Bóg mnie opuścił i rozum odebrał. Popełniłam szaleństwo, którego owoce będę zbierać do fartuszka zgryzoty okrągły rok szkolny. Maszyna jednak poszła w ruch i nie da się już zatrzymać. A przede wszystkim w ruch poszły oczka, rączki i paluszki dzieci. One tak łatwo nie dadzą sobie odebrać przyjemności buszowania w moim przepastnym pudle w sali B 14, pudle pełnym mniejszym pudełek, jeszcze pachnących, z jeszcze nierozdartymi rogami, o jeszcze niepogubionych elementach. A wszystko z naciskiem na JESZCZE…
Piękna to sytuacja i równie piękny żywot, gdy w pracy robimy to, co lubimy. A że równie wielka to rzadkość – tym bardziej serce me się raduje, a dusza śpiewa… Okey, koniec z tą poezją. Okey, koniec z tą pseudo-poezją. Chodzi po prostu o to, że w ramach powszechnie lubianych przez nauczycieli godzin karcianych (dla laików – darmowych pozalekcyjnych zajęć dodatkowych) udało mi się w tym roku zrealizować połączenie przyjemnego z pożytecznym. Ladieeeeeeees and getlemen, w narożniku Przyjemnym – zabawa grami planszowymi. W narożniku Pożytecznym – nauka dzieci strategii, planowania, negocjowania, blefu, spostrzegawczości, zręczności i wielu innych pożytecznych umiejętności.
Innymi słowy, spędzam popołudnie na tym, na czym prawdopodobnie i tak bym go spędziła, tyle że w domu, a nie w szkole. No i w domu nie grałabym z dziećmi w wieku 9-12 lat. No i w domu w ogóle grałabym, bo w szkole to jedynie nadzoruje. Czyli przekrzykuję ogólny hałas, zbieram z podłogi miniaturowe bateryjki z Galaxy Truckera, dostaję szczękościsku na widok kart pod podeszwami małych różowych trampeczków, próbuję się doliczyć żetonów, znaczników, monet itp., rozwiązać konflikty niezwykłej wagi dotyczące działania klątwy na czarownicę, która tą klątwą obłożona być nie chce, wymyślam mądre argumenty na dziecięce argumenty nie do przebicia „proszę pani mi się już w to nie chceeeee” i ogólnie rzecz biorąc – według dzieci – generuję dodatkowy zupełnie niepotrzebny chaos.
Przecież one doskonale wiedzą, jak się we wszystko gra. No i co z tego, że w Piratach została niepodzielna przez 3 liczba statków i mnóstwo skarbów? Widocznie ktoś zapomniał rozdać. Czy to wypacza wynik? Absolutnie! No i co z tego, że Kasia już nie buduje galaktycznego truckera tylko smaruje po tablicy, w przypadku negatywnych przygód można przecież rozwalić coś na jej planszy zamiast na planszach ciągle grających. Czy to wypacza wynik? Odpowiedzcie sobie sami.
A przede wszystkim, czy wynik w ogóle jest ważny? Bzdura. Tak samo jak nieważna jest kwestia, jak zawartość była wcześniej ułożona w pudełku, i jak wszystkie pudełka ułożone w wielkim pudle. Co szkodzi wrzucić je tam do góry nogami lub bokiem? Ano nic nie szkodzi.
„Proszę pani, Karolina nie ma karty z czaszką!” – „Ma, leży pod butem”;
„Proszę pani, Kamil nie chce grać ze mną w te ścianki!” – „I co ja mam ci na to poradzić?”;
„Proszę pani, czy zdążymy w to zagrać?” – „Zostało 5 minut do dzwonka” – „Ale zdążymy, czy nie?”;
„Proszę paaaaaaaniiiiiii, czy ja mogę tak zagrać?” – „Chwilkę, zaraz podejdę i zobaczę o co chodzi” – „Ale, proszę paaaaaaniiiii….!” – „Chwilka…” – „Proszę paaaaaa……” – „TAK, MOŻESZ”.
Wreszcie spokój, przez moment każdy zajęty nad planszą, zasady wytłumaczone, mogę usiąść. Na całe 10 sekund…
Dzieci są bardziej wymagające od dorosłych. I bardziej bezpośrednie. Żadna to eureka. Dorośli kluczą, są dyplomatyczni, nie chcą sprawić przykrości. W słownikach dzieci takich określeń zwyczajnie brak. W zamian jest jedno: „Nie chce mi się”. I jestem tym zniesmaczona. A może pełna podziwu? Nie potrafię się zdecydować. Naszło mnie, gdy beztrosko porzucone przez całą ekipę w połowie rozgrywki leżało sobie na stole Metro. Nie chciało im się. Niesamowite, nawet dzieci ta gra potrafi znudzić ;) Naszło mnie, gdy zastanowiłam się, ile razy dorośli współgracze męczą się przeraźliwie, ale grają tylko po to, aby nie zawieść pozostałych dorosłych? A tymczasem pozostali współuczestniczą w dokładnie takich samych męczarniach? :)
– „Hura, wygrałem! To ja grałem zielonym żółwikiem!” – „Hura! Wygra… Co??? Jak to ty?! To ja miałem zielonego!!” – „Nie, bo ja!”, – „Wcale, że nie! Proszą paaaaaa…..
Jak się należy spodziewać, konkluzja z tego tekstu może być tylko jedna – nie zamieniłabym tych zajęć na żadne inne. Uwielbiam te dzieciaki, uwielbiam grać – bo ja też wtedy gram – w Simsy na żywo :) Uwielbiam bawić się w mini mini mini Pionek. Uwielbiam gry w każdej postaci i uwielbiam patrzeć, gdy cieszą także innych. Uwielbiam ten moment, gdy idę przez korytarz, a czekające już dzieci dołączają do mojego pochodu i przekrzykując się (no bo jakżeby inaczej) ustalają, kto z kim i w co będzie grał. Uwielbiam po prostu tę świadomość, że przez najbliższe godziny będę miała łeb jak sklep :)
Potwierdzam. Miałem okazję pracować zarówno z dzieciakami, młodzieżą, dorosłymi, seniorami… Pierwsza z tych grup jest najwdzięczniejsza.
Na długo zapamiętam sobie pewien obrazek. Nadzoruję milionową w ciągu czterech godzin partię Hoooopa, przy stole czworo 4-6 latków. Jedna z dziewczynek nieco się nudzi czekając na swoją kolej – niecierpliwie głaszcze żaby, rozgląda się po sąsiednich stolikach. Gdy nadchodzi jej kolej nie zauważa tego. Zwracam więc jej uwagę:
– Wiktoria, twoja kolej.
W odpowiedzi otrzymałem wielgachny, szczerbaty uśmiech i wychodzące z orbit oczy rozglądające się po planszy za kolejnym ruchem.
How cool is that? :D
PS. Wbrew pozorom drugą na liście najwdzięczniejszych grup okazali się seniorzy. Ale to już zupełnie inna historia. ;)
Ja w tym tygodniu „grałam” z dziećmi w przedszkolu w wieku 2,5-4 lat. Rewelacja! A seniorzy to naprawdę świetna grupa, nawet ci, którzy mają zaawansowanego Alzheimera.
Świetny tekst – liczę na regularne wspominki i anegdoty. Zresztą od innych też – chętnie poczytam o zabawie seniorów :)
No to dwie anegdotki z przedwczorajszego spotkania zorganizowane z inicjatywy i przy opiece poznańskiej Akademii Seniora. Nieduże spotkanie – 9 chętnych się pojawiło, więc dosyć kameralnie.
1. Kończy się partia Hej! To moja ryba!, następuje podliczanie punktów. Uczestniczka do zwycięzcy:
– O! Pan wygrał!
Pada odpowiedź zabarwiona nutką dowcipu:
– Proszę panią, ja pół życia byłem wędkarzem, więc musiałem wygrać!
2. Trwa partia Kameleona (Coloretto). Rzecz w tym, że lubię podczas tłumaczenia mówić o tej grze, że „zawiera ulubiony przez planszókowiczów element podkładania świń”. Jedna z uczestniczek ewidentnie układa sobie jeden stosik pod swoje zbierane kolory. Jej przeciwnik po dociągnięciu kart dokłada przy wspomnianym stosiku zupełnie nie pasującą kartę:
– Co pan robi, proszę pana?
– Tak, jak pan Kuba mówił podczas tłumaczenia – podkładam pani świnię.
Ogólnie Pan był brydżystą i mam wrażenie, że strasznie wciągnęło go kombinowanie gdzie tu dołożyć, żeby zepsuć innym a nie zaszkodzić sobie. Furorę zrobił też Blokus.
Rewelacja. Spisuj to sobie na bieżąco i wrzucaj na łamy GF, bo to się nadaje na stały cykl :)
Dla mnie też udało się wywalczyć godzinę karcianą na gry planszowe. Z tym, że w szkole specjalnej ;-) Na szczęście z dzieciakami z gimnazjum bo jakbym grał z klasą, którą uczę (maluchy) to z gier nie byłoby co zbierać ;-)