepiej. Wziął wywar z klasycznej gry karcianej, dodał wkładkę z modnym ożywczym tematem, przyprawił średnio kolorowymi grafikami i wymieszał w prostych regułach. Zabrakło chyba jednak magicznej formułki wypowiadanej nad kociołkiem, bo przygotowane danie nie ścięło mnie z nóg. A jeśli ściąć by miało to jedynie zawartą w nim beczką soli.
Wywar
Czytając instrukcję do Corsari od razu widoczne są nawiązania do klasyka gier karcianych, bardzo popularnego remika. Gracze rozpoczynają rozdanie z 12 kartami korsarzy, a następnie w swojej kolejce dobierają kartę z jednej z trzech możliwych lokacji (zakryty stos, odkryty stos kart odrzuconych, odkryta pula, tzw. „molo”) i kończą ruch odrzuceniem jednej karty. W tym momencie mogą też zakończyć rozdanie decydując się na podniesienie kotwicy, czyli innymi słowy, stare dobre „wyłożenie się”. Wykłada się załogę i karty pasujące do molo (mniejsza o szczegóły), po czym kolejni gracze także wypływają i mogą dodawać karty do tych już wyłożonych przez przeciwników. Karty pozostałe na ręce liczą się wedle pewnego algorytmu na minus. Po określonej liczbie rozdań zależnej od uzbieranych kart karnych gra się kończy. Ogólnie, przypomina remika? Przypomina.
Wkładka
Mam wrażenie, że w opinii autorów gier, temat piratów i korsarzy ma zapewnić ich grom atrakcyjność samą w sobie. Gdzie nie rzucić beretem, trafi się na grę w tej tematyce. Niemniej, dobra gra, nawet z wyświechtanym tematem się obroni i przyciągnie graczy na dłużej. Ale gra słaba, chociażby piraciła i korsarzyła na potęgę, przyciągnąć nikogo na dłużej nie da rady. W przypadku Corsari mamy do czynienia z tym drugim zjawiskiem. Kompletowanie załóg statków, gdzie każdy korsarz ma swoją facjatę i numer (odpowiadający funkcji na statku) nie zdołało mnie ubawić. Przemeblowywanie kart w ręku i wyczekiwanie odpowiedniego momentu na wyłożenie się (pardon, podniesienie kotwicy) nie wywołało żadnych emocji. I to ani we mnie, ani we współgraczach.
Przyprawy
Przyprawy ostre, łagodne, pikantne lub stonowane. Każde w dobrych proporcjach polepszą smak dania. Przyprawą dla Corsari są grafiki, trochę zabawne, trochę staromodne, ale niezbyt jaskrawe, jakieś takie smutnawe nawet. Nie wiem, czy ma to odzwierciedlić podły żywot morskich wyrzutków, czy też po prostu gry testowe toczyły się przy „Pamiętasz, była jesień…”? W każdym razie oprawa graficzna nie zdołała ożywić gry, a karty przyporządkowane do danej grupy bladym kolorem bez żadnego dodatkowego symbolu wykluczyły z domniemanej zabawy nawet daltonistów pomniejszając i tak już małe grono potencjalnych entuzjastów.
Proste reguły
Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu autorzy/wydawcy/kto-tam-jeszcze-za-to-odpowiada uznają, że jak gra jest prosta to instrukcja do niej musi być spaprana… Im mniej reguł tym mniej jasności w opisanych zasadach. Czyżby uważali, że prosta gra wytłumaczy się sama? Instrukcja do Corsari ma postać mini książeczki z 8 malutkimi stronkami. Ale po kilkukrotnej lekturze jesteśmy zmuszeni zajrzeć na BGG i odszukać odpowiedzi na kilka oczywistych pytań, chociażby na to, kto rozpoczyna kolejne rundy. Chyba, że węgierska wersja jest bardziej klarowna, bo takową także znajdziemy w pudełku.
Bo zupa była za słona
Ja rozumiem, że marketing rządzi się swoimi prawami, ale adnotacja na wstępie instrukcji, iż trzymamy w rękach „pasjonującą grę dla 2-4 graczy” jest mocno na wyrost. To, co w grze najbardziej irytuje to podobieństwo do gier polegających na budowaniu talii – więcej w niej tasowania niż grania. Ale akurat ona nie na tym, podejrzewam, miała polegać. Rozdania są krótkie, gracze nie mogą zbyt długo czekać dopieszczając skład swoich załóg, gdyż w przypadku, gdy jeden z nich po podniesieniu kotwicy zostanie bez kart karnych – automatycznie wygrywa CAŁĄ rozgrywkę. A że bazowy rozkład kart na ręce jest całkowicie losowy, trudno wyczuć, kiedy nadchodzi ten odpowiedni moment, aby przerwać frywolny casting i na tym nie stracić. Sama idea dylematu „Czy to już?” jest całkiem ciekawa, tylko w praktyce niestety zupełnie wyprana z emocji na rzecz narastającej frustracji pt. „I znowu to wszystko trzeba tasować?”.
Jakby to powiedzieć, gry generalnie nie polecam. Nie wystarczy w czymś dobrym i sprawdzonym pozmieniać paru elementów, aby wyszło arcydzieło. W tym wypadku wystarczyło jedynie do stworzenia zjadliwej gierki, w którą zagrają chyba tylko zagorzali wielbiciele remika pozbawieni oryginalnego arsenału, fanatycy morskiej tematyki lub znudzeni członkowie klubu gdy został kwadrans do końca spotkania, a nikt akurat nie wziął Dobble.
PLUSY:
– kompaktowe i przyzwoite wykonanie
– remik w innej wersji może się niektórym wielbicielom gier klasycznych spodobać (tym sobie tłumaczę liczbę dobrych ocen na bgg)
MINUSY
cała reszta…
– wbrew instrukcji – gra nie jest pasjonująca
– sama instrukcja jest niejasna (istnieją rozbieżności między wersjami językowymi wpływające podobno znacząco na jakość rozgrywki)
– częste tasowanie męczy
– nie ma czasu cokolwiek zaplanować i w zasadzie nie wiadomo, czy sensu też nie ma…
CORSARI
AUTOR: Leo Colovini
2-4 GRACZY
CZAS GRY – relatywnie krótki (na szczęście)
Ogólna ocena
(2/5):
Złożoność gry
(2/5):
Oprawa wizualna
(3/5):
No cóż. Grałem tylko raz… i pewnie więcej nie zagram. Zgadzam się w pełni z recenzją Moniki, ta gra jest niedopracowania. Szkoda bo wyglądało wszystko ok, a w trakcie dopytywałem się czy na pewno zasady nie są inne. Colovini nie jest moim ulubionym autorem, ale miałem zawsze o nim dobre mniemanie. Tu się zawiodłem :(