Wydawnictwo Rebel postanowiło sprawdzić, czy gracze łykną prostszą wersję Time’s Up! Wydali więc zielone pudełko z familijną wersją gry, w której zamiast nazwisk znanych (lub nie) postaci, znalazły się typowo kalamburowe hasła. Czy taki ruch ma sens? Czy znając Time’s Up! ktoś będzie chciał bawić się w lżejszą wersję gry? Czy taki produkt ma szanse na jakikolwiek sukces – czy to komercyjny czy wizerunkowy?
Odpowiedź zacznę od drobnej anegdoty. Otóż Rebel przysłał mi grę do recenzji pocztą. Adres się zgadzał, wszystko było cacy, jedynie adresat był nieco… niejednoznaczny. „Kuba Polkowski. Zakład Leczenia Uzależnień i Zdrowia Psychicznego”. W pierwszej chwili chciałem się obruszyć, ale po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że w sumie… mają rację. Wszyscy jesteśmy chyba nieco uzależnieni, a o naszym zdrowiu psychicznym może zapewne wypowiedzieć się każdy bywalec knajpy, w której zdarza się nam grać. Zamiast normalnie pić piwuśko przy barze, oglądać mecze Racingu Santander i Realu Sociedad (znawcy pewnie powiedzieliby, że tu akurat nie ma co oglądać), chodzić po klubach, czy choćby po prostu nie robić nic i korzystać z chwil błogiego odpoczynku, my turlamy kostkami, nerwowo mielimy karty, czy wymieniamy zieloną kostkę pożywienia na dwie żółte złota. Na dodatek potrafimy zajarać się każdym, dosłownie KAŻDYM nowym tytułem. Nawet kalamburami dla dzieci.
No właśnie. Czy Time’s Up! Family to gra dla dzieci? Z pewnością tak. Czy mogą w nią grać również geeki? Z rodzinami – zdecydowanie. Ale tak naprawdę, jeśli lubicie niebieską wersję TU, to i TUF się może spodobać. Jeśli TU Was nie kręci, nie macie po co siadać do TUF. Zasady są banalne, identyczne z tymi z wersji niebieskiej. Rozdajemy 40 kart wszystkim graczom, potem jeszcze każdemu po dwie. Ze wszystkich kart, które mamy na ręku, dwie odrzucamy do pudełka. Następnie przez trzy rundy będziemy się starali przekazać partnerowi (lub partnerom przy nieparzystej liczbie graczy) zapisane na czterdziestu kartach hasła – za pomocą pełnych opisów, potem pojedynczych słów, a wreszcie samych gestów. Osoba, która zrobi to w trakcie gry najskuteczniej – wygra.
Time’s Up! Family dobrze odbierają dzieciaki – próbowałem na grupie 5-9 lat i wszystkie były zadowolone, choć tym bardziej nieśmiałym etap gestów sprawiał sporo kłopotów – to już jednak kwestia charakteru i preferencji gracza, a nie gry. W gronie graczy gra została szybciutko schowana z powrotem do pudełka – nikt nie chciał bawić się w „gorszą” wersję znanej gry. W gronie rodzinnym – dziadkowie, ciotki i tak dalej, grało się bardzo przyjemnie i było naprawdę sporo śmiechu, choć sądzę, że równie dobrze bawiliby się przy niebieskim Time’s Up.
Jasne, można powiedzieć, że to kwestia nastawienia i odbioru gier kalamburowych w ogóle – oczywista oczywistość. Jednak zakładam, że jeśli już myślicie w ogóle o Time’s Up Family, to nie macie nic przeciwko kalamburom jako takim. Natomiast ja osobiście bardzo jestem ciekaw wyników sprzedaży Time’s Up! Family – może Rebel pod koniec roku się nimi pochwali. Takie gry są chyba papierkiem lakmusowym popularności planszówek w Polsce – jeśli jest na nie rynek, jeśli gracze niedzielni, rodzinni, szukają produktów łączących ich świat ze światem geeków (no dobrze, TU nie jest może do końca geekowską grą, ale mam nadzieję, że nie obrazicie się za ten skrót myślowy), to znaczy, że nie tylko w Essen wypadamy nieźle.
Ja grając w TUF z dzieciakami bawiłem się super, ale do każdej innej grupy wybrałbym „dorosłe” TU. Oznacza to chyba, że gra ma swoją niszę, w której świetnie się sprawdza. Hasła są proste, ale jest ich dość sporo – 440, na kilka partii starczy na pewno. I o ile polecam TUF do gry z najmłodszymi, o tyle sam z niecierpliwością czekam na zapowiadaną w kuluarach kolejną edycję TU – z nowymi postaciami.
Veridiana (8/10) – Nienawidzę tej gry. Na swoje nieszczęście wyciągnęłam ją w Sylwestra, na którym bawiło się 10 osób i od tego czasu, na każdym spotkaniu, mimo iż w mniejszym gronie, muszę w to grać. I uczestnikom zabawy nie przeszkadza fakt, że wszystkie hasła przechodzimy po raz drugi (bo oni się zmieniają, a ja gram za każdym razem) oraz że są żenująco proste. A jakie mają być skoro to gra dla dzieci, a nie dla ludzi po 30stce? ;) Zdecydowanie bardziej podoba mi się niebieskie Time’s Up, ale niestety, ludzie po 30stce boją się wstydu swojej nieznajomości postaci i wciąż muszę odgadywać hasła pokroju ołówek, żaba i pomidor. Nie ma nic gorszego niż taka dosłowność… Ale dla dzieci gra jest idealna. Jedno oczko odejmuję jednak za fakt, że wbrew pozorom haseł wcale nie jest dużo, wystarczy tylko na kilka rozgrywek w większym gronie. Drugie oczko za brak choćby garstki haseł bardziej wymagających, bardziej abstrakcyjnych (na całą talię jest takie jedno – rozwój).
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.