Każdy Geek przechodzi w swoim planszowym życiu fascynacje różnymi rodzajami gier. Swego czasu zagrywałem się grami negocjacyjno-politycznymi, potem miałem fazę na lekkie ekonomie, gry logiczne, ale od dłuższego czasu najbardziej bawią mnie gry w budowanie miasta. Może właśnie dlatego gry po które pojadę do Niemiec w tym roku, oznaczone są przeważnie na BGG etykietką „City Building”. Oczywiście, na mojej geekliście pojawiły się różne tytuły, ale tak wiele już napisano o tegorocznym Essen (że wspomnę tylko o świetnym tekście Vestera, okołododatkowym spisie Squirrel czy dekalogu Inka), że pozwolę sobie skupić się na budowaniu miast.
Najpierw coś zupełnie nieoczywistego, czyli… Blueprints! Naprawdę lubię gry logiczne, a ta wygląda na sprytną wariację na temat Qubixa z użyciem kości i tytułowych Blueprintsów, czyli projektów architektonicznych. O samej grze wiadomo na razie niewiele, ale wydawcą jest Z-man, więc można spodziewać się dobrej jakości wykonania. Z suchego (hłe, hłe) opisu zasad wiemy tylko, że rzucamy różnokolorowymi kośćmi, z których następnie korzystamy jak z budulca naszych budynków.
Werdykt: Na liście zakupów nie ląduje, ale zagrać trzeba, a wtedy – kto wie?
Kolejny kandydat to Canterbury. Gra brzydka jak listopadowa noc. Sucha jak pieprz. Brzydkie kafelki, drewniane klocuszki, monotonna mapa, pasjansowata rozgrywka, zero losowości, a na dodatek do budowania miast wciśnięta kontrola obszarów. Co, też czujecie już to niezdrowe zainteresowanie? Tak, to tytuł zdecydowanie dla tych, których ulubionym daniem są suchary. W dużym skrócie: budujemy miasteczko w średniowiecznej Anglii i staramy się zabudować poszczególne strefy miasta, a równolegle staramy się je kontrolować, co z kolei przyniesie nam punkty.
Werdykt: Kupuję w ciemno. I kropka.
I od razu rąbnijmy z przeciwnego bieguna (jak na eurostandardy!): The Capitals. Gra jest ładna. Komiksowa. Trochę wręcz przestrzenna, jeśli spojrzeć na układ planszy. Do tego całość jest tak zmyślnie oikonkowana, że po jednym kółku już właściwie wszystko wiadomo. Stawiana przez wielu w jednym rzędzie z opiewanym Nations. To z pewnością będzie mocny, citybuildingowy tytuł. Nie zdziwię się, jeśli znajdzie się w pierwszej dziesiątce gier tegorocznych targów.
Werdykt: Będziesz moja, kochanie.
Czas na odrobinę dialogu. City Council. Przez sekundę bałem się, że to kooperatywka, ale uff… Nie, to negocjacyjna gra polityczna, w której dominującą rolę odgrywa jednak budowanie miasta. Każdy z nas ma ukryty cel, ale nie stoi on w konflikcie z dobrze pojętym interesem miasta. Może po prostu bardziej nam zależeć na promowaniu zatrudnienia czy edukacji, a nie ekologicznej energii czy kultury, ale tak czy siak – miasto ma się rozwijać, a my wspólnie z innymi graczami decydujemy o tym, jak będzie wyglądało.
Werdykt: Prawie, prawie… ale nie. Nikt mi nie będzie mówił, co mam budować. Chcę sam!
New Haven. Na pierwszy rzut oka przypomina nieco Glen More z dodatkową, wspólną planszą na środku, na której będziemy zdobywać surowce. Niewiele więcej wiadomo o grze póki co, ale zapowiada się na naprawdę dobry tytuł, szczególnie, że kusi jedynie 15-minutowym czasem gry na gracza. Z góry uprzedzam, że gra jest kafelkowa, więc nie każdego zachwyci, ale mnie to generalnie nie przeszkadza. Sugerowana cena detaliczna to 23 euro, co może oznaczać, że w polskiej dystrybucji zejdzie poniżej 100 PLN, a w obecnych warunkach cenowych na naszym ryneczku to już prawie darmo.
Werdykt: Jestem prawie przekonany. Jedna partia przesądzi o wszystkim.
Teraz zrobi się nieco egzotycznie. Praetor to tytuł rumuńskiego wydawnictwa NSKN Legendary Games. Przenosimy się do starożytnego Rzymu i staramy się tak przypodobać cesarzowi, by ten spojrzał na nas łaskawym okiem. Rozmieszczanie robotników, budowanie miasta, krótka kołderka… wszystko brzmi mocno Feldowsko i jak dla mnie to skojarzenie komplementuje tytuł. Bardzo jestem ciekaw jak będzie wyglądała finalna wersja gry. Nie sądzę, żeby Praetor mnie jakkolwiek zaskoczył, ale na pewno chętnie do niego usiądę.
Werdykt: Rewolucji nie widać, ale zagrać wypada.
Jak to mawiają bracia Anglosasi – kiedy wpadniesz miedzy wrony, rób to, co Rzymianie. Skoro już jesteśmy w antyku, to usiądźmy do Romolo o Remo?. Gra od razu dostaje potężny minus za czas gry. 150 minut? W eurogrze? Wolne żarty. Z drugiej strony – super wykonanie – unikatowe figurynki budynków, koni, dedykowane kości – może i kocham sucharki, ale doceniam takie gadżeciarstwo, a poza tym, kiedy buduję miasto, lubię czuć, że ono rośnie (idealnym przykładem może być Metropolys). Na szczęście mój przyjaciel jest zainteresowany grą, więc jest szansa, że spróbuję na targach w hotelu :) A, zapomniałbym – jest tryb solo, co niektórych może zainteresować.
Werdykt: Czas gry dyskwalifikuje, ale u kolegi chętnie spróbuję.
Dobrze, czas kończyć ten rollercoster… rollercosterem! Przedstawiam Wam… Steam Park! Ten tytuł troszkę się wyróżnia spośród wyżej wymienionych. Jest na pewno najbardziej rodzinny z nich wszystkich, no i budujemy nie miasto, ale miasteczko. Wesołe miasteczko. Tytuł zdradza nieco steampunkowy (a właściwie steamparkowy) klimat gry. Grafiki utrzymane są w mocno Burtonowskich klimatach, ale najcudowniejsze jest to, że miasteczko powstaje w przestrzeni – mamy trójwymiarowe atrakcje, diabelskie koła, domy strachów i kolejki. Wszystko napędzane węglem i parą jak ciuchcie. To naprawdę jest jak wyjęte z onirycznego filmu Tima Burtona – taki Adam Badura w Krainie Czarów :)
Werdykt: Zawsze chciałem mieć swoje wesołe miasteczko. Już niedługo będę miał!
To tyle jeśli chodzi o budowanie mojego Essen. Mam nadzieję, że sami byście coś z tego chętnie zbudowali. Ja już ostrzę sobie zęby. Na sucharkach.
Steam Park wskakuje na radar z wysokim priorytetem!
Dobry przegląd. Ja też bardzo lubię budowanie miasta i mam te tytuły na radarze.
Kuba, fajny tekst. Mozesz wrzucic twoje ulubione tytuly gier o budowaniu miasta? Z gory dzieki!
Stefan: Dzięki! Tak na szybko to pewno: Suburbia, San Juan, Glen More, Homesteaders, Metropolys, Masons (MauerBauer), Oddville
Infinite City i Saint Malo
Belfort w sumie tez, choć jakoś nie „kliknął” w mojej grupie.
Edit: Tak się jeszcze zastanawiałem, co mi mniej podeszło:
Keyflower (strasznie „karząca” gra, zanim się zaczęła, to się skończyła i to było bardzo bolesne) – ale chcę jeszcze kiedyś spróbować
Książęta Florencji – lekkie, ładne i… nudne.
Gory to Rome – po początkowym zachwycie okazało się, że budowanie kombosów z kart to jakoś nie dla mnie