Święta Święta i po Świętach. Człek obżarty, wypadałoby się trochę poruszać. Ale spacer nie ucieknie, najpierw zagrajmy sobie w grę… Gry, które przy minimum zasad oferują maksimum możliwości są zawsze wielce pożądane. Człowiek nie spędza godzin nad doskonaleniem swojego zrozumienia niuansów w instrukcji, a jedynie nad doskonaleniem taktyki i strategii. Najczęściej owa charakterystyka dotyczy gier logicznych, ubranych dodatkowo w bardzo skąpą, jedynie tę absolutnie niezbędną, szatę graficzną. Dla amatorów nieco bardziej rozwiniętej fabuły także jednak znajdą się gry, które spełniają powyższe warunki. Jedną z nich wydaje się być Strife, wydany w Polsce przez Cube: Factory of Ideas.
Strife to skromna karcianka. Małe pudełko (jeszcze mniejsze od Summonersów), nieduża talia kart i jedna wielościenna kostka. Ale już na dzień dobry poraża grafiką. Majestatyczne postacie, oniryczne lokacje, magia i moc, po prostu might and magic.
Bardzo krótkie zasady
Każdy z graczy otrzymuje zestaw 10 postaci, z których każda dysponuje inną wartością siły (od 0 do 9). Obaj przeciwnicy dokładnie taki sam zestaw, dodajmy. Wszystkie postacie trzymamy na ręce, nie ma żadnego draftu, nie ma żadnej losowej ręki. Wszyscy nasi wojownicy są do dyspozycji. W każdej turze walczymy o jedną z trzech lokacji. Tura jest prosta – każdy z graczy w ukryciu typuje jedną ze swoich postaci do walki o lokację. Po wyborze następuje odkrycie kart i postać o wyższej sile wygrywa punkty z lokacji. W warstwie technicznej to wszystko. Mało? Niekoniecznie. Bo na „siłę” składa się kilka czynników. To właśnie świadczy o wielkości tej gry. Przy minimum czynności, maksimum pomyślunku.
Każda postać posiada dwie zdolności: bitewną i dziedzictwa (choć Mnich posiada zdolność „bitweną” ;) Praktycznie rozstrzyganie walki o lokację wygląda następująco (nie będę się silić na ozdobniki i metafory, dwa zdania i każdy będzie wiedział , o co chodzi). Odpalamy zdolności bitewne obu postaci przy lokacji, a następnie zdolności dziedzictwa obu postaci na wierzchu stosów dziedzictwa. Po rozstrzygnięciu postacie z lokacji przekładamy na stosy dziedzictwa, typujemy nową lokacje aktywną i rozpoczynamy kolejną turę – wykładamy po jednej postaci przy lokacji itd…
Znamienne konsekwencje
Powyższy system skutkuje dwiema niesamowicie fajnymi rzeczami. Po pierwsze, zawsze musimy myśleć co najmniej rundę do przodu, gdyż karta, która teraz walczy swoją zdolnością bitewną będzie za chwilę walczyć swoją zdolnością dziedzictwa. Po drugie, z tury na turę kart w ręku ubywa, poczet postaci maleje, możliwości zaczynają się kurczyć i można bardziej celnie spróbować przewidzieć następne zagranie przeciwnika.
A przewidywanie zagrań przeciwnika to w pojedynkach jeden na jeden (a takim właśnie jest Strife) kwintesencja gry. Zawsze mamy przegląd wykorzystanych postaci, wszystko jest jawne. Losowość występuje jedynie w kolejności pojawiania się lokacji, ale i na nią można co nie co wpłynąć zdolnościami postaci. I jak już przy zdolnościach jesteśmy… 10 postaci x 2 zdolności = 20 zdolności do zapamiętania. Jako że rozgrywka toczy się przez 3 rundy (trzy razy wykorzystujemy komplet postaci), już w połowie drugiej zaczynamy kojarzyć, co kto robi i nie czytać od nowa każdego skrawka tekstu. Postacie mogą zwiększać / zmniejszać swój / przeciwnika potencjał siłowy, mogą eliminować z walki inne postacie, ich zdolności, lub przeciwnie – zapraszać do potyczki towarzyszy, mieszać w stosach dziedzictwa, mieszać w kolejce lokacji (nawet podczas trwania pojedynku) i w ogóle robić cuda wianki.
Strife to sztuka wolnomularska
Strife to doskonalenie sztuki żonglowania zdolnościami. To także sztuka blefu, gdy odpuszczamy lub podpuszczamy, nie wykonujemy oczywistego ruchu lub zagrywamy nie to, czego przeciwnik się spodziewa. Gra z pewnością wymaga ogrania. Nie tylko po to, aby poznać treść kart, ale przede wszystkim, aby poznać ich możliwości we wzajemnych układach. Trochę czasu potrafi zająć techniczne ogarnięcie sytuacji przy wyłożeniu takich samych kart o jakimś „mocno-mieszającym” efekcie lub po prostu usilna próba przeniknięcia umysłu oponenta i rozważenia wszystkich opcji. Oj, można pozamulać. To trochę spowalnia grę. Jest jeszcze kość, czyli przyjemny sposób określania zwycięzcy remisu. Nie, nie rzucamy nią, to byłoby barbarzyństwo. Kość działa inaczej, sprytniej, choć wybitni matematycy także i przez nią mogą zwalniać tempo rozgrywki.
Być może po 50 partiach uznam, że zaczynam się powtarzać i rzucę Strife’a w kąt. Na razie jednak uważam, że jest to świetna dwuosobówka, ale wyłącznie dla osób, które nie boją się konfrontacji i cenią sobie zażartą interakcję. Bo to gra o wykiwaniu przeciwnika, a nie każdy lubi być kiwanym.
PLUSY: boskie grafiki, minimalna losowość, maksimum taktyki, dużo możliwości przy ograniczonych do minimum zasadach
MINUSY: zbyt mała czcionka w tekście lokacji, momenty generujące zamulenia
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(10/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.