„… and Spiel des Jahres goes to… Reiner Knizia’s Keltis!” rozległo się na czerwonym dywaniku w roku 2008 i od razu wzbudziło niemałe kontrowersje. Mówiono, że tak naprawdę nagrodę przyznano nie grze, a jej autorowi, którego wypadało po tak długim i owocnym życiu zawodowym wreszcie nagrodzić. Pech tylko chciał, że postanowiono to zrobić akurat w roku, w którym Knizia nie zrobił żadnej dobrej gry…
Trudno mi jednak uwierzyć, że nie zrobił żadnej lepszej od Keltisa. W 2008 roku niemiecki matematyk i bankowiec wypuścił bowiem w świat kilka tytułów, z których Keltis niczym szczególnym się nie wyróżniał. Nie jest żadną tajemnicą, że gra jest kolejnym przykładem na Kniziowskie odgrzewanie kotlecika, czyli „wziąłem coś starszego, troszeczkę przerobiłem i wydałem jako nowy potencjalny hit”. Odgrzewane są w tym przypadku Zaginione Miasta, ale i pod tym względem Keltis nie jest wyjątkowy, bo w tym samym roku rynek przywitał także niezakamuflowaną planszową wersję Miast pt. Lost Cities: the Board Game. Co więc zadecydowało o „sukcesie” akurat Keltisa? (Być może odpowiedź kryje się w procedurze przeprowadzania SDJ, ale ja jej nie znam).
Herr Salomon
Zmiana tematu (już nie szukamy miast, szukamy kamieni), powiększenie planszy, dodanie ozdobników nie wystarczyło, aby z niczego zrobić coś. Z pustego nawet Knizia nie naleje. Keltis nie jest jednak tak do ostatniej warstwy tektury zły. Irlandzki klimacik, specyficzna kolorystyka i reguły nie wymagające od grających żadnego, ale to żadnego wysiłku, potrafiły ująć kilka osób nawet z mojego najbliższego otoczenia. Musiałam więc, przynajmniej przez jakiś czas, w Keltisa grać. Zdarzyły mi się w planszówkowym życiorysie doświadczenia bardziej traumatyczne, ale cierpliwości starczyło mi na stosunkowo krótko. Współgracze musieli przestawić się na coś bardziej złożonego, czyli… cokolwiek, bo ze świecą szukać prostszej gry. Keltis jest prostszy nawet od pierwowzoru. Zniwelowano element liczenia i ryzykownego obstawiania. Czyli jedyną rzecz, która była w miarę ciekawa.
Koniczynki na start
Jakby jednak ktoś był ciekawy, o co chodzi w Grze Roku 2008, to chodzi o rzucanie kart z numerkami i przesuwanie palcem koniczynek po promieniście rozchodzących się torach na zielonkawej plaszy. Każdy tor jest innego koloru, na każdym koniczynki graczy ruszają od zera i zmierzają w kierunku drugiego końca. Im dalej zajdą, tym więcej punktów będą warte na koniec gry. Aby koniczynkę przesunąć o pole do przodu musimy rzucić kartę w kolorze danego toru. I, aby poudawać, że w grę grają gracze, a nie gra się sama (karty losujemy), mamy zasadę, że karty zagrywamy w porządku numerycznym. Tzn, kolejne rzucane karty w każdym kolorze wykładamy przed siebie w kolumnie, w której ich numery muszą albo iść w górę albo w dół (w Zaginionych Miastach szły tylko w górę. Postęp!). Po drodze nasze koniczynki zbierają na torach bonusy, dodatkowe żetony punktujące na koniec gry lub prawo do darmowego ruchu. No, wypisz wymaluj, powrót do przeszłości, Grzybobranie po liftingu…
Zupa z kamienia
Nie wiem, co mogłabym więcej o Keltisie napisać, oprócz tego, że to właśnie na tę grę wymieniłam Scotland Yard, co po rozpoznaniu nowego tytułu przypłaciłam małym załamaniem nerwowym. Ale młoda byłam i głupia. Teraz już jestem tylko piękna… Uwierzyłam prestiżowemu tytułowi SDJ, uwierzyłam Knizii. Chociaż można też na upartego spojrzeć na Keltisa jak na przebłysk mrocznego geniuszu (w tle Knizia chichoczący złowieszczo). To jak z anegdotyczną zupą z kamienia, gdy robimy coś niby nowego, ale ze starych składników sprytnie wyłudzonych od zaintrygowanych smakoszy. Keltis do pradawnej receptury zupy, która brzmiała „przesuń i weź” dodał „kamień”, czyli układanie kart w wymuszonej pojedynczą decyzją kolejności. I voila, na pierwszy rzut oka może się wydawać, że gramy w coś odkrywczego. Tymczasem to tylko stara (dobra?) pomidorowa.
Meta
Recenzja krótka, jak krótka była moja przygoda z Keltisem. Jeśli na swej planszówkowej drodze jesteście już troszkę dalej niż tuż po Eurobiznesie i Manewrach Morskich (nota bene, bardzo fajnych!) to Keltisa omijajcie raczej szerokim łukiem. Chyba, że po ciężkim dniu macie ochotę się odmóżdzyć i bez budzenia z błogiego stanu zawieszenia szarych komórek mieć poczucie, że jednak w coś zagraliście.
* Recenzję dedykuję Geko ;)
PLUSY: solidne i konsekwentne kolorystycznie wykonanie (choć nie nazwałabym go pięknym)
MINUSY: odgrzano prostą grę jeszcze bardziej ją upraszczając; odwołano się do przebrzmiałych mechanizmów kostkę zastępując kartami
Keltis, autor: Reiner Knizia, rok wydania: 2008
Wydawca w Polsce: Galakta
2 – 4 graczy, 30 minut,
cena: od 85 PLN
yosz (2/5) – Słaba wersja Zagnionych Miast na więcej osób. Brakowało mi przede wszystkim emocji z dwuosobówki Kosmosu, a przedziwny temat Keltisa raczej odstrasza niż zachęca.. nie żeby Zaginione Miasta miały bardzo mocny klimat, ale same grafiki stały w tej grze na o wiele wyższym poziomie
Ogólna ocena
(2/5):
Złożoność gry
(1/5):
Oprawa wizualna
(4/5):
a kiedyś w Empiku kusiło mnie żeby zakupić, bo akurat była wersja obdarta z folii zaklejona taśmą za 65 złotych. Dobrze, że się nie skusiłem :D
Taka mała uwaga: Lost Cities: the Board Game to Keltis na rynek amerykański. Tamtejszy wydawca zażądał zmiany tematu celtyckiego na Zaginione miasta.
Myślę, że 2/5 to można tyej grze dać jak si e gra już tylko w gry pokroju Le Havre, a Through the Ages jest Bogiem. Dla przeciętnego człowieka który zna 5 planszówek i gra z rodziną ta pozycja jest REWELACYJNA. Pamiętajcie, ze są ludzie którzy nają np. tylko OSadników i pytają co dalej (miałem tak tydzień temu – poleciłem Ticket to Ride)
Dla wielu z nich Keltis jest super. My spęziliśmy kilka wieczorów przyjemnie grając w tą grę z żoną – dla mnie w kategorii gier w której powinno się tą grę oceniać mocne +4/5.
Ja zagrywałem się Zaginione Miasta i w tym momencie bym wystawił tej grze 4/5. W swojej kategorii uważam że Keltis jest nudny jak flaki z olejem. Lepiej zagrać w Ticket to Ride, Thurn und Taxis czy Blue Moon City. Tak – jak ktoś nie zna za wielu gier Keltis będzie pewnie się podobać, co nie znaczy że nie ma lepszych opcji. Są i to bardzo dużo.
To ostatnio rzadko się zdarza ale zgadzam się z yoszem ;) Oceny 4/5 dla ZM i 2/5 dla Keltisa są adekwatne nawet (a może właśnie) z punktu widzenia wyjadacza.
Zgadzam się z przedmówcami. Oceniając Keltis jako grę lekką (Tommy, zlituj się, przecież nikt nie ocenia jej w porównaniu do Cywilizacji) trzeba przyznać, że to bardzo nudna pozycja. Jest masa gier rodzinnych, w których są emocje i w których szare komórki nie upijają się z nudów.
Veridiano, bardzo dziękuję za dedykację. Ciepło mi się na sercu zrobiło ;-)
I jeszcze jedno – w Zaginione Miasta swego czasu grywałem. Raz, miały ciekawszą mechanikę i jakieś emocje. Dwa, nie udawały, że są niewiadomo czym. Keltis to masakryczny przerost formy nad treścią.
Zawsze staram się oceniać w danej kategorii. Dlatego np. Futbol Ligretto dostało ode mnie 5, choć jasne jest, że nie jest to ta sama piątka co w przypadku Tygrysa i Eufrata (to jest mój bóg :D)
A ja słyszałem, że zaczęło się od Lost Cities dla czterech osób i wtedy Kosmos zaproponował zmianę na inny temat, żeby zrobić z tego bardziej strawną na rynku niemieckim markę — i jak widać, „brand” został solidnie wyeksploatowany różnymi mutacjami… Niestety, z bardzo fajnej dwóosbówki powstał nudny i przeraźliwie nie angażujący gracza samograj.
Jedna z moich „ulubionych” planszówek :D
Ocena zdecydowanie zawyżona. Nie wiem czy jakbym oceniał Keltisa to cokolwiek by drgnęło powyżej 0 ale mam ten przywilej że oceniam sobie czysto subiektywnie :)
Knizia dał T&E. Za to dziękuję :)
Lata temu zobaczyłem na półce w sklepie zielone pudełko, a na nim logo SDJ oraz magiczne nazwisko. W ogóle się nie zastanawiałem kupiłem w ciemno. i co? Zagrałem pół raz a i sprzedałem. nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Na szczęście za odzyskane [pieniądze nabyłem coś grywalnego :)
Dziękuję za tę negatywną ocenę ! :)
Grałem raz w Keltisa z zachwyconymi graczami, a mi się niedobrze zrobiło po partii.
Keltis: 3/10
Zaginione Miasta: 6+/10
a ja ogłoszę votum separatum -> dla mnie Keltis jest znacząco lepszy niż Zaginione Miasta.
W ZM czuje, że napisanie algorytmu dla AI to banał (a w ZM trochę grałem, zwyciężyłem nawet w turnieju on-line organizowanym na forum, więc wiem co mówię) – w Keltisie już tak nie jest. Dodanie znikających kamieni, które dają sporo punktów, nieokreślony moment zakończenia gry, powodują, że wybory nie są tak oczywiste –> oczywiście pozostając w kategorii gier łatwiutkich.
mam znajomych wchodzących dopiero w planszówki – pożyczyli Keltisa i są zachwyceni !!!
Keltis 7/10 (5/10 nie patrząc na kategorię)
ZM 5/10 (4/10)