Przywykamy powoli do lokalizacji produktów sprzedawanych na rodzimym rynku gier planszowych. Zaczęło się lata temu od amatorskich tłumaczeń instrukcji publikowanych w Internecie oraz polonizujących naklejek na karty, produkowanych chałupniczo w domowym zaciszu. Później niektórzy dystrybutorzy postanowili wyróżnić się spośród tłumu importerów, dodając do obcojęzycznych wydań drukowaną polską instrukcję. Często korzystali przy tym z oryginalnych plików źródłowych, stąd poziom edytorski nie stanowił zwykle powodów do narzekań. Teraz tłumaczą wszyscy: polscy wydawcy zagranicznych tytułów, europejskie koncerny decydujące się na wydanie lokalnych wersji językowych; tłumaczone są zarówno gry dla dzieci, które nie opanowały jeszcze podstaw języków obcych, jak i skomplikowane eurotytuły, wymagające znajomości niuansów angielskiego, niemieckiego bądź francuskiego. Co więcej, proces ten odbywa się również w drugą stronę: gry autorstwa polskich autorów tłumaczone są na rozliczne języki powszechnie uznane za obce.
Dla mnie ostatecznym dowodem na nieuchronność procesu lokalizacji jest dołączenie do powyższego trendu światowego lidera w dziedzinie łamigłówek, amerykańskiej firmy ThinkFun. Przy współpracy z Logorajdem, rodzimym dystrybutorem gier i zabawek, na stronach sklepów internetowych i półkach marketów pojawiło się Zingo! I to po polsku. Całkowicie.
Łamigłówki na ogół nie wymagają rozbudowanych wersji językowych, wystarczy polskie opakowanie lub polonizująca nalepka na obcojęzycznym oryginale. W skrajnych przypadkach sprawę załatwia kartka z czarno-białą instrukcją. Zingo! nie jest jednak łamigłówką – to gra dla 2 do 6 osób – tak, ThinkFun ma w swojej ofercie również tego typu produkty, czasem typowo strategiczne, przeznaczone dla dwóch graczy, kiedy indziej bardziej zabawowe, do zabawy w gromadzie. Tak jak Zingo! będące ni mniej, ni więcej odmianą popularnego bingo.
O co chodzi?
Idea jest banalna: każdy gracz otrzymuje jedną lub dwie dwustronne karty (ze stroną prostszą i zaawansowaną). Na kartach znajdują się podpisane po polsku (tak!) rysunki, tworzące kwadrat 3×3. Oprócz tego elementem wyposażenia jest Zinger, czyli zmyślna maszynka do dystrybucji dwustronnych plastikowych płytek. Również z obrazkami. Też podpisanymi. A jakże, po polsku.
Ktoś powie, że to nic wielkiego, na mnie jednak widok spolonizowanych PLASTIKOWYCH elementów zrobił wrażenie. To jednak pewna różnica w stosunku do kartonowych żetonów, choćby nawet zacnej grubości i porządnie zadrukowanych, które w ostateczności można wydrukować gdziekolwiek. Wydawca zadał sobie trud zaprojektowania i wpuszczenia
na chińską linię produkcyjną elementów przydatnych w dystrybucji tylko i wyłącznie na terenie jednego kraju. Nie wiem, ile egzemplarzy musiał zamówić Logorajd i ile zajęło przekonanie firmy ThinkFun do takiego posunięcia, ale patrzę na tego typu inicjatywę z szacunkiem, szczególnie, że można było wybrać do dystrybucji wersję cyfrową Zingo! gdzie zamiast rysunków i podpisów mamy przedstawione w najróżniejszy sposób liczby. Polska edycja ma jednak rozwijać u dzieci umiejętność nazywania rysunków, zabawy w słowa, rozpoznawania literek i wreszcie czytania. Oczywiście niezbędny jest jeszcze refleks, gdyż pomimo prostoty „bingo w stylu Zing” szybko buduje nastrój rywalizacji, nawet w zabawie dzieci z dorosłymi.
Jak to działa
Ano szybko i sprawnie: po przemieszaniu 72 plastikowych płytek umieszczamy je w dwóch stosach w Zingerze, na który nakładamy osłonkę dopasowaną do kształtu dłoni. Potem przypominamy sobie jak działały pierwsze terminale wypukłych kart kredytowych i… zdecydowanym ruchem przesuwamy Zingera w przód i w tył, odkrywając dwie płytki.
Kto pierwszy rozpozna i nazwie płytkę pasującą do obrazka na własnej karcie, zabiera ją i przykrywa u siebie odpowiednie pole. Niewykorzystana płytka trafia z powrotem do zasobnika przez szczelinę w osłonce Zingera. Wygrywa ten, kto pierwszy poprawnie zapełni swoją kartę dziewięcioma plastikowymi płytkami i krzyknie donośnie „Zingo!”.
Wciąga? Wciąga!
Choć rozgrywka jest banalna i sprawdza się raczej wśród młodszych dzieci, zaczynających dopiero naukę czytania, jeden element powoduje, że gram w logorajdowe „bingo na sterydach” chętnie i rzadko pozwalam sobie odebrać Zingera – przyjemność z operowania tym ostatnim właśnie. Kto miał w rękach dowolną łamigłówkę amerykańskiego potentata
wie, że wykonanie każdej jednej pozostaje na najwyższym poziomie. W tym przypadku nie jest inaczej, przy czym mechanizm Zingera to przemyślane, mechaniczne mistrzostwo świata: kolorowy, ergonomiczny, miły w dotyku, prosty w obsłudze, nie zacinający się i przede wszystkim hipnotyzujący… Bo jest coś szczególnego w procesie przesuwania
zasobnika i odsłaniania płytek: może to ruch, może towarzyszący mu dźwięk, może wreszcie napięcie spowodowane oczekiwaniem na kolejne obrazki. Niezależnie od przyczyn o Zingera jest zwykle bitwa a jego używanie uzależnia. W bingo można grać z wykorzystaniem najróżniejszych akcesoriów: woreczka z którego wyławiamy żetony, kulistej obrotowej
siatki przypominającej Totolotka, w ostateczności da się nawet użyć talii odkrywanych po kolei kart. Jednak gadżet zastosowany w Zingo! jest świetnym dowodem na tezę, iż mądrze dobrany, plastikowy dodatek potrafi wynieść jakość rozgrywki na niedostępne do tej pory wyżyny. Duży plus dla amerykańskiej myśli technicznej!
Edukacja na poważnie
Jeszcze jeden element wymaga podkreślenia i docenienia: instrukcja gry zawierająca dodatek dla rodziców (zapewne nie zdziwię nikogo dodając, że w całości po polsku). Bingo jakie jest, każdy widzi, nawet kilka zaproponowanych wariantów, mogących urozmaicić rozgrywkę, nie czyni jeszcze wiosny. Prawdziwą jaskółką są jednak wskazówki w liczbie dziesięciu,
zwracające uwagę taty i mamy na różne aspekty zabawy z wykorzystaniem Zingera. I nie chodzi tu wyłącznie o elementarny dydaktyzm dotyczący pamięci, koncentracji, sztuki czytania i operowania słowami. Podoba mi się, że autorzy zwracają uwagę wychowawcom na takie aspekty jak: nauka konkurowania, praktyka sportowego ducha czy świętowanie sukcesu. Te być może oczywiste sugestie pozwalają wychować przyszłego gracza tak, by odróżniał wskazane i niemile widziane zachowania w trakcie rozgrywki. A jak wiadomo, czym skorupka za młodu… Mamy więc nadzieję i większe szanse, że młodzi adepci Zingo! w przyszłości nie obrażą się przy gorszej passie przy bardziej skomplikowanej rozgrywce, godnie zniosą porażkę, z umiarkowaniem powitają zwycięstwo i może jeszcze podziękują wszystkim po skończonej zabawie. Jakich sobie wychowamy graczy, takich będziemy mieli. I w tym kontekście dydaktyczne zacięcie firmy ThinkFun wydaje mi się jak najbardziej na miejscu.
Dziękujemy firmie Logorajd za przekazanie gry do recenzji.
Ogólna ocena
(4/5):
Złożoność gry
(1/5):
Oprawa wizualna
(5/5):