Wiosna coraz bliżej, a właściwie tuż! Stąd pewnie więcej na spacerach, na rowerach, na działkach koleżanki i koledzy z redakcji czasu spędzają. Jakaś delegacja składa relacje tym razem…
Ink
W tym tygodniu zgodnie z obietnicą z poprzedniego Cotygodnika powtórzyłem przygodę z ZhanGuo, ale nie wyciągnąłem z tej powtórki żadnych rewolucyjnych wniosków. Natomiast w ramach odskoczni od eurosucharzenia udało mi się dołączyć do partii głośnego i pnącego się w górę w rankingach Kemeta. I cóż rzec mogę – wizualnie faktycznie robi wrażenie, poczynając od zupełnie przesadzonych rozmiarów planszy czy kości, a na ślicznych, pełnych detali figurkach potworów kończąc. Natomiast mechanicznie… nie podejmuję się jakiejkolwiek oceny po jednej partii. A to dlatego, że zasadniczym i kluczowym elementem rozgrywki w Kemecie jest czterdzieści osiem kafli z mocami specjalnymi, które można nabywać bez większego wysiłku, a na które przed partią zerknąłem jedynie pobieżnie. W związku z tym podczas błyskawicznej rozgrywki zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje – nagle po dwóch-trzech zakupach przeciwnicy teleportowali się po mapie, anulowali zdolności, robili wszelakie cuda i sztuki, a ja… a ja nie. Z całą pewnością zanim usiądę do gry po raz drugi gruntownie przestudiuję możliwe rozwinięcia, bo wydaje się to być niezbędne do jakiejkolwiek świadomej rozgrywki. I dopiero wtedy dowiem się, czy gra faktycznie jest taka krótka, czy jedynie wtedy, kiedy siadają do niej tacy partacze, jak ja…
WRS
Wyjątkowo sympatyczna gra logiczna. Wszyscy grający dwakroć w czasie partii tworzą pary starające się jak najszybciej ułożyć kolorowe klocki wg schematu określonego przez kartę zadań. Niby nic, ale używają tych samych klocków! A do tego nie widzą zadania partnera! Takie Ubongo do kwadratu, gdzie proste czasem zadanie blokuje nam mózg. I ten goniący czas na elektrycznym stoperze. Jasne, czasem trafi się łatwiejsza albo trudniejsza karta. Ale emocji nigdy nie brakuje i bardzo cieszyłbym się, gdyby ten tytuł był szerzej dostępny w Polsce. Kolejna gra logiczna w czasie rzeczywistym, czyli bez dobijającego czekania na ruch przeciwnika…
Tu już typowa abstrakcja. Układamy na planszy 4×4 dziwaczne klocki. Wysokie/niskie, ciemne/jasne, okrągłe/kwadratowe i wreszcie pełne/dziurawe. Celem naszym jest utworzenie linii czterech klocków z jednakową cechą. Taki jakiś wariant kółka i krzyżyka. Na pozór, bo klocek dla naszego ruchu wręcza nam… przeciwnik. A! tu już się robi całkiem insza inszość. Uwielbiam tę prostą grę, nawet skuszę się czasem na partyjkę na smartfonie. Uwaga musi być stale skoncentrowana, a radość ze zwycięstwa jest wyjątkowa, bo… przeciwnik daje nam ten zwycięski ruch na dłoni. Jeśli ktoś nie miał okazji, to zachęcam, zwłaszcza że można bardzo prosto domową wersję testową przygotować.
Jedna z licznych gier Friesego. O tyle wyjątkowa, że jakoś zupełnie zapoznana. A ja z wielką przyjemnością do niej wracam, bo ma w sobie kilka ciekawych rozwiązań. Po pierwsze deck unbuilding – staramy się naszą talię odchudzić. Częściowo budując karty dla ich efektów czy punktów, a częściowo wywalając te zbędne. Po drugie zmienne ceny na rynkach surowców – w tej grze dostarczamy źródlaną wodę, jęczmień i chmiel do browarów. Zbyt duża podaż i ceny lecą na pysk! Ale gra oparta jest na wyczuciu chwili. Kiedy przestać inwestować w karty pozwalające na gromadzenie złota i zacząć je trwonić na budowę pałacu! Ach, jakże ja lubię Fürstenfeld…
…może tylko trochę mniej niż Hanabi. Po pierwszych partiach daaawno temu, teraz udało mi się wypracować system komunikacji ze współgraczami, który pozwala skupić się na rozgrywce zamiast na stresowaniu się wzajemnym nieodgadnionym sposobem zagrywania. Najbardziej lubię rozgrywki dwuosobowe, gdzie presja jest jasna i wyraźna – błędu nikt nie naprawi. Ale też i satysfakcja jest ogromna, gdy pełne 30 pktów można zaliczyć. Bardzo interesujące jest też obserwowanie nowych graczy, którzy starają się opanować zasady komunikacji i cieszą się wielce, gdy zaczyna wszystko (w większym gronie) działać. Zacna gra!
I do nieco zapomnianych tytułów się wraca. Ot, Zombiaki, niedawno 10 lat skończyły, a dają emocji wciąż co niemiara. Wciąż gorące są komentarze po partii, że ludzie nie mają szans, że ludzie za łatwo wygrywają. Albo to samo o zombiakach… Proste zasady, sporo gruboziarnistego humoru i chwila podnosząca ciśnienie – jakież to karty wyszły mi, a za chwilę przeciwnikowi. Nic się Zombiaki nie postarzały. Nadal to świetna gra.
KubaP
Ech, ileż ja się będę musiał naodszczekiwać w sprawie pana Rosenberga. Po Patchworku i Fields of Arle przyszła kolej na Glass Road. O mamuniu. Cóż za wspaniały tytuł. Kołderka króciutka, wybory nieoczywiste, niby cztery rundy i po krzyku, a co się nam czacha nadymi, to nasze. Wspaniały mechanizm wyboru akcji – z puli piętnastu kart wybieramy sobie na daną rundę pięć. Każda karta daje dwie akcje… chyba, że ktoś inny też taką kartę wybrał! Wtedy obaj (lub w więcej osób) wykonujemy tylko po jednej akcji. Kto co zaplanował? W co iść? Co zagrać od razu, a na co się czaić? Do tego znany już mechanizm kieratu, choć ugryziony znowu od jeszcze innej strony. Świetna rozgrywka w cztery osoby, w dwie… jeszcze lepsza! Musiscie spróbować, obiecuję, że nie ma nic wspólnego z Agricolą!
Wiele osób narzeka na ten tytuł, ale na mnie wywarł bardzo dobre wrażenie (choć grałem tylko raz). Mowa o Małych Epickich Królestwach. Podobno to 4X w miniaturze, ale jak dla mnie to skondensowane do dwudziestu minut sympatyczne mini-euro z delikatną negatywną interakcją, choć tak nieopłacalną, że chyba wręcz nieistotną. Gramy jedną z kilku dostępnych ras, rozwijamy się na trzech torach za pomocą kombinacji trzech surowców. Kto pierwszy, ten lepszy, choć nie zawsze kończący wygrywa (ale pewnie przeważnie). Jak dla mnie super filler, gdy czekamy na czwartego. Rzućcie okiem, bo warto!
Nie jestem fanem gier kooperacyjnych, ale Pandemic: The Cure ma w sobie to, co bardzo lubię w grach, czyli inteligentne kości. Mówiąc „inteligentne” mam na myśli świadomy wybór zdarzeń i akcji powiązanych z kostkami, wszelkie formy dice placementu i dice manipulation. Gra jest szybka i dość bezlitosna i… jak zwykle podatna na syndrom lidera. Niestety, co-opy chyba już tak mają i kropka. Nie zmienia to faktu, że gra ślicznie wydana i bardzo fajnie pomyślana. Jeśli nie brzydzicie się kooperacjami aż tak, jak ja, to na pewno się Wam spodoba, skoro i ja dostrzegam w niej jakiś urok (7.4/10 na BGG to chyba jednak godna ocena).
Martin Wallace to bardzo nierówny autor. Nikt jednak nie odmówi mu geniuszu. Tym razem postanowiłem zmierzyć się z jego wielkością przy okazji Onward to Venus. Większościówka z produkcją, kilka zasobów (karty, monety, budynki, jednostki), sporo negatywnej interakcji i losowości (pojawiające się wydarzenia w lokacjach i możliwości związane z dociąganymi kartami). To nie jest zupełnie tytuł w moim stylu, choć w dwie osoby miał swój urok – przy czym sporą zaletą jest krótki czas gry, mieszczący się mniej więcej w godzinie. Nie wyobrażam sobie jednak gry w pięć osób, to musi być już wtedy ameritrash pełną gębą, negocjacje, kingmaking, przepychanki i w ogóle cała ta bajka, która tak kręci tych po amerykańskiej stronie mocy :) Nie wiem, czy grę Wam poleciłem, czy wręcz przeciwnie, ale na pewno nikt obok niej obojętnie nie przejdzie.
WRS, chyba nie przejrzałeś tekstu o Fürstenfeld :) „O tyle wyjątkowa, że jakoś zupełnie zapoznana”;
„Po pierwsze deck unbuilding – staramy się naszą talię odchudzić naszą talię.”
Ale poza tym, to może jakaś recenzja, albo chociaż ciut głębszy rzut okiem? Bo gra wydaje się fajna (i to Friese!), a polski internet raczej o niej milczy… :)
Poprawione, dzięki za zwrócenie uwagi :)
Ekhm…
@Neoptolemos – dziwna supozycja… Jakże mogłem nie przejrzeć tekstu, który sam pisałem?
A że czasem się zdarzy przerwa w pisaniu, to i kontynuacja myśli psikusy robi… :)
@Ink
http://sjp.pwn.pl/szukaj/zapoznany.html – znaczenie 3., chyba w tym kontekście uzasadnione?
o.O Nigdy się nie spotkałem ze słowem „zapoznany” w tym znaczeniu. Ileż to się można przy okazji planszówek nowych rzeczy dowiedzieć :)
Btw, to dziwne – od tygodnia (do dzisiaj rano) najnowszy news na stronie gamesfanatic, jaki mi się wyświetlał, to ten cotygodnik, nie widziałem też komentarza WRS. A teraz nagle wyskoczyły artykuły z całego tygodnia… miał ktoś to samo?