Ech, bo wiecie: to miał być zwyczajny, raczej mało błyskotliwy felieton, poświęcony mojemu nawróceniu się na Carcassonne. Bo ja z Carcassonne miałem jakiś problem. Mało, że właściwie nie grałem, że deprecjonowałem, to jeszcze szerokim łukiem omijałem nawet. A w końcu się przekonałem, i to bardzo. I o tym miał być felieton. Wpisując się jednak w ostatni trend obyczajowy, który przebojem podbił serca planszówkowczów skupionych wokół forum oraz planszówkowych blogerów takich, innych i owakich, ja również postanowiłem zawalczyć o dużą liczbę komentarzy i fejsbukowych lajków, doszukując się dziury w całym i rozkręcając aferę wielką, jak bonie dydy.
O co chodzi?
Ano przypatrzcie się uważnie. Graficzne opracowanie Carcasonne: Winter Edition stoi na bardzo wysokim poziomie, i ta wersja korzystnie odróżnia się od podstawowej ilością sympatycznych detali, jakie przyjdzie nam odnaleźć na żetonach.
Są zatem choinki przykryte puszystym śniegiem, biegają jelonki, lisy, dziki i niedźwiedzie, krążą wrony….
Jest i odziany w czerwień jegomość poruszający się saniami, w którym nietrudno rozpoznać Świętego Mikołaja. I tenże Mikołaj… eee… Czy ja dobrze widzę?
No jak dla mnie sprawa jest ewidentna. Mikołaj załatwia potrzebę fizjologiczną w miejscu publicznym, bo też żeton rodzinnej gry planszowej za takowe miejsce uznać zdecydowanie należy. Nogi szeroko rozstawione, lekko pochylony…
Nie wiem jak Wy, ale ja się czuję obrażony. Po pierwsze: jako brodacz, czuję się solidarny z innymi brodaczami i dlatego NIE PODOBA MI SIĘ, że mój współbratymiec został przez grafika uwieczniony w trakcie przedmiotowej czynności. Może to bowiem sugerować, że wszyscy brodacze łamią dobre obyczaje i uznane zasady życia społecznego, która to teza z pewnością nie zasługuje na poparcie. Owszem, są wśród nas czarne owce (tzw. 'czarni brodacze’), ale ich procent jest podobny do tego w grupie bezzarostowej. Po drugie: mamy do czynienia z odarciem 'Legendy Świętego Mikołaja’ z nimbu cocacolowej dobroduszności, co w świątecznym wydaniu gry planszowej nie powinno mieć miejsca. Oto jawi się nam on jako nieobyczajny dziadyga i pijak, a skoro pijak – to i złodziej (bo każdy pijak, to złodziej). To ostatnie wyjaśniało by zresztą dużą liczbę zabawek, znajdujących się corocznie w jego dyspozycji. Po trzecie: żądza rozgłosu wydawców planszówek, sprzedawców, autorów, organizatorów konwentów zakreśla coraz szersze granice. Skoro w niewinnym Carcassonne znajdujemy TAKIE rzeczy, strach bliżej przyjrzeć się, jak czas wolny na wyprawie spędzali niejaki Lewis, z niejakim Clarkiem!
Ufff…
Ochłonąwszy wreszcie z oburzenia, przechodzę do zasadniczej części felietonu, albowiem pewnie wielu z Was pyta w tym momencie:
Eeee… Yyyy… No dobra, ale co z tym Carcasssonne?
Ano to, że ono mnie prześladowało. Na różnych spotkaniach, na forum, w recenzjach: „Carcassonne jest świetne”„Zagrajmy w Carcassonne”. Ja zawsze: „Eeee…. Nieee… Co wy z tym karkasą? Kafelki z drogami i zwierzątkami? Co w tym może być fajnego?”. Oczywiście, generalnie wszystkie planszówki są fajne – to jasne – więc i z tych kafelków pewnie można wyciągnąć dla siebie jakąś radochę. Ale żebym ja miał się tym ekscytować? Co to, to nie. No i tak sobie w nieświadomości żyłem i grałem.
Swego czasu w jednym ze sklepów pojawiła się w bardzo atrakcyjnej cenie „Carcassonne: Winter Edition”, w nordyckiej (szwedzko-duńsko-fińskiej) wersji językowej. Jako, że akurat szukałem drobnego upominku dla zupełnych planszówkowych casuali, po krótkich wahaniach nabyłem tę grę (w końcu tysiące zadowolonych graczy nie mogą się mylić…). Jakoś tak się jednak złożyło, że ostatecznie w charakterze upominku wręczyliśmy coś innego, natomiast gra u nas pozostała. Leżała sobie miesiąc, drugi, trzeci… W końcu żal nam było patrzeć, jak dusi się pod folią, więc pozwoliliśmy jej trochę pooddychać i rozprostować kości.. I tak Carcassonne po długim leżakowaniu trafiło na nasz stół, przywitane na nim z równym entuzjazmem, co wyciągnięty z kąta lodówki zapomniany twarożek, ze zbliżającym się terminem ważności.
Dwie godziny później, już rozumieliśmy, „o co chodzi z tym karkasą”. To nie jest recenzja, więc odpuszczę sobie detaliczne wyjaśnienie reguł. Zresztą, Carcassonne chyba wszyscy znają, prawda? W skrócie napiszę tyle, że w grze budujemy mapę z małych płytek w taki sposób, aby ogrodzić lub zająć naszymi meeplami tereny/obiekty przynoszące punkty.
Zadziwiającą właściwością C. jest poddawanie się charakterowi i nastawieniu graczy. Można w Carcassonne głaskać się nawzajem po główkach, spokojnie rozbudowując swój koniec mapy albo grać kooperacyjnie, budując wspólnie duże miasto i po dżentelmeńsku dzieląc się punktami. Można też gryźć, kopać, ciągnąć za warkocze i podstawiać sobie nogi, z demonicznym śmiechem zduszając w zarodku próby punktowania, podejmowane przez przeciwnika.
Jak się słusznie domyślacie – ja wolę to drugie. Samym głaskaniem Carcassonne by mnie nie przekonało, a tak… proszę bardzo. Chętnie do niego wracam. Nawet bardzo chętnie!
Z pełnym przekonaniem dołączam się do głosu tych, którzy zaliczają Carcassonne do Wielkiej Triady Lekkich Gier Rodzinnych, wespół z Osadnikami z Catanu i Wsiąść do Pociągu.
Jak się ma samo Winter Edition do innych części? Mechanicznie – nie wiem. Dla mnie ma ten atut, że – oprócz uroczej grafiki i śnieżnej tonacji – jest niekompatybilna ze wszystkimi innymi dodatkami do klasycznego, zielonego Carcassonne. Oszczędzam sobie dzięki temu pokusy kupowania Big Boxów, MegaPacków i innych karkasonowych dewiacji. C:Winter Edition to kompletna gra dla kogoś, kto może by i chciał mieć ‘karkasą’, bo tak wypada/bo to dobra gra/bo nadaje się do zarażania innych planszówkami, ale boi się tych wszystkich dodatków.
W pudełku oprócz standartowych żetonów, będących odpowiednikami wersji zielonej, znajdziemy jeszcze dodatkowych 12 żetonów z tzw. dodatku Gingerbreadman (czyli Piernikowy Ludek – niestety, wykonany z drewna, jak inne meeple), zwiększającego możliwość punktacji miast. Ot, dodatkowe pole i tak zawziętej rywalizacji.
Reasumując: w stosunku do Carcassonne głowę popiołem posypałem, ukorzyłem się i zakrzyknąłem (w ramach dialogu wewnętrznego, ale zawsze…): „Nowe chwaliłeś, starego nie znałeś!”
I Wy też, zwracam się tu przede wszystkim do nowych, początkujących planszówkowiczów, zanim rzucicie się na te wszystkie błyszczące, kolorowe gierki, zróbcie najpierw obrachunek z klasyką. Do czego z gorliwością neofity niniejszym Was namawiam! :)
Jako brodacz (choć z kategorii siwobrodych) dołączam się do protestu. To złośliwość grafika, mógł go przynajmniej umieścić dyskretniej, między świerczkami!
Andy -> w opisywanym przypadku siwobrodzi mają tym większe prawo prostestować!
Dobrze, że renifery taktownie odwróciły wzrok…
faktycznie obrzydliwe. Dodatkowo grafik nie wiedział, że siusianie powinno się odbywać tylko metodą „na murek” lub „na drzewko”. Tak prosto na śnieg to bardzo nieestetyczne jest.
Miejmy choć nadzieję, że sika pod wiat, bo jak mówi staropolskie przysłowie: „sikając z wiatrem idziesz na łatwiznę” ;)
ode mnie lajk! a nawet szer ;)
Dziękuję wszystkim dobrym ludziom za lajki i komentarze!
Wnioskuję z tego, że lud domaga się kolejnych materiałów w tej poetyce! :D
Się uśmiałam :)))) I LAJK IT
Fajny i zabawny tekst. Wiem, ze wlasnie zburze wielu ludziom sens zycia, ale w wymowie ma byc Krakason, nie zadne Karkasą. Tak samo Karfur, nie Kerfur. Jakos ten fracuski ma zawsze w polskim kreatywna wymowe ;-)
Racja Geko. Wstyd mi, bom maturę z francuskiego zdawał ustną. Lata temu…. :(
Oj tam, nie zamartwiaj sie tak, wiele osob toma. Trzeba podchodzi do zycia jak ten mikolaj: troche olewczo i na luzie ;-)
Mikołaj też człowiek, gdzieś wypłukać nerki musi. Mi też się długo wydawało że czyta się Karkasą a nie Karkason. No cóż, francuski to specyficzny język – wyraz ma osiem liter, czyta się 3 i żadnej z nich się nie napisało. Ciekawe, że od razu z dodatkiem dostałeś swój egzemplarz. Na marginesie, dodatek ma tak naprawdę 6 płytek, ale pierwszą partię źle wydrukowali (powtórzone płytki) i potem dołączali prawidłową wersję. Chyba nie do końca jest prawdą, że z zimowym Karkason nie współpracują żadne zielone dodatki – np Fantoma (przezroczyste meeple) można używać.
Svartisen, faktycznie – na rozpisce widnieją 72 żetony oryginalnego C. + 12 ze zwierzątkami (stąd to 12 mi się wzięło) + 6 z Piernikowym Ludkiem.
Ja od razu miałem ten dodatek w pudełku (przypominam, to nie edycja Barda, tylko nordycka)
@Geko: Krakason? To chodzi o syna Kraka? ;)
Sprawa jest prosta: po francusku Karkason, po polsku Karkasą :)
Przecież mówimy Paryż, nie Pari :P
Jeszcze zatęsknicie za nieśmiało lejącym pod drzewem Santaklausem, jak Wam na ruskich czołgach powróci zarzygany Dziadek Mróz:)
Nigdy nie miałem zbyt dobrego zdania nt. niemieckiego przaśnego humoru ;) a zresztą, żeby to obrażono czcigodnego biskupa Mikołaja z Mirry, to bym rozumiał i sam zapłonął gniewem… ale to tylko obąblowany colą impersonator w czerwonej szubie z reklamy. Wiadomo, kofeina moczopędna ;) Głupie to i tyle.