Zaglądając do katalogu naszego serwisu stwierdziłam ze zdziwieniem, że nie ma w nim pozycji, która na pewno na takowy wpis zasługuje. Pandemia, bo o niej mowa, to gra niemłoda, ale wciąż zasługująca na uwagę. Gry kooperacyjne rozwijają się stosunkowo intensywnie, ale wciąż stanowią zdecydowaną mniejszość. Niemniej, gra z 2007 roku to już nominalnie staroć, a jednak broni się mechaniką i wrażeniami z rozgrywki.
Pierwsza edycja, jak na ówczesne standardy była pod względem wizualnym całkiem całkiem. Pamiętam jak zagrywałam się w nią w pojedynkę siadając o poranku z kawusią przy stole, losując postacie i kierując nimi na głos ze słuchawkami z mikrofonem na głowie. Gdyby ktoś wtedy mnie zobaczył, niechybnie wylądowałabym w miłym przybytku bez ostrych kantów ;)
Pandemia pozwala nam się poczuć odpowiedzialnymi za los ludzkości. Nie dlatego, że za drzwiami czai się horda głodnych zombiaków, nie dlatego, że z innego świata przyszedł na ziemię dziwny stwór o jeszcze dziwniejszym imieniu (jakby ktoś nie wiedział, piję do Cthulhu), ale dlatego że świat opanowało coś realnego, pandemia i to już nie jednej choroby, ale kilku.
W obliczu panoszącej się obecnie ebologrozy, temat gry stał się wyjątkowo chodliwy. Ale w swojej pierwotnej formie Pandemia nie miałaby większych szans z wypasionymi produkcjami wydawniczych gigantów. Doczekała się więc liftingu. I to liftingu przez wielkie L, które może jej pozazdrościć nawet Peter Burns, guru miłośników operacji plastycznych.
Pierwsza zmiana patrzy już na nas z okładki. Grupa bohaterów ustawionych do zdjęcia jak w serialu akcji. Babeczka na przodzie przypomina jakby trochę Angelinę Jolie. Dalej jest już tylko lepiej. Nowa plansza, ostrzejsza, żywsza (paradoksalnie, jeśli popatrzeć na temat) i przede wszystkim cudowne kosteczki symbolizujące choroby. Jeszcze karty pachnące nowoczesnością, postacie jak żywe i śliczniutkie znaczniki lekarstw. Estetyczna mega bajka!
Mechanicznie zaś bez zmian. Ratujemy świat stopniowo pochłaniany przez zarazy, walczymy z czasem i zarazkami, zarządzamy kartami, wykorzystujemy umiejętności postaci. Nic specjalnego patrząc na gry kooperacyjne. W zasadzie, to stara dobra szkoła kooperacji, ale nadal dająca wieeele frajdy. Emocje, frustracje, narady i wspólny sukces (rzadziej) lub wspólna porażka (częściej). Kolorowych znaczników przybywa w zastraszającym tempie, zmienność kart nie pozwala nam wprowadzić w życie jednego skrupulatnie obmyślonego planu, zawsze coś zaskoczy, zawsze coś kopnie w tyłek. Cudowna walka z wiatrakami. A jednak w końcu się udaje. A wtedy włączamy dopalacze i podnosimy stopień trudności. Bo to też częsta cecha gier tego gatunku. Po pierwszym zwycięstwie opada motywacja, a dzięki suwakowi trudności starczy nam zapału na długo.
Pandemia to medyczny thriller. Świetnie sprawdza się z początkującymi graczami, którzy nie muszą pamiętać reguł. Wystarczy, że zna je jeden z grających. Oczywiście trzeba lubić taką tematykę, a przynajmniej nie mieć awersji do wielkich strzykawek i nie mieć w swoim gronie mądrali. Bo mądrale nie umieją grać w gry kooperacyjne. Mądrale powinni w grać w nie w pojedynkę, o poranku, popijając kawusię i gadając do niepodłączonych słuchawek z mikrofonem.
Ale Pandemia ma tez jedną cechę, która nie wiadomo skąd się bierze. Potrafi się znudzić. Po kilkunastu rozgrywkach trzeba odpocząć. Być może to syndrom bohatera, ma dość ratowania świata, chciałby odpocząć i pogapić się w telewizor. A być może potrzebujemy zaspokoić pierwotną potrzebę walki i zamiast ramię w ramię przejść na tryb ramię za ramię, yyy… tzn. ząb za ząb. A być może trzeba sięgnąć po dodatek. Bo Pandemia wciąż ma potencjał. W tym roku wychodzi już trzecie rozszerzenie, ale ja opiszę tu pierwsze, z roku 2009.
„Na krawędzi” wprowadza kilka dodatkowych modułów. To zawsze budzi we mnie mieszane uczucia. Słabo przyswajam nowinki doklejane do lubianych gier. Długo się do nich przekonuję, albo nie przekonuję wcale. Z NK było inaczej. Przede wszystkim porwała mnie okładka. Zobaczyłam i przepadłam, połknęłam haczyk. A potem ujrzałam szalki petriego mieniące się w słońcu niczym orzeszek w Epoce Lodowcowej i wymiękłam całkowicie. Wszystkie graty z pudełka podstawki przełożyłam do pudełka dodatku. Na szczęście, nie było problemu z pomieszczeniem wszystkiego. Mam teraz cudownie piękną i cudownie ciężką apteczkę do walki z każdą świńską, gęsia, indyczą, czy inna grypą.
Jakich obowiązków dodaje nam, tym razem, przystojny brodacz z Na Krawędzi? Piątą chorobę, która zachowuje się inaczej od starych dobrych czterech paskudztw z podstawki. Mamy też epidemię połączoną z mutacjami. I w ogóle możemy mieć jeszcze więcej epidemii, a co tam, dobrych epidemii nigdy za dużo. Możemy dołożyć do talii karty pozytywnych wydarzeń, bo skoro rosną wyzwania, to rosną i środki – w przeciwnym razie walilibyśmy głową w mur bakterii do samej śmierci. Szybkiej śmierci, dodajmy.
No i mamy w końcu to, co kooperacyjne tygryski pałaszują na kolację – motyw zdrajcy. Zamaskowany bioterrorysta hasa po globie z wdziękiem szalonej rusałki i rozrzuca zarazki niczym siewca zboże. I choć zamaskowany jest tylko na ilustracji – gdyż w rozgrywce jest to konkretna rola konkretnego gracza – to ganianie za nim ze strzykawką w dłoni jest kwintesencją walki o zbawienie. Bo już nie zmagamy się tylko z losem (czy, jak kto woli, z matką naturą), ale i z myślącym przebiegłym złem wcielonym. Czy może być trudniej?
Pandemia to jedna z tych gier, w które gra się tylko z dodatkiem. Znad krawędzi nie ma powrotu do przeszłości. Możliwości jest tak wiele, bo różne moduły można ze sobą łączyć, że zawsze można jeszcze trochę utrudnić sobie zadanie. I trzeba robić to właśnie stopniowo, a nie na hura, na ślepo, na pohybel. Kilka porażek na danym poziomie, wygrana i marsz w górę. Zabawa gwarantowana i to na wiele godzin. Słabych punktów nie stwierdzono. Wszystko chce się wykorzystać, wszystko na coś się przydaje. Aczkolwiek trzy postacie wydają mi się mocniejsze od pozostałych. Mając je w grupie, zwiększamy swoje szanse na zwycięstwo. Ale to równocześnie zwiększa opcje dostosowywania poziomów trudności. Wygrałeś już wszystko, co można? Pokonałeś pandemię z palcem w nosie? Zbierz nową grupę, oni będą musieli poradzić sobie zupełnie inaczej. I to w Pandemii właśnie uwielbiam :)
PLUSY: super wykonanie, klimat i mnóstwo kombinacji na stopniowanie trudności, świetne dodatkowe moduły
MINUSY: sama podstawka potrafi się znudzić
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(10/10):
Ogólna ocena
(9.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.
Kupiłem wnukowi Pandemię na gwiazdkę i gramy drugi tydzień całą rodziną. Niesamowita gra. Już wiem, że kolejnym prezentem będzie dodatek. Super opis.
Bardzo fajna recenzja. Mam Pandemie, to czwarta gra którą kupilam . Teraz zastanawiam się nad dodatkami. Nie bede grała w Pandemie legacy, więc chociaż zbuduje skomplikowana grę na podobnym poziomie. Choć w takie zawsze przegrywam. ?
Na pewno się nie zawiedziecie :) Miłej zabawy!