Nasza przygoda (moja i żony) z grami planszowymi zaczęła się dosyć dawno temu. Oboje z Magdą mamy duże rodziny i w obu naszych rodzinach w wolne dni zawsze spędzało się większość czasu wspólnie, czy to grając w karty, czy w planszówki. Przy takich okazjach często pojawiał się jeden problem (może dość nietypowy…) – za duża liczba graczy. Pamiętam, że kiedy chcieliśmy wszyscy zagrać w remika, to potrzebowaliśmy przynajmniej czterech talii kart. Problem rozwiązał się, kiedy zaczęliśmy odkrywać świat nowoczesnych gier planszowych.
Dzisiaj wspólnie bawimy się przy grach wieloosobowych (Pictionary, Party Alias). Świetną odskocznią od tych, polegających głównie na kalamburach okazał się Dixit (nawiasem mówiąc nigdy nie grałem w tę grę w mniej niż 6 osób). W gry czteroosobowe czasem gramy w dwu-osobowych drużynach (co, jak wiadomo, nie zawsze jest dobrym pomysłem) lub po prostu dzielimy się na kilka zespołów. Najczęściej jednak wybieramy gry dla 5-ciu, 6-ciu graczy. Carcassonne (z dodatkiem), Wysokie Napięcie, czy Wsiąść do Pociągu bardzo urozmaiciły nasze rozgrywki. Teraz już żadne spotkanie rodzinne nie może obyć się bez gier planszowych.
Coraz bardziej wkręcając się w świat planszówek, zacząłem w międzyczasie projektować własną grę (o czym pisałem wcześniej). Kiedy miałem już gotowe „Zaginione Wyspy” pomyśleliśmy, że moglibyśmy pójść krok dalej – sami spróbować naszych sił i wydać grę. I tak od myśli, do czynu, założyliśmy Mader i wydaliśmy „Zaginione Wyspy”…
Chcąc podzielić się naszym doświadczeniem postanowiliśmy stworzyć wydawnictwo, którego misją będzie tworzenie gier dla rodzin. Chcielibyśmy zaproponować innym rodzinom nasz sposób na przebywanie razem w niedzielne popołudnie – nie w centrum handlowym, nie oglądając kolejny film w telewizji, czy wydając majątek na kino, ale siadając przy stole, bawiąc się i faktycznie spędzając ten czas wspólnie. Ta idea zawiera się w motcie naszej firmy: Rodzina dla rodziny. Ma ono również związek z tym, że w tworzenie „Zaginionych Wysp” zaangażowaliśmy naszych bliskich. Chciałem, aby gra była namalowana ręcznie. Postanowiliśmy wykorzystać drzemiący w naszej rodzinie potencjał i do pomocy zaciągnęliśmy siostrę i tatę, którzy wykazują się talentem malarskim. Siostrze przypadła bardziej mozolna praca – musiała namalować ilustracje do wszystkich elementów gry. Tatę poprosiliśmy o namalowanie ilustracji na pudełko. Nasz sztab testerów i pierwszych recenzentów również w dużej mierze składał się z rodzeństwa i kuzynostwa.
Firmę Mader tworzą w zasadzie dwie osoby. Moja Magda i ja (nazwa firmy powstała faktycznie ze zbitku imienia i nazwiska, ale nie mojego, tylko Magdy). Mimo tego możemy jednak liczyć na duże wsparcie naszej rodziny. Dzięki temu tworzenie „Zaginionych Wysp” było tak naprawdę szczególną rodzinną przygodą.
Produkując grę chciałem aby była ona relatywnie tania i solidnie wykonana. Okazało się to większym problemem niż myślałem, głównie ze względu na skromny budżet jaki mieliśmy do wykorzystania. Tym samym zdecydowaliśmy się na mniejszy nakład gry. Spośród licznych problemów, które zawsze pojawiają się na początku takich inicjatyw (nazywam to błędami rozruchu) w naszym przypadku największym okazały się pionki. Ale od początku…
Uparłem się, żeby pionki w grze były drewniane (a nie kartonowe w podstawkach) i faktycznie przypominające postaci, którymi się poruszamy. Dużo czasu zajęło nam odnalezienie firmy w Polsce, która podjęłaby się wykonania dla nas takich pionków. Kiedy już wszystko mieliśmy dogadane i chcieliśmy zrobić ostateczne zamówienie okazało się… że tego jednak nie da się zrobić. Innym słowy zostaliśmy na lodzie bez pionków, z perspektywą produkcji gry nie w takiej formie jak to sobie wymarzyłem. Nie poddaliśmy się jednak i postanowiliśmy spróbować znaleźć odpowiednią firmę w ojczyźnie euro gier. Udało nam się to bardzo szybko. Trafiliśmy na wykonawcę, który miał nawet gotowe, odpowiadające nam wzory. Pojawił się jednak kolejny problem – kolorów. Wspomniałem wcześniej, że w prototypie kolory żółty i czarny były zamienione. Otóż okazało się, że producent owszem ma wzory, które nam pasują, ale nie ma ich w kolorze czarnym i może nam je dostarczyć dopiero po dłuższym czasie. Opóźnienie nie wchodziło w grę, więc musieliśmy zamiast koloru czarnego użyć żółtego. Niby nie problem, ale czarna Papuga, czarne Wieże, nawet czarna Wieża na okładce – co z tym wszystkim? Rozpoczęło się nerwowe zmienianie szaty graficznej. Ostatecznie jednak, mimo oporów (głównie moich, nie mogłem przeboleć, że pionki będą żółte a nie czarne, wiecie – ja gram czarnym ;)), udało się uzyskać zadowalający efekt.
Oczywiście spędzających sen z powiek problemów z produkcją było znacznie więcej. Skutkiem jednego z nich jest brak zaplanowanej wypraski (zrekompensowany stosunkowo dobrze przez woreczki strunowe). Jednak w dobrych czasach już po wyprodukowaniu „Zaginionych Wysp”, wszystkich zawirowań nie warto wspominać. Z pewnością zdobyte doświadczenie wykorzystamy w przyszłości wydając kolejne gry. Mamy już kilka w planie, ale o tym postaram się napisać następnym razem… Tymczasem zapraszamy do odwiedzenia naszej strony internetowej: mader-gry.pl i polubienia nas na facebooku: facebook.pl/madergryplanszowe!
Gratuluję debiutu autorsko-wydawniczego (od razu na głęboką wodę)! Bardzo podoba mi się, że to rodzinna inicjatywa i wykonanie :)