W ramach środowiskowej strefy Schengen robimy razem z chłopakami ze Znad Planszy małe pogadanki o planszówkach – Rozmowy Znad Planszy. W ostatnim odcinku pozwoliliśmy sobie porozmawiać o środowisku recenzentów nad Wisłą, a między innymi także o tym, czy należy pisać o złych grach. Albo choćby o kiepskich. Cienkich. Niedobrych. Zepsutych. Miałkich. Dobra, pewno już zrozumieliście. Nasza rozmowa okazała się być inspiracją dla kilku osób do ciekawych tekstów, przemyśleń i wynurzeń w ogólności wszelakiej. Nawet na gamesfanaticowym forum ktoś odgrzebał temat o złych recenzjach (Rzut Złym Okiem) i wykłada, że skoro wydawca zapłacił recenzentowi, to musi dostać pochlebną recenzję. Ile zapłacił? No jak to ile? Pudełko. Jedno. Z grą. To przecież zapłata. Ergo, o złych grach pisać nie należy, a jeśli już, to należy pisać dobrze, przedstawiać je w lepszym świetle. Inaczej, jak pisze specjalista od PR z forum, żaden marketer z wydawnictwa już nam gry do recenzji nie wyśle. Czy tak właśnie ma być?
Kim jest recenzent?
Recenzent jest kimś w rodzaju krytyka filmowego. Ktoś może o nim powiedzieć, że to niespełniony filmowiec (projektant gier planszowych). Frustrat, który lubi dokopać reżyserowi (sęp, który chce wyłudzić jak najwięcej gier od wydawców). Jasne, są takie osoby. Zawsze były i zawsze będą. A kim powinien być recenzent? Powinien być osobą, która ma za sobą możliwie wiele poznanych tytułów, potrafi się po nich poruszać, zna różnego rodzaju mechaniki, rozumie zależności pomiędzy poszczególnymi elementami gry, potrafi spojrzeć na tytuł przez pryzmat grupy docelowej, orientuje się w nazwiskach i wydawnictwach. Jednym słowem, pasjonat, osoba z zapleczem informacyjnym, popartym doświadczeniem. Oczywiście, przydałby się jeszcze dobry warsztat dziennikarski, umiejętność pisania dobrych tekstów, tak zwane „lekkie pióro”. Innymi słowy, recenzent (czy to książek kucharskich, filmów bułgarskich czy gier planszowych) powinien być dziennikarzem. Jasne, często to nie jest możliwe, nisza jest za wąska, ludzi za mało, a więc i nie ma za wielu osób odznaczających się wymienionymi wyżej cechami brak. Ale jeśli jednak mamy dostęp do osób na co dzień zajmujących się mediami, to, na miły Feld, korzystajmy z tego!
Kim jest marketer?
Jest duża różnica pomiędzy PR-em a dziennikarstwem. Ba, można powiedzieć, że PR-owcy i żurnaliści stoją po dwóch stronach informacyjnego muru. Zadaniem marketerów jest zalać nas pozytywnym (a zgodnie ze sztuką na dodatek prawdziwym, co często jest prawie awykonalne!) przekazem na temat swojego produktu. Zadaniem dziennikarzy jest wyłuskać informacje istotne i prawdziwe. Bez wartościowania na to co jest dobre i złe dla danego produktu, danej marki.
Dlatego też, kiedy PR-owiec wysyła grę do dziennikarza, by ten ją zrecenzował, podejmuje pewne ryzyko. Jeśli produkt, który promuje, jest dobry, z pewnością rzetelny recenzent dostrzeże jego zalety i o nich napisze. Może nawet się zachwyci! Oczywiście, wspomni też o ewentualnych wadach. Jeśli jednak PR-owiec chce, by o grze pisano wyłącznie dobrze, to najlepiej zrobi nie wysyłając żadnych egzemplarzy recenzenckich. Właściwie to najlepiej, gdyby nie sprzedawał też gry, bo a nóż, widelec, znajdzie się osoba, która powie, że jej akurat coś tam się nie podobało. No i co? I klops. Taki PR-owiec powinien wysłać wszędzie notkę prasową lub zlecić napisanie artykułów sponsorowanych, gloryfikujących produkt, oczywiście z zastrzeżeniem, że nie wolno zmieniać ani słowa w tekście, a do tego wyłączyć możliwość komentowania. Szczególnie, jeśli jednak w głębi duszy wie, że jego produkt to bubel.
Co z tymi złymi recenzjami?
Jeśli recenzent dostaje grę do opisania, to jego jedyna lojalność leży po stronie czytelników. Nie po stronie żadnego wydawnictwa. Bez czytelników nie będzie ani recenzenta ani wydawnictwa. Bez graczy nie ma gier. Kropka. Jeśli komuś wydaje się, że niepisanie o złych grach to sposób na utrzymanie miłości i pokoju na świecie, to jego sprawa. Można gry odsyłać do wydawcy, można bez recenzowania sprzedawać (albo, jak wolą niektórzy, sprzedawać wszystko, co się zrecenzowało).
Ale po to piszemy recenzje, po to spędzamy dzikie ilości godzin przy grach w różnych składach osobowych, wariantach i środowiskach, by rzetelnie wywiązać się ze swojego obowiązku, jakim jest opisanie recenzowanego produktu. Ktoś może powiedzieć „ale ja z tego nic nie mam”. Wyjaśnijmy sobie jedno. Jeśli Twoją jedyną motywacją do pisania o grach jest „coś z tego mieć”, to daleko nie zajedziesz. Sam sobie wybrałeś takie zajęcie. I jeśli musisz się pomęczyć, żeby pograć w kiepską grę, a potem spłodzić krytykującą ją recenzję, to trudno. Przynajmniej będziesz mieć świadomość, że wiele osób nie nadziało się na coś niefajnego.
Wyjaśnijmy sobie drugie. Niektórzy wydawcy bardzo się obruszają na choćby najmniejsze słowa krytyki. Ich prawo. Pytanie, czy im w ogóle recenzenci są potrzebni? Czy może tylko podwykonawcy, piszący pochwalne hymny w zamian za pudełko z grą. Większość wydawców jednak wie, że relacje z mediami polegają na dialogu, na przekonywaniu do swoich racji argumentami, a wreszcie, na słuchaniu mediów i ewentualnych korektach kursu. My, recenzenci, jesteśmy pasjonatami, hobbystami. Naprawdę kochamy grać w dobre gry. I o takich zawsze z radością i przekonaniem będziemy pisać. O tych złych też. Tylko radości będzie mniej.
Kuba, dzięki. Nareszcie jakiś rozsądny głos w tej dyskusji, bo już zaczynałem wątpić w swoje własne zdanie o roli recenzenta i recenzji… Podpisuję się pod tym tekstem obiema rękami :)
Pisałem negatywne opinie o stronie internetowej i jego firmie i dostałem wezwanie do sądu za zniesławienia i pomówienia. Czy grozi mi więzienie? :(
O ile mi wiadomo, w GF wszyscy zgadzamy się co do tego, że recenzja nie równa się promocji, i może zawierać całe spektrum ocen: od złych po zachwycające.
Powiem szczerze – dziwię się temu, że ktoś może mieć inne zdanie.
Nie wypowiadam się na temat GF, bo za mało je znam, dlatego wolałbym się odnieść do moich doświadczeń z BGG. Tam również co jakiś czas wypływa temat negatywnych recenzji. ,,Zawodowych” recenzentów na BGG nie ma wielu – zdecydowana większość to ludzie, którzy chcą się podzielić wrażeniami na temat nabytej gry. Moim zdaniem problem polega na tym, iż najczęściej kupują oni lub zainteresują się grą, która im się podoba. Trudno wówczas wymagać żeby wystawili jej negatywną recenzję. Te ostatnie pojawiają się jedynie w wyniku rozczarowań, bądź też dotyczą tytułów, o których głośno, a które okażą się gorsze niż oczekiwano. ,,Pozytywność” lub ,,negatywność” recenzji nie mają dla mnie znaczenia – ważne żeby były solidne – pokazywały mocne strony i słabości gry, nie ukrywając niczego. Natomiast recenzenci mają swoje gusta – jedni mi podchodzą, drudzy nie – dotyczy to zarówno GF jak i BGG – zawsze biorę na to poprawkę.
„Bez czytelników nie będzie ani recenzenta ani wydawnictwa.” Bez czytelników to najwyżej nie będzie recenzenta, wydawnictwu wystarczą kupujący.
Bez gier przekazanych do recenzji, recenzji też będzie mniej a czytelnicy chcą czytać o nowościach.
Ogólnie uważam iż rzetelni recenzenci powinni informować iż tekst powstał na egzemplarzu przekazanym do recenzji. Nie mówię, iż to negatywnie wpływa na rzetelność tekstu, ale warto by czytelnik został o tym poinformowany.
W większości branż jest tak, że wśród kupujących wykształcają się jacyś liderzy opinii i recenzenci. W tym sensie czytelników i klientów można utożsamiać.
Kiedyś czytałem taką mniej więcej recenzję (od razu napiszę, że nie chodzi o Babelo):
„Gra jest kiepska, można się przy niej zanudzić na śmierć. Elementy są marnej jakości, ale co się dziwić jak gra kosztuje 20 złotych. Gdyby chociaż plansza miała 2mm, ale gdzie tam. Jak ma 1,5mm to max. Karty są słabo dopracowane graficznie i zbyt cienkie. Jak się nie włoży w koszulki, to z pewnością po kilku partiach nie będą zniszczone. Poza tym człowiek nie ma wpływu na przebieg gry. Nie można ułożyć żadnej strategii. Nie dość, że efekt kuli śnieżnej, to jeszcze king making. To co się dzieje na planszy, to kompletny chaos. Nie wiem po co w ogóle wydawca wydawał taką grę, bo kto to kupi.”
Oczywiście skracam i przekolorowuję… jednak nie dużo.
Gra była przeznaczona dla dzieci od 5 lat: przesuwanie pionka zagrywając kartami zamiast rzucać kostką – coś w stylu grzybobrania, tylko inaczej.
Podejrzewam, że recenzent grał aż w zbyt dużo planszówek i niestety zapomniał, że jego gust i oczekiwania po kilku(nastu) latach grania nie muszą się pokrywać z gustem i oczekiwaniami reszty świata.
Piszę to, ponieważ powyższy artykuł napisany jest troszkę w tonie „tych złych wydawców i ochrony tych nieświadomych graczy”.
Ja ujmę się za stroną wydawców: wielka prośba do recenzentów, aby przed napisaniem krytycznej recenzji zastanowili się dla kogo gra jest przeznaczona i w jakim celu gra została wydana. Wszyscy liczymy na obiektywne opinie.
Pamiętajcie, że wydawcy oczekują od recenzentów tekstu kierowanego nie do geeków, którzy z reguły wyznają zasadę „najpierw zagram u kolegi”.
Te teksty mają być między innymi dla tysięcy ludzi, którzy przez przypadek natrafią na daną recenzję w sieci i dla nich określenia typu „kolejne dobre euro, ale nieodkrywcze” albo „gra może byłaby rewelacyjna, ale 5 lat temu” będzie raczej odstraszać – zupełnie bez sensu.
Czytałem np. w jednej z recenzji sprzed 2-3 lat(chyba nieoficjalnych), że „Osadnicy z Catanu to staroć i można znaleźć wiele innych, lepszych gier”. Czy to oznacza, że Galakta powinna ją wycofać z rynku? Jak dla mnie to bardzo dobra gra dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z planszówkami oraz dla rodzin. I to pewnie nie zmieni się jeszcze przez wiele lat – cokolwiek będą mówić „eksperci”.
Przyznam, że prawie nigdy nie widziałem w „recenzji złej gry” informacji próbującej poinformować czytelnika komu gra mogłaby przypaść do gustu. A mamy przecież szereg grup docelowych: dzieci, osoby starsze, początkujący, miłośnicy rzucania kostkami, przeciwnicy mózgożerów i setki innych. Nie wszyscy potencjalni gracze w Polsce muszą mieć oczekiwania takie, że gra ma rzucić naszego geeka recenzenta na kolana.
Negatywne emocje recenzenta po kilku godzinach kiepskiej dla niego rozgrywki kończą się przeważnie sformułowaniem sugerującym, że gra do niczego się nie nadaje. Ale czy to znaczy, że nie znajdą się inni, którym gra się podoba?
Przykład z naszego podwórka: kiedyś w „mini recenzji” gry Agricola zostało napisane, że gra jest nudna, zbyt długa i polega tylko na wymianie jednych surowców na inne, a do tego cena odstrasza. Otrzymała też ocenę 2 na 10 punktów. Jestem przekonany, że przynajmniej część z czytających to teraz recenzentów niezbyt się z tym zgodzi – prawda? A jednak sprawa jest faktem.
Moja wielka prośba: jeśli gra, którą otrzymaliście do recenzji Wam się nie spodobała, to zanim napiszecie o niej paszkwila (może faktycznie się będzie należał), to jednak postarajcie się najpierw wejść w buty autora tej gry oraz wydawcy, który poświęcił na jej publikację sporą sumę pieniędzy. Może jest taka grupa odbiorców, której oczekiwania ta gra zadowoli.
P.S.
Ewentualnie można zawsze zapytać wydawcy po co grę wydał zamiast zadawać pytania retoryczne czytelnikom lub sugerować, że wydawca bez sensu wydaje pieniądze :)
Po pierwsze – pięknie dziękuję, że jako przedstawiciel wydawnictwa wypowiedziałeś się w tym temacie!
Po drugie – moim zamierzeniem absolutnie nie było stawianie recenzentów w opozycji do wydawców, wręcz przeciwnie, napisałem pod koniec, że większość wydawców ma naprawdę dobrze poukładane wszystkie sprawy.
Krytykuję dokładnie to, o czym piszesz – nierzetelność recenzencką, aczkolwiek faktycznie ja pisałem o nierzetelności w drugą stronę – chwaleniu złego. Masz absolutną rację, że w ta nierzeteleność może się także przejawić w ganieniu dobrego. Wynikać to może jednak właśnie z braków warsztatowych, o których pisałem. Gdyby wspomniany przez Ciebie recenzent zagrał w tę grę dla dzieci np. z dziećmi, to na pewno by odkrył, że dla nich jest super, może by nawet wtedy o tym napisał. Oczywiście, może się mylę i może rzetelnie podszedł do tematu i nawet dzieci ją wyśmiały, nie wiem, nie wiem, o jakim tekście mówisz.
Co do kontaktu z wydawnictwami – to obosieczny miecz. Wydawca może chcieć wpłynąć na recenzenta, co zresztą zdarzało się w przeszłości (próby zmiany oceny czy ingerencja w tekst).
Inaczej mówiąc: Zgadzamy się chyba co do joty, tylko patrzymy na sprawę z dwóch storn skali :)
A ja nie do końca zgodzę się z Lacertą.
Owszem, jeśli zła recenzja wynika z nierzetelności, nieumiejętności oceny itp., sprawa jest jasna – to po prostu zły recenzent jest, i zweryfikuje go rynek.
Z inną tezą zgodzić się jednak nie sposób.
Piszesz: „Przyznam, że prawie nigdy nie widziałem w „recenzji złej gry” informacji próbującej poinformować czytelnika komu gra mogłaby przypaść do gustu.”
Jeśli gra jest zła, to nie ma i nie powinno być grupy docelowej, której można ją polecić. Bo co napisać? „Gra została źle zaprojektowana, jest nieciekawa, nudna itp., a na rynku jest mnóstwo innych, lepszych produkcji w cenie 100 zł, ALE jeśli jesteś osobą, która banknotami stuzłotowymi pali w kominku, właśnie adoptowałeś sierotę-uciekiniera z Korei Płn, gdzie 'grzybobranie’ jest imperialistyczną zabawą a Monopoly jest zakazanym luksusem, i ogólnie uwielbiasz przysypiać bawiąc się z dzieckiem, to ewentualnie możesz się zastanowić”?
Dobre gry są dobre w każdym towarzystwie, bo po prostu zostały dobrze zaprojektowane, pomyślane, wydane. Złe gry są złe, bo zostały źle zaprojektowane. Polecanie ich komukolwiek jest… nieetyczne. Zwłaszcza, że najczęściej wcale nie są tańsze.
Rzeczywiście czasem zdarzają się sytuacje wspomniane przez Lacertę. Wydaje mi się, że Mare Balticum zostało wykończone przez recenzje, w których oceniano grę z niewłaściwej perspektywy. MB to gra dla dzieciaków (gram w nią z czterolatką), a zarzucano jej losowość, brak kontroli itp. „błędy”. Ja powinienem się cieszyć, bo mam grę za niecałe 50zł, ale wydawca pewnie szczęka zębami…
Mare Balticum to gra dla dzieciaków. Zgoda. Problem w tym, że była anonsowana jako gra rodzinna, a wręcz jako chwiler dla doświadczonych graczy. Ja osobiście, oceniając ją z tych dwóch ostatnich perspektyw (oceniając w ramach tzw. dopisania się do recenzji głównej, w której WRS dał MB ocenę 5/5), byłem nią zawiedziony. Może więc coś nie zagrało w polityce informacyjnej wydawnictwa i autora? Inna sprawa, że napisałem wyraźnie, z jakiej perspektywy oceniam (jedna rozgrywka, doświadczeni gracze). Taki komentarz do oceny Wojtka był, moim zdaniem, wręcz potrzebny.
@Odi
Jeśli wydawca opisywał grę jako tytuł familijny, to zgoda, był to samobój. Ale jestem zdania, że w dobrej recenzji powinno się znaleźć wskazanie grupy docelowej i moim zdaniem Mare Balticum dla dzieciaków w wieku 4-8 lat to gra zdecydowanie ponad przeciętna. Recenzja w ŚGP (chyba) była dosyć miażdżąca i gdyby nie promocja -60% to pewnie bym się tą grą nie zainteresował