– Doktorze Knizia, niech mi pan coś zapisze. Sąsiadki przychodzą na herbatkę, plotą głupoty, wyżerają ciastka i od tego wszystkiego boli mnie już głowa.
Doktor chwilę pomyślał, poprzygryzał ołówek tu i ówdzie, po czym nasmarował na recepcie trzy słowa Kto z Kim.
– Proszę rozpylić w mieszkaniu, gdy przyjdą sąsiadki. To je przyklei do stołu, z dala od słodkości, herbatki i innych napojów gazowanych.
– A co z tym ich wiecznym paplaniem?
– To niestety jest efekt uboczny i obawiam się, że nawet się zwiększy…
Kto z Kim, wydane w Polsce przez Bard Centrum Gier, to gra towarzyska, faktycznie przepaplana, potrafiąca osoby mało grające po prostu zachwycić. Zapominają wtedy o herbatce, ciągle proszą o jeszcze i olbrzymia, wydawać by się mogło, talia kart szybko zostaje przewertowana do cna.
Co ich tak zachwyca?
Na pewno fakt, że gra jest prosta. Policzyłam – omówienie reguł w jednokartkowej intrukcji zajmuje 30 linijek. Po drugie, jest szybka – do pół godzinki w pełnym składzie i odpowiednio mniej w mniejszym. Po trzecie, jest elastyczna – sami ustalamy liczbę rund w zależności od aktualnego nastroju lub kondycji intelektualnej (aczkolwiek nie jest zbyt wymagana). Po czwarte, można bawić się nawet w 8 osób. Po piąte, ich akurat śmieszy…
Szybciutko teraz powiem, jak się w to to gra.
Z talii wyzwań losujemy, dajmy na to, 10 zakrytych kart (to jest właśnie ta elastyczność, możemy umówić się na dowolną liczbę), a z talii postaci rozdajemy każdemu 4 zakryte karty. Odkrywamy pierwsze zadanie poszukiwawcze (np. „Ktoś kto mógłby zorganizować moje wesele” ) i zaczynamy party game! Gracze równocześnie i w tajemnicy wybierają jedną z postaci trzymanych w ręku, która ich zdaniem NAJLEPIEJ nadaje się do wykonania zadania. Gdy wszyscy wybiorą, rzucamy karty na środek i tasujemy – jak w Dixicie – a następnie odkrywamy. Przykładowo, do zadania asygnowano: Hello Kitty, Czesława Mozila, Pitagorasa, Krzysztofa Kononowicza i Michaela Jordana. Nie wiadomo jednak, kto rzucił którą postać. Teraz pierwszy gracz (który wygrał poprzednią rundę) odrzuca spośród kandydatów jedną osobę ARGUMENTUJĄC dlaczego najsłabiej nadaje się ona ze wszystkich do organizacji wesela. Właściciel odrzuconej karty wybiera kolejną postać do odstrzału itd., aż zostanie na środku jedna karta, której właściciel wygrywa rundę i zachowuje kartę wyzwania jako punkt. Wszyscy dobierają po nowej karcie postaci, odkrywa się nowe wyzwanie i tak w kółko do wykończenia wylosowanych wyzwań.
Założenia zatem całkiem sympatyczne, oryginalne, tylko że nie wiadomo właściwie, jak w tę grę grać. Nieznane są mi intencje autora. To znaczy, zakładam, że miało być zabawnie i nad stołem królować ma swobodna przegadana atmosfera. I w gronie graczy niedzielnych taka właśnie panuje. Za to dla gry duży plus – wciągnęła do gry nawet osoby totalnie niegrające (vide mój brat, który wiele razy widział, jak gram w naprawdę poważne cenione tytuły i nawet powieka mu nie drgnęła, a w Kto z Kim grałby non stop znęcając się już dość poważnie w tym względzie nad resztą rodziny).
Niemniej, jeśli ktoś jest już choć trochę ograny, to nie działa na niego magia nowości, niespotkanej dotąd w grach supermarketowych mechaniki, ani mrowia kart. Ograny gracz od razu wyczuje, że gra podatna jest na wiele sytuacji mało śmiesznych, czy wręcz patowych. O ile bowiem wybieranie organizatora wesela spośród grona złożonego z postaci z kreskówki, polityka kojarzonego głównie ze sweterkami, nieżyjącego matematyka, przebrzmiałej gwiazdy koszykówki i niewyraźnie terkoczącego śpiewaka może być jakoś tam zabawne, o tyle wybierania kogoś „kto namaluje twój portret” , gdy w gronie trafi się Michał Anioł, albo „kto poprowadzi ekspedycję”, a w konkury staje Marco Polo jest bez sensu, bo wiadomo, że taka postać wygra w cuglach. A jeśli nie wygra – to znaczy, że zagraliśmy wbrew zasadom.
Wydaje mi się, że problemem jest zarówno zbyt duża liczba poważnych (choć czasem absurdalnych) wyzwań jak i zbyt wiele postaci autentycznych, które z niczym zabawnym się nie kojarzą nawet przy naciągnięciu do granic możliwości naszego poczucia humoru. Co jest śmiesznego w Billu Clintonie budującym piramidę? Albo Galileuszu prezentującym wiadomości? Może to mało sensowne, ale naprawdę daleko temu do wywołania śmiechu. Trzymanie się zasady wyboru najlepiej nadającej się do zadania postaci odziera tę grę z zabawy, której równy poziom udałoby się BYĆ MOŻE utrzymać, gdyby sytuację odwrócić. Kombinowaliśmy więc z wyzwaniami na zasadzie „kto nadawałby się najmniej”, ale wszystkim się to myliło i ostatecznie uznaliśmy, że nie będziemy odwalać roboty za autora.
Dużo w tej grze zależy od nastawienia. Można ubawić się z samej konieczności eliminacji, gdy rozmowa tocząca się nad stołem to właściwie kłótnia („Jak mogłeś odrzucić mojego kandydata? Był idealny!”), można się ubawić głupawymi argumentami, jeśli komuś w ogóle przychodzą do głowy (zamiast standardowego „nie nadaje się, bo nie żyje”) lub z przypadkowo naprawdę zabawnego zestawienia kandydatów (co rzadko się zdarza). Jeśli podejść do gry poważnie, to Hello Kitty nigdy nie ma szans na kandydowanie, a James Bond ma z kolei zawsze. Jeśli podejść na wesoło, wszystkie postaci autentyczne wypadają poza margines (bo mało jest śmiesznych wyzwań, z którymi by kontrastowały), ale wtedy zasada wyboru najbardziej pasującej postaci jest martwa i wybieramy kogokolwiek niepasującego (bo to śmieszne), co utrudnia jakikolwiek przemyślany wybór karty z ręki. W którą stronę się nie obrócić gra jest trochę bez sensu.
Niemniej, stanowi pewien krok naprzód dla osób nieobeznanych z nowoczesnymi planszówkami, w bardzo prosty sposób wciąga je w nasz świat, choć Kto z Kim przegrywa z Dixitem już na starcie i to z kretesem. Kilka postaci jest ponadto – pomimo wprowadzenia gry jedynie na rynek polski i czeski – związanych z typowo amerykańską popkulturą i matka, ciotka, czy inny wujek będą się co rusz pytać „kto to w ogóle jest?” (np. Optimus Prime, Homer Simpson, Kapitan Kirk, czy Buffy) co przy równoczesnej obecności Janusza Palikota i Geralta po prostu dziwi. Na plus należy jeszcze natomiast zaliczyć dobrą skalowalność, ludziska chętnie grali w całej rozciągłości głów, czyli od 3 do 8.
Na koniec zostawiam sobie sprawę oczywistą: ilustracje. Zostały zeschematyzowane, jak widać na wcześniejszych zdjęciach. A poniżej jeszcze kilka kwiatków.
PLUSY: wciąga niedzielnych graczy, przy odpowiednim nastawieniu bywa momentami zabawna, aczkolwiek nie do końca tak jakby chcieli autorzy, wprowadza elementy nowoczesnych gier planszowych
MINUSY: grana wedle zasad jest mało śmieszna, ilustracje z kosmosu, wprowadza elementy nowoczesnych gier planszowych trochę bez ładu i składu
Wydawca: Bard Centrum Gier
Rok wydania: 2013
Liczba graczy: 3-8
Czas gry: do 30 minut (ale można się umówić na więcej rund i wydłużyć czas)
– Kto to jest Optimus Prime, jakiś kotek z bajki?
– Nie, przeczytaj podpis.
– Ale wygląda jak kotek.
– To tylko ilustracja dla kategorii. Przeczytaj podpis!
– Przywódca autobotów… Czego??? … Czyli nie kotek?
WRS (5/10): Podoba mi się jako zabawa imprezowa. Można się – przy odpowiednim nastroju – pośmiać do rozpuku i rozbawić towarzystwo. Jako gra już mniej do mnie przemawia. Bo droga do zwycięstwa jest trochę ortogonalna wobec drogi zabawy. Musimy po prostu wytypować (a jest to sprawa arcylosowa) kartę zagraną przez lidera, aby nie pozwolić mu zapunktować. Choćby ta karta świetnie pasowała… Gra pewnie znajdzie grono swoich wielbicieli, ale ja wolę inne imprezówki.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(1/10):
Ogólna ocena
(5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.
„Hulka zmalał” że co??
że literówka. a co?
Nawet jeśli ta gra wciąga niedzielnych graczy, to zazwyczaj nie jest tak, że coś ich wciąga, ale ktoś. Kto? A no właśnie Ci gracze („codzienni” – czy to będzie przeciwieństwo niedzielnego? :P ). No więc jeśli ja mam zamiar wciągnąć takiego niedzielnego gracza, to nigdy, PRZENIGDY nie wykorzystam do tego Kto z Kim. Pomijając fakt, że istnieje całe mnóstwo lepszych gier w tej kategorii, to ja przy wigilijnym stole razem z babcią, ciocią, wujkiem i 6-letnim bratankiem prędzej zagram w Agricolę albo Space Alerta niż w Kto z Kim.
PS
Reiner naprawdę zrobił sporo dobrych gier i o wielu z nich świat nie usłyszał, bo zginęły w toni właśnie takich masówek. Szkoda