Hobby World to największe rosyjskie wydawnictwo gier planszowych, które rozpoczęło swą działalność od wydawania znanych hitów, a teraz coraz śmielej proponuje własne tytuły. Jeden z nich, a mianowicie World of Tanks, już niedługo wyda nasz rodzimy Rebel. Autor tej gry, Nikolay Pegasov, miał także drugą premierę na ubiegłorocznych targach w Essen, a mianowicie grę Hollywood. Zapowiedzi wskazywały na rodzinny tytuł, w którym użyta została mechanika card drafting rozpowszechniona przez 7 Cudów Świata. Jako fan kina nie mogłem obok tej gry przejść obojętnie.
Jak łatwo się domyśleć, gracze wcielają się we właścicieli studiów filmowych, którzy chcą zarobić krocie na robieniu filmów i to nie byle jakich. Instrukcja na początku nieco zbiła mnie z tropu, gdyż liczy 24 strony, ale okazało się, że po prostu wszystko zostało w niej dobrze i dokładnie opisane, a do tego z nieco zbyt dużymi obrazkami. Oprawa graficzna jest jak najbardziej miła dla oka, szkoda tylko, że grafiki na kartach dość często się powtarzają.
Jak zarobić na filmie
Gra składa się z dość pokaźnego stosu kart, bo prawie 180, które stanowią rdzeń rozgrywki, jak przystało na drafting. Przez trzy rundy gracze będą zdobywać karty (maksymalnie 9) i kręcić jeden lub więcej filmów. W grze występuje pięć rodzajów kart: scenariusze, reżyserzy, aktorzy, aktorki oraz ekipa filmowa. Większość z nich jest przypisana do jednego lub kilku gatunków filmowych (romans, komedia, akcja, thriller). Ekipa filmowa to specjalne karty (11 rodzajów), które mają przeróżne efekty wspierające nasz zarobek. By nakręcić film wymagane są minimum trzy karty: scenariusz, reżyser oraz aktor lub aktorka. Z drugiej strony, film nie może mieć kilku scenariuszy, ani więcej niż dwójki aktorów. Ewentualne więc dodatkowe dozwolone karty w filmie to ekipa filmowa. W grze chodzi oczywiście o to, żeby film zarobił jak najwięcej pieniędzy. To zaś wynika z kilku zmiennych. Najważniejsze jest, aby posiadać jak najwięcej kart z jednego gatunku, gdyż ich liczba stanowi wartość każdej pojedynczej karty, np. jeśli mamy 5 kart z romansu, to każda jest warta 5 punktów i w sumie zarabiamy ich 25 (podobnie jak w przypadku zielonych kart w 7 Cudach Świata). Oprócz tego, pieniądze otrzymujemy za duet aktora i aktorki, dodatkową wartość niektórych kart oraz za efekty ekipy filmowej.
Jak kręcimy film
W każdej z trzech rund rozgrywamy aż 8 faz. W uproszczeniu, na początku dostajemy jedną „super kartę” ze stosu 36 kart „gwiazd”. Są to po prostu bardzo mocne karty np. z kilku gatunków, lub dające ekstra zarobek. Potem odbywa się drafting, gdzie wzbogacimy się o 7 kolejnych kart. Następnie ponownie każdy gracz otrzyma jedną super kartę, tylko tym razem poprzez aukcję, w której walutą są nasze zdobyte wcześniej punkty, tak więc trzeba rozważnie wydawać pieniądze. Na koniec odbywa się produkcja filmów, gracze zdobywają punkty oraz przyznawana jest nagroda za najlepszy obraz. Najlepszy pod względem artystycznym (czy coś w tym stylu), a nie dochodowym – patrzymy wtedy na karty z symbolem przypominającym figurkę Oskara. Nagrody są o tyle ważne, że na końcu gry tylko osoby mające taką nagrodę mogą doliczyć sobie dodatkowe punkty ze niektóre posiadane karty. Często jest to dość kluczowa sprawa, jeśli liczymy na wygraną.
Po wyjściu z kina
Od początku czytania instrukcji miałem odczucie przekombinowania zasad. Mam wrażenie, że obecnie każdy chciałby zrobić grę z nową mechaniką, czy choćby z twistami, ale te pragnienia przedkłada nad rozsądek. Tutaj niestety jest o jeden twist za daleko. Zacznijmy od samego draftingu. Autor postanowił wprowadzić nieco tajemniczości, tak więc zgodnie z instrukcją wszystkie karty zagrywane są zasłonięte. Dopiero pod koniec tury wszyscy równocześnie je odsłaniają. Skutkuje to tym, iż za każdym razem, kiedy dostaję pakiet kart do ręki, muszę się upewnić i podejrzeć, co mam już na stole odłożone. (Hmm, czy ja przypadkiem nie mam tej karty… niech no sprawdzę). Jak możecie sobie sami wyobrazić, dosyć szybko zaczyna być to irytujące, a poza tym najzwyczajniej w świecie przedłuża grę. Druga kwestia to interakcja. Rozumiem intencje autora, aby ją wprowadzić, ale czy musi to być interakcja rodem z filmów klasy B? Bo oto wśród ekipy filmowej jest pan od castingu, którego zagrywa się po draftingu. Pozwala on wybrać gracza, który musi podarować mi jedną z kart (reżysera lub aktorów). Dzięki temu, jeden z graczy zostaje z mniejszą liczbą kart na stole. W biznesie, jak widać, nie jest łatwo.
Idziemy dalej, czyli aukcja. Sam jej pomysł mi się podoba, bo lubię wykorzystywanie punktów jednocześnie do płacenia za zasoby, tylko chętnie widziałbym to w innej formie. Tutaj karty, które zdobywamy są rozkładane na numerowanych miejscach, zaś sama aukcja polega na tym, że gracze jednocześnie zagrywają żeton wybranego przez siebie numerka oraz kartę kwoty. W przypadku remisu dwóch lub więcej osób, szczęśliwcy muszą zapłacić (nic z tego nie mając) i uczestniczyć w kolejnej rundzie aukcji. Pechowo może zdarzyć się nawet kilka takich rund. A czy nie można było zrobić tego prościej, bez żadnych kart i żetonów np. tak jak w Santiago, czyli każdy deklaruje kwotę inną od poprzednika? Byłoby taniej i sama aukcja przebiegałaby szybciej. Do tego te zasłonięte karty u innych graczy… Skąd mam wiedzieć, ile mam dać kasy na aukcji – co ja, jasnowidz jestem?
Kolejna rzecz to sam pomysł na wymagane karty, by zrobić film, czyli: scenariusz, reżyser i aktorzy. Ze scenariuszem nie ma kłopotu, ponieważ istnieje specjalny stos ratunkowy z kiepskimi scenariuszami do wzięcia za dowolną oddaną kartę. Z aktorami także nie ma problemu, gdyż jest ich sporo. Jednak reżyserzy to już rzadki rarytas. Na tyle rzadki, iż czasami może nie starczyć ich dla wszystkich. Jeśli więc w aukcji nie będzie reżysera, albo po prostu nie uda nam się go zdobyć, to być może będziemy mieć jedną rundę w plecy. W moich rozgrywkach tak się zdarzyło. Problemem jest również fakt, iż trudno jest nakręcić dwa filmy i najczęściej ląduje się z jednym obrazem oraz jedną, dwiema lub trzema kartami, które do niczego nie służą. Bardzo nie lubię takich pustych zasobów w grze.
Totalnie zbędna jest dla mnie także faza pierwsza poszczególnych rund, w której jeden gracz (ten, który wygrał nagrodę w poprzedniej rundzie) ma za zadanie rozdysponowywać „super karty” poszczególnym osobom. Wszystkie te karty są praktycznie równie silne i jako, że jest to pierwsza karta w danej rundzie, nie ma właściwie znaczenia, co komu przypadnie. Po co więc zawracać sobie tym głowę?
Zresztą, jak już jesteśmy przy kartach, trzeba przyznać, że zielone karty ekipy filmowej są tutaj najciekawszym pomysłem, ale niestety nie ratują gry. W przypadku pozostałych kart to po prostu zwykłe dobierania zestawów. W połączeniu z faktem, że po każdej rundzie wszystkie karty są odrzucane, wybory są niezbyt trudne, a przez to mało satysfakcjonujące. Bardziej się zastanawiamy nad fartem, co nam przyjdzie w kolejnym pakiecie, niż nad jakimś sensownym planowaniem. Przy zasłoniętych kartach przeciwników, także nie zwracamy kompletnie uwagi i na nich. Jak dla mnie, jest to odzieranie draftingu z tego, co jest jego esencją.
Domowe kino
Na początek chciałem bardzo serdecznie podziękować autorowi gry za pomoc w rozwijaniu warsztatu projektanta gier. Przy tej grze zrobiłem coś, co naprawdę rzadko mi się zdarza. W sumie to chyba pierwszy raz, gdzie aż tak mocno zacząłem zmieniać grę własnymi zasadami przy kolejnych rozgrywkach. Wyrzuciłem pana od castingu oraz grałem z odsłoniętymi kartami. Przy najbliższej zaś okazji mam także zamiar zmienić zasady aukcji. Ale oczywiste jest, że tak być nie powinno. Gra w obecnym wydaniu jest dla mnie po prostu kiepska, z totalnie chybionymi pomysłami na „twisty” w mechanice. Nie chodzi o to, że coś nie działa, tylko po prostu zbyt dużo tutaj człowieka irytuje, a za mało cieszy. Patrząc na recenzje filmu Stalingrad, odnoszę wrażenie, że to ten sam typ rosyjskiej twórczości. Tak więc, wystawiam chyba najniższą do tej pory spośród moich ocen, czyli 4. Po wprowadzeniu domowych reguł jest nieco lepiej. Wraca trochę przyjemności z draftingu, aukcje są bardziej emocjonujące, gdy wiemy mniej więcej, na czym komu zależy i gra generalnie przebiega sprawniej. A może i ocena wskoczyłaby o dwa oczka wyżej. Wtedy jako gra rodzinna Hollywood mogłoby się faktycznie sprawdzić. Taka wprawka przed 7 Cudami. Jednak nadal jest to za mało, aby gra zapadała w pamięć i zachęcała do kolejnych rozgrywek. Co do klimatów filmowych, to jednak stary aukcyjny tytuł Knizii, czyli Dream Factory, bije powyższy tytuł na całej długości. Natomiast, co do okolic karcianych, to z niecierpliwością czekam na Silver Screen.
Dziękujemy wydawnictwu Hobby World za przekazania egzemplarza gry do recenzji.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(4/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra ma poważne wady. Grać można, ale zasadniczo odradzamy. Nie jest to może najgorsza produkcja na świecie, ale znamy wiele innych, lepszych w obrębie tego gatunku. Do spróbowania tylko dla tych, którzy w danym gatunku muszą zwyczajnie mieć wszystko. I koniec.