Jako dziecko byłam chuda i mała, w dodatku niezbyt urodziwa, co podkreślone było szczególnie mocno przez moją łysinę po panującej wszawicy. Do tego nosiłam ubrania po starszym bracie, więc wszyscy wołali na mnie chłopczyca. Nie było mi z tym źle, bo jak inni chłopcy mogłam bezkarnie kręcić się po zaułkach. Tak zaczęła się moja kariera jako dziecka z Baker Street, dziecka, które było uszami i oczami słynnego Sherlocka Holmesa.
Dał nam kiedyś pewną sprawę. Po minie wiedziałam, że zna rozwiązanie już w chwili jej rozpoczęcia. Może chciał nam sprawić przyjemność, pozwolić dobrze się zabawić, albo po prostu ćwiczył nasz zmysł obserwacji, umiejętności dedukcji i blefowania, tak by wyłonić najzdolniejszych. Ktoś został porwany, w jakimś miejscu, o jakiejś godzinie, a przy okazji zginęło coś wartościowego. Musieliśmy to ustalić, korzystając z kilku wskazówek i wyznaczonej kolejności działań. Każdej z 4 osób podał jedną, niepowtarzalną i tajną informację. Nie mogliśmy sobie podpowiadać, bo każdy walczył o zwycięstwo.
Gdy nadeszła moja kolej, po przemyśleniach, przedstawiłam moje podejrzenia. Przy pomocy specjalnego notatnika wskazałam osobę, miejsce, czas i przedmiot, wybrane spośród 32 wskazówek. Jednego elementu zagadki, czyli otrzymanej informacji od Holmesa, nie podałam pozostałym, przyjdzie na to czas. Mogłam dzięki temu co nieco wyciągnąć od pozostałych graczy. Po tym nastała chwila prawdy. Każdy z nas, patrząc na pokazane przeze mnie wskazówki, umieścił w specjalnych folderach kartę z wizerunkiem Holmesa. Było to dość trudne, bo trzeba było wsadzić kartę odpowiednią stroną (wesoły szef – któraś wskazówka jest prawdziwa, ponury szef – któraś jest fałszywa), tak by inni nie wiedzieli. Okazało się, że wszystkie 4 były fałszywe. Tylko w tym przypadku mogliśmy oznaczyć to na wspólnej planszy wizytówkami Holmesa. Tak, krąg poszukiwań zawęził się.
Innym razem pojawiła się tylko 1 prawdziwa informacja. Nasze mózgi zaczęły intensywnie pracować. Faza dedukcji, następująca po fazach podejrzenia i werdyktu, nie była taka łatwa. Można było rzucić oskarżenie, a tym samym zakończyć grę swoją lub wszystkich graczy. Można było nic nie robić pasując. Jednak najwięcej emocji przynosiło kładzenie znaczników dedukcji na wskazówkach umieszczonych na planszy. Głosowaliśmy na wybrane wskazówki, używając zakrytych żetonów o wartościach 0-2. Gdy jakiś znacznik był już przed naszym, należało go odsłonić, ujawniając wartość punktową. Ta forma licytacji była bardzo ważna. Mniej sprytni gracze, wysoką wartością żetonu ujawniali ich wskazówkę. Cóż, ciężko dochować tajemnicę. Sprytniejsi, żetonem o wartości 0 blefowali innych. Miejsce obstawiania i wartości żetonów były bardzo ważne, bo dawały na końcu punkty: za dobre obstawienie wskazówek, prawidłowe typowanie w fazie podejrzeń, za prawidłowe oskarżenie. Nie liczyło się tylko rozwiązanie zagadki, ale cały proces myślenia, dochodzenia do rozwiązania, blefowania innych. Najważniejsza była praca. Holmes jest świetnym nauczycielem.
Podsumowanie
Lady Alice to naprawdę dobra gra detektywistyczna. Dużo lepsza od Cluedo, w które kiedyś bardzo dużo grałam, a dziś czeka na lepsze czasy na samej górze regału. Jest również inna od Mr. Jack’a i szczerze powiedziawszy trudno jest je porównywać. Lady Alice jest świetnie i klimatycznie wykonana. Ma dobrze przemyślaną mechanikę, choć opartą na tej znanej z Cluedo, to jednak rozwiniętą, głębszą i ciekawszą. Rozgrywka opiera się na dedukcji, blefowaniu, jest tu także element licytacji. Świetnym rozwiązaniem jest sposób zakończenia gry – wygrywa nie ten gracz, który odkrył wszystkie elementy i rzucił oskarżenie, ale ten, który na końcu gry miał najwięcej punktów, osoba dobrze dedukująca, umiejąca blefować i wyczuwać blef, potrafiąca ryzykować i dobrze typować, oraz dobrze zarządzająca żetonami o wysokich nominałach. Sporo jest tu psychologii. Dzięki logicznemu ułożeniu kolejnych faz gry i znacznikom, dzięki analizie wskazówek przez wszystkich graczy jednocześnie, napływ informacji jest bardzo uporządkowany i systematyczny, więc nie trzeba robić notatek. Interakcja jest bardzo duża i przez całą rozgrywkę wszyscy gracze są mocno zaangażowani, choćby obserwując poczynania współgraczy. Wszystko jest podane w bardzo lekkiej formie, dzięki czemu grać może każdy, w dodatku czas gry nigdy nie przekroczył 40 minut. Jedyny zarzut jaki mogę postawić, to słaba skalowalność. Według mnie gra przeznaczona jest tylko dla 4 osób, na upartego i dla 5 (drobne modyfikacje zasad). W 3 osoby graliśmy z rozpędu, bez większego entuzjazmu, bo: brakowało 1 wskazówki losowo usuniętej z gry i trzeba było kombinować z wszystkimi elementami łamigłówki, a do tego w notatniku należy pokazać czarną stronę kart wskazówek, co graczom się nie podoba. Ta wersja nie jest trudniejsza, ale mało emocjonująca i niepełna, jakby stworzona na siłę. Cóż jeszcze mogę Wam powiedzieć? Gra właśnie wróciła do sprzedaży i jeśli macie możliwość grania w 4 osoby, to polecam.
Dziękujemy firmie Hobbity.eu za przekazanie gry do recenzji.
Ogólna ocena
(4/5):
Złożoność gry
(2/5):
Oprawa wizualna
(5/5):