Aleksander Kopeć, Mistrz Polski w grze 7 Cudów Świata wyłoniony w czasie finałów w trakcie Festiwalu GRAMY w Gdańsku w 2014 roku. Przedstawiciel Rebel.pl, wydawnictwa, które wprowadziło grę na polski rynek, rozmawia ze szczęśliwym, bo najlepszym, budowniczym cudów świata:
Czy możemy poznać wiek i miejsce zamieszkania osoby, która de facto zwyciężyła z 1400 Polakami, którzy wzięli udział w eliminacjach w całym kraju?
Od niecałych 28 lat mieszkam w Gdańsku. Tu się też urodziłem.
Na początek ważne pytanie. Czy miałeś jakąś strategię, która zagwarantowała Ci zwycięstwo? W trakcie finałów (z udziałem blisko 50 osób) robiłeś jakieś notatki. Czy możemy poznać ich zawartość, czy jest to głęboko skrywana tajemnica?
Miałem tylko jedną strategię na cały finał – nie dać się ponieść emocjom. To mój najgorszy doradca w turniejowej rywalizacji. Inne plany trzeba dostosowywać indywidualnie do każdej rozgrywki, ponieważ w 7 Cudach Świata nie ma tylko jednego lub dwóch sposobów na wygraną – to duży atut tej gry.
Pytanie o notatnik nie jest mi obce. Wywoływał on spore zdziwienie (lub oburzenie) na twarzach niektórych uczestników, pewnie z obawy na możliwość oszukiwania. Oczywiście nie korzystałem z niego w trakcie gier. Jedyne, co zapisywałem, to imiona graczy, ich Cuda i punktację. Celem tych notatek było łatwiejsze zapamiętanie imion rywali i sporządzenie relacji z turnieju dla moich przyjaciół, którzy niestety nie mogli zostać do końca Festiwalu Gramy.
Czy masz swój ulubiony Cud i ten za którym nieszczególnie przepadasz? Czy grasz „na konkretny kolor” (czerwony, niebieski, zielony itd.)?
Zdecydowanie moim ulubionym Cudem jest Latarnia Morska w Aleksandrii, ze względu na elastyczność, jaką oferują specjalne zdolności. Do mniej lubianych zaliczam Wielką Piramidę w Gizie, ponieważ wymaga dużo kart surowców do ukończenia, a ja preferuję granie z ich minimalną liczbą.
Odnośnie kolorów, to faworyzuję zielone karty technologii, chociaż nie za każdym razem są opłacalne. Szczególnie gdy gram z moimi przyjaciółmi, którzy dobrze mnie znają i sumiennie ograniczają mi do nich dostęp!
Czy grałeś w 7 Cudów z dodatkami? Co o nich sądzisz i czy masz swój ulubiony?
Nie grałem. 7 Cudów Świata to jedyna gra w mojej kolekcji, którą uważam za kompletną i niewymagającą rozszerzenia. Mam za sobą blisko setkę rozegranych partii i wciąż nie jestem znudzony tym co oferuje oryginalny projekt autora gry.
Czy przygotowywałeś się do Mistrzostw? W ilu eliminacjach brałeś udział? Co Cię skłoniło, by wziąć udział w Mistrzostwach?
O organizacji mistrzostw wiedziałem od ich pierwszej zapowiedzi, ale bardzo długo nie rozważałem swojego udziału. 7 Cudów Świata zaliczałem do kategorii lekkich i losowych gier. Dopiero w trakcie sierpniowego urlopu na wsi zacząłem grać z większym zacięciem i uwagą. Otworzył się przede mną zupełnie nowy, jak dotąd niezbadany poziom rywalizacji. Okazało się, że wcale nie jest to tak banalna gra, jak się dotychczas wydawało. Po tym „olśnieniu” zdecydowałem się spróbować swoich sił w eliminacjach.
Wziąłem udział w najbliższym spotkaniu organizowanym na konwencie Baltikon w Sopocie i, ku własnemu zdumieniu, stamtąd zakwalifikowałem się do finału. Nie będę ukrywał, że o ile do eliminacji nie przygotowywałem się zbyt intensywnie, tak finał potraktowałem poważniej i dzięki pomocy grupy bliskich przyjaciół miałem wiele okazji, by ćwiczyć grę.
Jakie inne gry lubisz?
Mam w kolekcji sporo gier, ale moim numerem jeden jest Race for the Galaxy.
Czy ktoś z Twoich najbliższych też brał udział w eliminacjach? Jak Twoje zwycięstwo zostało odebrane w rodzinie? A może się nie pochwaliłeś, bo „to tylko taka gra, nic poważnego”?
Dwóch znajomych zdecydowało się na udział w eliminacjach w Gdańsku i Warszawie, niestety bez sukcesu. O dziwo nie skusił się żaden z moich treningowych współgraczy, a ponieważ uważam ich za dużo lepszych graczy ode mnie, to nie narzekałem na ich decyzje.
Moja rodzina nie interesuje się grami planszowymi, ale wiedzieli o moim udziale i cieszyli się ze mną po zwycięstwie. Niestety nadal nie dają się namówić na partyjkę w 7 Cudów Świata!
Czy jesteś w stanie wskazać najtrudniejszą partię podczas rozgrywek?
Półfinał. Miałem bardzo wymagających sąsiadów: po lewej siedział Robert, grający Świątynią Artemidy w Efezie, a po prawej stronie miałem Anię z Kolosem z Rodos. Oboje grali wystarczająco agresywnie, bym nie mógł zagrywać tego, na czym mi zależało. Robert w II erze nie oddał mi żadnej dobrej karty, a z Anią nie można było konkurować w sile militarnej. Ostatecznie zająłem 3. miejsce, ledwo łapiąc się na finał.
Czym zajmujesz się na co dzień?
Prowadzę kawalerski tryb życia, dzieląc czas pomiędzy czytanie książek, głównie z autorstwa Terrego Pratchetta, amatorską żonglerkę i spotkania z przyjaciółmi przy grach planszowych. Pracuję też w Gdyni, w firmie zajmującej się obrotem i utrzymaniem nieruchomości.
Powiedz coś więcej o samych Mistrzostwach. Czy jakaś szczególna sytuacja zapadła Ci w pamięć?
Największe emocje wywołał u mnie mecz półfinałowy… ale odbywający się przy drugim stoliku. Jak odpowiedziałem wcześniej, nie popisałem się na własnym meczu półfinałowym, przez co moje wejście do finału było zależne od wyników, jakie uzyskają gracze przy drugim stoliku. Ponieważ mój mecz skończył się wcześniej, miałem okazję obserwować zmagania reszty półfinalistów. To było okropnie stresujące, ponieważ nie miałem już żadnego wpływu na mój dalszy udział. Gdy sędzia podliczał punkty, to o mało nie wszedłem mu na plecy, by z ciekawości lepiej widzieć tabelę z punktami!
Drugą ciekawostką turnieju było to, że wszystkie mecze rozegrałem tym samym Cudem – Mauzoleum w Halikarnasie! Sądzę, że miało to duży wpływ na mój sukces, ponieważ w późniejszym etapie rozgrywek zmęczenie dokuczało wszystkim graczom, a ja nie musiałem za każdym razem mocno zmieniać swojej strategii.
Czy brałeś udział w Mistrzostwach Polski we Wsiąść do Pociągu? Czy planujesz startować w Mistrzostwach Splendor?
Nie brałem udziału w Mistrzostwach Wsiąść do Pociągu. Dość późno dowiedziałem się o ich organizacji i nie mogłem znaleźć czasu na uczestnictwo.
W Mistrzostwach Splendoru najprawdopodobniej wezmę udział. Zagrałem w Splendor tylko raz, ale mimo to spróbuję swoich sił, choćby dla czystej przyjemności z gry!
Co spowodowało, że zainteresowałeś się grami planszowymi w epoce, w której komputery są uznawane za główne źródło rozrywki?
Jako nastolatek, jeszcze w szkole podstawowej, lubiłem z kolegami chodzić do kafejki internetowej, aby pograć wspólnie przez sieć w gry komputerowe. Na studiach zatęskniłem za podobną formą rozrywki, jednak kafejki zaczęły znikać, a wygoda przenoszenia komputerów nie była jeszcze tak powszechna jak dziś. Dlatego za czyjąś poradą trafiłem do sklepu z grami planszowymi, kupiłem w ciemno Neuroshimę Hex, nie mając wcześniej żadnej styczności ze współczesnymi planszówkami. Tak rozpocząłem przygodę, która stała się moim głównym hobby i dzięki której poznałem mnóstwo fantastycznych ludzi.
Skoro istnieje coś takiego jak e-sport, to czy myślisz, że kiedyś coś podobnego stanie się na rynku planszówek?
Ależ to już się dzieje! I powstało na długo przed e-sportem! Gra Magic: The Gathering cieszy się niesłabnącą od około 20 lat popularnością na całym świecie. Turnieje ligowe i zmagania zawodowych drużyn można oglądać tak jak mecze e-sportowe, w Internecie. Niestety pomimo tego wątpię, żeby świat rozrywki „materialnej” w najbliższym czasie doścignął tę cyfrową. Widzę trzy główne powody: gry online łatwiej transmitować, są o wiele bardziej dynamiczne od zwykłych gier, a także, jeżeli jest się graczem lub kibicem gier sieciowych, nie jest konieczne wychodzenie z domu. Niemniej od niedawna widać jak technologia zaczyna wkradać się do planszówek, a przy tak szybko rozwijającym się rynku kto wie, czy już za parę lat nie będę śmiał się z dzisiejszych wątpliwości.
Czy myślisz, że planszówki w końcu odejdą do lamusa? Na razie trzymają się dobrze, ale postęp technologiczny jest ogromny. Już teraz technologia wchodzi w planszówki: Space Alert, Alchemicy i inne gry wymagają elektronicznych gadżetów.
Planszówki nie znikną, ale uważam że pojawianie się w nich technologii to naturalny krok w rozwoju tego hobby, z czym wielu graczy się nie zgadza. Z mojego punktu widzenia dopóki gry będą miały swój „namacalny” charakter i będą wymagały interakcji z innym człowiekiem przy jednym stole, dopóty nie będzie mi przeszkadzać mówiąca do mnie kosteczka z wyświetlaczem lub krążek z projektorem 3D, zamiast pomalowanego kawałka drewna i plastikowej figurki.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Magdalena Jedlińska