Był sobie elektroniczny Tetris. Potem planszowy Blokus 3D. Potem Qubix i jeszcze kilka innych tytułów. A teraz komuś przyszło do głowy wydać Bloqs. Ponieważ w tego typu grach (czyli układankach przestrzennych) jakość komponentów jest kluczowa dla powodzenia gry na rynku, zacznę właśnie od ich opisu.
Pudełko ładne (rozmiar Osadników z Catanu) i zachęcające do otwarcia, grafiki i ilustracje miłe dla oka (chociaż może trochę zbyt „plastikowe”), ale już plastik elementów tylko poprawny. Niby kolorowy i estetyczny, ale wykończenia nierówne, gdzieniegdzie zmatowiałe, a plastikowe żetony mają z boku drobne skazy. No i najważniejsze – smród. A właściwie SMRÓD. Straszliwy i odrzucający. Przy czym nie jest to smród samych elementów, tylko pleśni. W otrzymanym przez mnie egzemplarzu cała plansza miała z tyłu wykwity pleśni, a fetor był tak okropny, że żona kazała mi zabierać tę grę z domu, bo sama wyrzuci ją do kosza. Więc zabrałem do pracy, położyłem na biurku do przewietrzenia i wróciłem po kilku godzinach, a tu – niespodzianka. Plansza nadal śmierdzi (choć faktycznie mniej), ale za to wygięła się w podwójny łuk. Ech, zawsze jest – nomen omen – pod górkę…
No to mam już za sobą najgorsze, teraz tylko poznać reguły i można grać. Tak sobie pomyślałem, ale „już był w ogródku, już witał się z gąską…”. Angielska instrukcja roi się od błędów i niekonsekwencji językowych („dice” na określenie jednej kości, czy spektakularne „prawns” zamiast „pawns”). Niemiecka nie ustępuje jej pod tym względem i już na pierwszej stronie są błędy. No nic – do trzech razy sztuka.
Przebrnąłem i zaczynamy grę. Cel i przebieg rozgrywki są dość proste. Rozkładamy losowo na planszy w kółku 20 zakrytych żetonów, segregujemy tetrisopodobne klocki, rozdajemy po jednym pionku, który stawiamy na naszym żetonie startowym i możemy zaczynać. W swojej kolejce rzucamy kostką, ruszamy się zgodnie z ruchem wskazówek zegara o wskazaną liczbę pól i wykonujemy akcję pokazaną na żetonie (jeśli jest zakryty, odkrywamy go i wykonujemy akcję, a jeśli został odkryty we wcześniejszej kolejce, po prostu wykonujemy akcję). Do wyboru jest: wzięcie konkretnego klocka i wbudowanie go w swoją wieżę, wzięcie dowolnego klocka i wbudowanie go w swoją wieżę albo podkradnięcie klocka przeciwnikowi.
Dodatkowo, jeśli wylądujemy na tym samym polu, co inny gracz, możemy podmienić element z jego wieży z jednym z naszej. Ma to istotne znaczenie w sytuacji, kiedy kończą się niektóre rodzaje klocków – jeśli nie możemy wziąć konkretnego kształtu, nasza kolejka przepada. Wtedy jedyną możliwością wbudowania w naszą wieżę konkretnego kształtu jest podebranie go współgraczowi i wówczas możemy celowo chcieć wejść na pole z pionkiem przeciwnika. Co ważne, po umieszczeniu klocka w naszej wieży, nie wolno go już przemieszczać (chyba, że ktoś go nam podmieni). Wygrywa gracz, który pierwszy zbuduje wieżę 3x3x3 kosteczki. Jeśli nikomu się to nie uda, wygrywa gracz, który zbuduje najwięcej pełnych pięter 3×3. Gra kończy się albo po zbudowaniu wieży 3x3x3, albo po zużyciu wszystkich klocków, albo po odkryciu wszystkich żetonów.
Do wyboru mamy dwa tryby gry: w tym zaawansowanym można chodzić w obie strony okręgu albo zagrywać karty specjalne. Ta pierwsza modyfikacja daje nieco (ale naprawdę tylko nieco) więcej kontroli nad naszymi poczynaniami) ale druga już jest wyraźnie ciekawsza. Na początku rozgrywki dostajemy po trzy karty specjalne, a dodatkowo po ukończeniu każdego kompletnego piętra w naszej wieży, mamy prawo dociągnąć jeszcze jedną. W naszej kolejce możemy zagrać maksymalnie dwie karty, więc zużywamy je dość szybko, a dają cztery różne i całkiem sensowne możliwości: ruch o konkretną liczbę pól, możliwość wzięcia dowolnego klocka, zamiana miejsc z pionkiem przeciwnika i wykonanie akcji z jego żetonu oraz obrona przed zamianą pionka lub podmianą klocka.
Jak wygląda sama rozgrywka? Na początku jest zwykłą losową turlanką w stylu chińczyka (nie wiemy, co znajduje się na docelowym żetonie, więc decyzje ograniczają się do zdecydowania, gdzie wbudowujemy wylosowany wcześniej klocek). Jak już odkryliśmy trochę żetonów, wersja zaawansowana daje możliwość podejmowania prostych decyzji w stylu: który z dwóch żetonów jest lepszy albo czy lepiej rzucać kostką, czy zagrać kartę.
Problemem – szczególnie przy dwóch graczach – może być nieco ciągnące się zakończenie. Kiedy wybraliśmy już większość klocków z puli, a nie mamy jak podmienić klocków z przeciwnikiem (bo jest na drugim końcu planszy, a żetony podkradania jakoś omijamy), możemy rzucać kostką przez kilka kolejek pod rząd i nie mieć możliwości wykonania żadnej akcji. Oczywiście problem ten nie wystąpi, jeśli ktoś wcześniej zbuduje wieżę 3x3x3 kosteczki. Ponieważ w sumie jest 100 kosteczek elementarnych (jeśli tak można to określić), zbudowanie wieży z 27 z nich udaje się na długo przed odkryciem większości żetonów. Jeśli się udaje, bo wcale nie jest takie proste.
Skalowalność jest dość typowa. W dwie osoby jest statycznie, przewidywalnie i prawie (poza kradzieżami) nie wchodzimy sobie w drogę. W trzy nieco żywiej, a przy czterech pojawia się już więcej emocji i interakcja dodaje kolorów rozgrywce. Nie jest to może temperatura emocji osiągana przy Jungle Speed, ale jest przyjemnie. Przy czasie rozgrywki w okolicach 30 minut daje to miłe spędzenie kilku chwil.
Czy podobało mi się granie w Bloqsa? Określając to jednym słowem – trochę. Nie oczekiwałem niczego ciężkiego i tego nie dostałem. Z drugiej strony gra jest dla mnie mało emocjonująca i efekt „jakie ładne klocuszki” mija dość szybko, a na jego miejsce nie pojawia się nic równie fajnego. To piszę z punktu widzenia dorosłego. Dzieci (10-latka i 12-latek), z którymi grałem w Bloqsa były zachwycone elementami, a sama rozgrywka podobała im się, choć nie wyrywały się do ponawiania partii. Są to co prawda dzieci dość dobrze ograne (Stone Age, Fresco, Ticket to Ride itp. mają w małym palcu), ale nigdy nie gardziły prostszymi tytułami. BLOQS ich po prostu nie porwał.
Natomiast jak już rozegrałem partie recenzenckie, znalazłem niecodzienne zastosowanie dla gry – moje trzyletnie trojaczki uwielbiają bawić się elementami i budować z nich różne konstrukcje. I mają przy tym więcej frajdy, niż starsi z grania. Można je spokojnie zostawić na prawie pół godziny i po powrocie zastać je nadal zajęte przekładaniem i budowaniem. Bo pomijając niedoróbki wykonania, klocuszki są naprawdę przepiękne.
Plusy
- Elementy mają więcej niż jedno zastosowanie
- Proste reguły
- Wariant dla zaawansowanych, który jest istotnie lepszy
- Smród
- Niedokładnie wykonane elementy
- Niedbała i lekko niezrozumiała instrukcja
Dziękujemy wydawnictwu PLAYTHISONE za przekazanie egzemplarza gry do recenzji.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.
Słowniki podają, że zarówno „die” jak i „dice” może oznaczać JEDNĄ kostkę do gry. Pamiętam, że mnie to kiedyś zaskoczyło, bo też sądziłem, że „dice” jest po prostu liczbą mnogą rzeczownika „die”.