W tym tygodniu niemała część redakcji bawiła się na zjAvie, z której relację przedstawialiśmy wczoraj. Tym niemniej uzbierało się materiału także na Cotygodnik. Poza kolejnymi podróżami po świecie proponujemy tym razem również odrobinę… marudzenia na opisywane wcześniej tytuły.
WRS
Africana – raczej mało popularna w Polsce gra Michaela Schachta, znanego bardziej z takich gier jak Zooloretto, China, Hansa czy Valdora. Już na pierwszy rzut oka można się cieszyć pięknymi ilustracjami Franza Vohwinkela. Gra trafiła do mnie w wyniku BGGowego Trade’u. Nie byłem do końca pewien, czy mi się spodoba (Zooloretto jakoś mi nie przypadło do gustu). A tu okazuje się, że jest to naprawdę zacny, familijny tytuł. Gra nie jest ciężka dobieramy karty, kupujemy „bilety” po artefakty (dzieła sztuki afrykańskiej) albo wędrujemy po Afryce z przełomu XIX i XX wieku. Ale jest kilka zmyślnych trików i parę fajnych decyzji w czasie gry. Na planszy widoczne są trasy wypraw (start i meta), za których ukończenie dostajemy gotówkę i punkty. Kilku graczy może się podjąć tej samej wyprawy (od razu dostajemy zaliczkę!) co oznacza nieco interakcji, małe wyścigi. Cenne dzieła sztuki oraz miejscowi przewodnicy mogą do nas trafić, jeśli zdobędziemy swoisty glejt. Kupowany jak w Valdorze spośród kart na drewnianej podstawce. Ciekawe jest to, że równik pełni tu istotną rolę dzieląc czarny kontynent i ograniczając nasze możliwości do danej części Afryki. Podróż z kolei związana jest z wydaniem kolorowych kart (są także dżokery, które zawsze do nas wracają!) albo opłaceniem karty, by miała potrzebny kolor.
Jak widać nieco się dzieje, choć jest to łatwe do ogarnięcia w senne, niedzielne popołudnie. Wrażenia z gry nadzwyczaj sympatyczne. Lekko, ale z pewnym niepokojem o wynik wyścigu. Nieco szczęścia trzeba, aby karty wypraw ułożyły się po naszej myśli, podobnie jak „bilety” po cenne,wysoko premiowane na koniec, artefakty.
Jeśli u kogoś zalega na półce, to zachęcam do spróbowania. Miłe i odświeżające.
Santiago to kolejna gra pozyskana dzięki kategorii Trade na BGG. Swego czasu była wyprzedawana po bardzo korzystnych cenach, ale jakoś okładka i skąpe opisy nie zwróciły mojej uwagi na ten tytuł. Zupełnie przypadkiem wpadł w moje oko tekst na jej temat opisujący pełne wredności możliwości występujące w tej grze. A ja takie właśnie gry uwielbiam! Licytujemy się o kolejność wybierania (kupowania za obstawione stawki) pól z rolniczymi użytkami. Wystawiamy je, zapełniając małą planszę z działkami. A potem próbujemy przekupić zarządcę kanałów nawadniających (jest nim gracz, który najmniej obstawił!), aby woda płynęła obok naszych roślinek. Co wredne, może on przyjąć dowolną, niekoniecznie najwyższą łapówkę (a można się składać, aby była większa!). A nawet może zignorować nasze starania i puścić wodę wedle własnego życzenia (ale za to musi już zapłacić więcej niż najwyższa łapówka). Jeśli wody nie ma, to roślinki usychają… A na koniec specyficzne punktowanie, gdzie im większy łączny areał danej uprawy, tym więcej punktów dla współwłaścicieli… Ach! jakże to paskudnie nieprzyjemna gra :) Takie właśnie dają mi najwięcej radochy. Gra we trójkę jest zbyt łagodna. Jeden kanał nawadnia cztery miejsca stąd prawie zawsze jest bezpiecznie (mimo specjalnych zasad dla 3 graczy). Czwórka to dobry skład, bo już jest ciasno, wrednie i złośliwie. Ale w pełnym składzie! O, tu się dopiero dzieje… Nie ma opcji, żeby coś nie wysychało na pył, zawsze kogoś musi zaboleć, a okazji do rewanżu nie trzeba wcale czekać. Trochę losowość wychodzenia plantacji może dokuczać, ale w tej grze raczej nikt nie spodziewa się głaskania. Cieszę się, że Santiago do mnie trafiło i mimo, że nieco stare, to nadal dobrze się gra!
Pingwin
Od ponad pół roku intrygowały mnie wielbłądy. Przebiegłe wielbłądy. Spiel des Jahres 2014, superlatywy w recenzjach, a na dodatek niezły wynik na BGG. No nie da rady, trzeba w to zagrać. Tak się złożyło, że na zjAvie wreszcie doczekałam się okazji. I… ?
I zupełnie nie podzielam zachwytów. Że na początku wyścigu za dużo losowości? – nie czepiam się, lubię losowość w grach imprezowych. Że wykładnikiem ilości zdobytych punktów pod koniec wyścigu staje się odległość od pierwszego gracza? – też mi nie przeszkadza, w końcu w wielu grach zadbanie o to, by posiadać znacznik pierwszeństwa jest istotnym elementem strategii. Że gra słono kosztuje? – rozumiem i to, w końcu ludzie za darmo nie pracują a materiały z nieba nie spadają – wykonanie jest na tak wysokim poziomie, że usprawiedliwia cenę. Dlaczego więc mnie nie zachwyciła skoro się nie czepiam? Bo to wszystko mi jakoś do siebie nie pasuje. Za dużo losowości jak na grę familijną, zbyt droga jak na imprezówkę, zbyt „klimatyczna” jak dla dzieci (nie bez kozery wiek jest 8+) ….
Ale może po prostu nie znalazłam w niej tego drugiego dna? Sam mechanizm poruszania wielbłądów i typowania zwycięzcy jest dość ciekawy, a gra powoduje wiele zabawnych sytuacji. Jeśli będę miała okazję w nią kiedyś zagrać – spróbuję dać jej jeszcze jedną szansę…. w końcu Spiel des Jahres nie wzięło się z powietrza, prawda?
Veridiana
Ja ostatnio utknęłam w skórze Jamesa Bonda, choć może bardziej adekwatne byłoby porównanie do Maty Hari. Szpiegujemy się na całego na kawie u mamy w grze Spyfall, którą recenzowałam tutaj. Dlaczego o niej pisze, skoro już ją pocięłam na kawałeczki? Ano dlatego, że z każdą rozgrywką dochodzimy do wniosku, że o ile sama zabawa i pomysł jest super, o tyle zasady punktowania są jakieś takie… kiepskie. No, nie sprawdzają się w praktyce w ogóle. Zamiast więc opisywać grę, pomarudzę na ten jeden aspekt. Pozwólcie, że sparafrazuję oryginalne reguły: w trakcie rundy każdy gracz może przerwać grę i zgadnąć, w jakiej lokacji się znajdujemy (szpieg) lub kto jest szpiegiem (nie-szpieg). W pierwszym wypadku jest to rzecz klarowna i nie wymaga poprawek. Jeśli szpieg zgadnie, dostaje punkty; jeśli nie zgadnie, nie-szpiedzy dostają punkty. Gra i bucy. Gorzej z drugą sytuacją. Zasady mówią, że każdy może przerwać rundę tylko raz w celu zidentyfikowania szpiega. Po oskarżeniu konkretnego gracza wszyscy głosują, czy się z oskarżeniem zgadzają. Jeśli będą jednomyślni, oskarżony musi ujawnić swą tożsamość. I ponownie – jeśli poprawnie wskazano szpiega, nie-szpiedzy otrzymują punkty (z tym, że oskarżający najwięcej), jeśli niepoprawnie – szpieg. A jeśli nie uzyskano jednomyślności, nikt niczego nie ujawnia i gramy dalej. I to właśnie rodzi niesamowite problemy, gdyż nie opłaca się poprzeć cudzego głosowania i sprezentować mu więcej punktów! Lepiej po prostu poczekać na koniec czasu (runda trwa określoną liczbę minut) i w ogólnym głosowaniu (które też jest niedopracowane) wskazać szpiega. Koniec końców, zaczęliśmy testować różne homerulesy. Jeśli kto zainteresowany, to za tydzień mogę je podać.
Oprócz zabawy udało mi się też pograć „na serio”, w porządne euro, które dla mnie i całego mojego grona było nowością. Chodzi o Concordię. Autor popełnił wcześniej znane mi Machu Picchu i … wrażenia z obu gier mam podobne. Trochę wiało nudą, na planszy z czasem zaczął panować galimatias pionków, ale najbardziej nieprzekonała mnie punktacja. Trudno było w trakcie gry jakoś specjalnie się na coś nastawić, bo w zasadzie na ręku mieliśmy karty wszystkich bogów i wynik był po prostu niespodzianką. Na dokładkę nie za bardzo przepadam za mechanizmem rynkowej wymiany towarów i ciułania „wino, cegła i 4 monety – buduję domek”. Ale zapewne zagram raz jeszcze co najmniej, bo zdania były podzielone i jednej osobie bardzo się podobało.
Sipio
Grania u mnie ostatnio mniej więc pozwolę sobie na małe oszustwo i opiszę coś co próbowałem w styczniu. Pierwowzór tej gry czyli Rome poznałem jakiś czas temu. Pamiętałem, że nawet się podobało, tylko gra miała tendencje do dłużyzny. Tak więc jak nadarzyła się okazja w Essen na kupno gry na promocji, to nawet się nie zastanawiałem. Usiadałem do instrukcji i okazało się, że gra różni się tak naprawdę w dwóch szczegółach: dodatkowe miejsce do wystawiania kart za kasę oraz w samych kartach. Zmienione zostały niektóre efekty, dodano całkowicie nowe karty i tak powstała Arena. Rzeczywiście zmiany pomogły, gra stała się krótsza co zlikwidowało dla mnie główną bolączkę, jednak tym razem miałam wrażenie, że aż za łatwo ona się kończy. Tak naprawdę wystarczy kilkanaście rund by zużyć pule punktów. Nie wiem czy główna karta dająca punkty czyli Forum, tym razem nie jest zbyt mocna. Być może trzeba będzie to sprawdzić jeszcze raz w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale to już nie na moim egzemplarzu…
Board Game Girl
Duuuszki to jeden z moich ulubionych „leciutkich” tytułów. W pudełku znajdują się karty i kilka drewnianych przedmiotów. Chodzi zaś o to, by szybciej od pozostałych graczy złapać przedmiot, który albo występuje na wylosowanej karcie albo wręcz przeciwnie – taki, który nie ma nic wspólnego z rzeczami na niej przedstawionymi. Są więc emocje i mnóstwo śmiechu. Na zjAvie miałam okazję zagrać w kontynuację Duuuszków, czyli Duuuszki w kąpieli. Co ciekawe gry można ze sobą łączyć lub grać w nie niezależnie. W nowych Duuuszkach są oczywiście nowe przedmioty, nowe karty i kilka nowych zasad, które jeszcze bardziej urozmaicają rozgrywkę. Jeśli lubicie gry na spostrzegwczość, sięgnijcie po Duuuszki i Duuuszki w kąpieli a na pewno się nie zawiedziecie!