Na miniPionku miałam szczęście spędzić trochę czasu z Wojtkiem WC Chuchlą, który znany jest z tego, że przywozi mało znane i najczęściej trudno dostępne rarytasy, którymi, jak to się mówi, robi wszystkim na smak. A że mamy z Wojtkiem przynajmniej częściowo zbieżny gust to się ochoczo podpięłam do ekipy, która w niedzielny poranek rozkładała kolorowe cuś z hołdą dupereli… Tak. Tym razem nie było inaczej. Wojtek przywiózł krótkie sprytne gierki, a wśród nich prawdziwą perełkę – Hawaii.
Osobiście lubię gry cięższe i dłuższe. Typowe, 1,5-godzinne euro rzadko potrafi mnie zachwycić. A Hawaii zachwyciło. Typowe euro polegające na ciułaniu punkcików z różnych źródeł, gdzie coś trzeba zbudować kosztem zaniedbania czegoś innego rzadko potrafi mnie ubawić. A Hawaii ubawiło. Typowe euro, gdzie jest kupa małych mobilnych żetonów i garść decyzji pt. „wziąć to, czy tamto?” nieczęsto daje mi popalić. A Hawaii dało. Na razie. Po dwóch rozgrywkach w drugi dzień miniPionka. Podczas pierwszej Wojtek nam grę zaprezentował, na drugą rozgrywkę pudełko już zagarnęłam dla swojej ekipy.
Nie mniej ni więcej, tylko zasady
Zasady są ogólnie proste, ale wytłumaczenie działania żetonów trochę zajmuje. A na pewno najwięcej czasu pochłania przygotowanie rozgrywki i potem każdorazowe rozłożenie kluczowych żetonów na planszy przed kolejnymi rundami.
Plansza hawajskiej wyspy jest zbudowana z ruchomych elementów, więc w każdej rozgrywce możemy natrafić na inny układ. W poszczególnych częściach wyspy będziemy zaopatrywać się w śliczne żetoniki, którymi będziemy zapełniać swoją osobistą planszę przypominającą tę z Wikingów. Rozgrywka toczy się przez rund 5. W kolejności wyznaczonej przez kolejność pasowania w rundzie poprzedniej gracze wykonują swój ruch polegający na dreptaniu po wyspie i zakupie kafelków. Dreptanie odbywa się za pomocą znowuż ślicznych drewnianych stópek i kosztuje zasadniczo stópkę za każdą płytkę wyspy, przez którą przechodzimy. Walutą płatniczą jest natomiast imć muszelka. Na niektórych płytkach możemy wybrać jeden kafelek, na niektórych jeden z dwóch, na innych zaś jeden z czterech.
Najciekawszy element gry to właśnie zakupy okraszone twistem w postaci skorupek żółwi. To, że to skorupki nie ma akurat znaczenia heh, ale autor rzucił nam pod nogi sprytny dylemat. Opiszę to dokładnie, bo właśnie to zachwyciło graczy.
Na każdej płytce wyspy rozkładamy co rundę określoną (lekko zmienną) liczbę skorupek o różnych (losowanych) nominałach (w zakresie 2-6). Gracz chcący zakupić żeton z płytki musi wziąć jedną skorupkę (czyli cenówkę) i opłacić jej wartość muszelkami. Na logikę, im prędzej zawędrujemy w dany fragment wyspy tym tańszą skorupką będziemy mogli się poczęstować. Ale to by było za proste. Po pierwsze, suma wartości wszystkich skorupek opłaconych przez gracza w danej rundzie determinuje podział punktów bonusowych (progi punktowe: gracz z największą sumą, gracz z drugą największą i pozostali). Ale żeby na nie się w ogóle załapać, to musimy przekroczyć podane minimum, które z rundy na rundę rośnie (jak zresztą i punkty). Czyli z jednej strony chcemy taniej (muszelek nie mamy nigdy za dużo), a z drugiej mamy chrapkę na punkty. Po drugie, w momencie zakupu decydujemy, czy chcemy zakupić awers czy rewers żetonu. Rewers to jego ulepszona wersja, ale kosztuje już 2x wartość skorupki. Cena jest większa, ale wartość liczona do punktów nie. Czyli kolejna zagwozdka. A kupionego raz żetonu nie można już później obrócić = ulepszyć. Po trzecie, liczba skorupek określa, ile razy w danej rundzie można na płytce zrobić zakupy, bo skorupki przecież znikają.
Układaniem żetonów na naszej planszy (czyli w naszym miasteczku) towarzyszą oczywiście pewne zasady, więc syndrom hulaj-dusza nam nie grozi. (Niestety, nigdzie nie znalazłam zbliżenia takiej planszy. Trochę je widać na pierwszym zdjęciu). Natomiast same żetony przynoszą już bardziej powszechne profity, tzn. produkują stópki, muszelki, owoce (jokery, których użycie także jest ograniczone, chyba że posiadamy kolejne żetony o specjalnym działaniu), pozwalają omijać pewne reguły lub po prostu przynoszą na koniec gry punkty. Ale i tu jest warunek. Aby żetony punktujące zadziałały nasze miasteczko musi być w odpowiednim stopniu zapełnione. Na Hawajach nie ma niczego za darmo. I to jest właśnie takie fajne, choć nie znowu takie odkrywcze. Ale jak na euro, wydaj mi się, że obwarowań jest na tyle sporo, aby gra nie przemęczająca wzroku i nie zmuszająca do żmudnego przeliczania (to ważne!), stanowiła jednak spore wyzwanie, pomimo lekkiej kolorystyki i tematu.
Kolejnym ciekawym punktem jest plaża, na którą z dowolnego miejsca na wyspie możemy za darmo powrócić i wykonać jedną z trzech akcji: spasować (w tej rundzie już na dobre, ale zaklepując sobie miejsce na przyszłą oraz otrzymując najczęściej dodatkową skorupkę), wypłynąć po rybki (jokery skorupkowe) lub popłynąć na jedną z wysepek. Ostatnie dwie akcje wymagają łódeczek, a startujemy z jedną skromną dwuosobówką. Ażeby jednak na wyspy popłynąć musimy dokupić zarówno łodzie jak i dysponować ekipą (stópkami). Wysepki z rundy na rundę się zmieniają lub przesuwają w portach i decyzja, kiedy myknąć na plażę i zgarnąć intratną okazję stanowi kolejny już dylemat, bo z plaży musimy znów mozolnie rozpoczynać wędrówkę po wyspie od zera, a stópek brakuje. Wybory, wybory, duuuużo wyborów. A to lubię :)
Pod względem ciężkości i sprytu Hawaii przypomina mi Egizię (geografia górą!). Tylko ma nad afrykańską koleżanką jedną przewagę – wynik nas nie zaskoczy. Nie ma tutaj ukrytego punktowania (karty Sfinksa). Co prawda wiele punktów (50%?) doliczamy na koniec gry z bonusów z naszego miasteczka, ale primo po pierwsze: możemy sobie luknąć na plansze innych graczy i szybko ogarnąć, ile punktów tam mają. Lub primo, po drugie ;p – możemy te punkty po prostu na bieżąco nanosić na tor punktacji, nikt nam nie broni i sytuacja będzie stale klarowna. Swoją drogą, nie wiem jak stoi w instrukcji, bo była po niemiecku ;)
Miłe (złego?) początki
Hawaii to naprawdę miłe zaskoczenie, gra debiutanta, który – jak wieść gminna niesie – wygrał konkurs na nowy pomysł ogłoszony przez wydawnictwo Hans Im Glueck. Pięknie wydana, łącząca wszystkie dobre elementy euro z nowatorskim twistem morskich gadów. I posiadająca ten, tak przez mnie uwielbiamy, syndrom krótkiej kołderki. Mamy dużo do zrobienia bardzo skromnymi środkami. Co rundę maleje przydział stópek i muszelek. Jeśli nasze miasteczko nie produkuje ich za dużo, to możemy nie mieć też dużo do roboty. Kompromisy i wyrzeczenia – o tym jest Hawaii. A przy okazji o chatkach, serferach, tancerkach i połowach.
Trudno powiedzieć, czy więcej rozgrywek ocenę by obniżyło, czy jeszcze podwyższyło. Na razie to takie solidne 8,5/10. A rozgrywki były 5- i 4-osobowe. Nie podejmuję się oceniać, czy na mniejszą liczbę graczy byłoby tak samo przyjemnie.
Hawaii, Autor: Greg Daigle, rok wydania: 2011, graczy: 2-5, czas: 60 – 90 minut
Warto dodać, że grę można przetestować online:
http://en.boardgamearena.com/#!gamepanel?game=hawaii