Obezwładniające upały próbowały zasabotować Cotygodnik, ale im się nie daliśmy. Tym razem poczytacie o Spiel (i Kennerspiel) des Jahres, o starożytnych mitach, szlacheckich intrygach, powstaniu styczniowym, o klasycznych klasykach i grach dla dzieci granych przez dorosłych. Uważni znajdą również zapowiedzi nadchodzących recenzji. Mimo nieludzkiej temperatury – gramy, ile się da.
Ink
W tym tygodniu wśród rozgrywek prym wiódł oczywiście Space Alert, a to na potrzeby ogrywania go do recenzji (nadchodzącej niebawem). Braki czasowe wcześniej (wyjazdy) spowodowały, że partie testowe musiałem skondensować w dość krótkim czasie. Nie jest to proste, bo gra zdecydowanie nie należy do tych, w które świeżo nauczeni zasad ludzie są w stanie zagrać jakkolwiek sensownie. Ogólnie – Space Alert okazał się być sporo inny od tego, czego się spodziewałem. Czy to dobrze, czy źle? O tym będzie w recenzji.
Kolejnym tytułem, z którym udało się w tym tygodniu zapoznać, było tegoroczne Kennerspiel des Jahres, czyli Broom Service. Niestety, jak widać na zdjęciu, w wersji germańskiej, co nie ułatwiało kontaktu. Dość specyficzna, jak na „Kennerspiel”, tematyka kojarzy się raczej z grami dla dzieci i jest w tym odrobina racji, bo nie jest to tak złożony tytuł, jakiego można by się spodziewać po grze nagrodzonej jako ta bardziej zaawansowana. Mechanizmem najbardziej rzucającym się w oczy jest zagrywanie kart akcji na zasadach podobnych do „Szklanego Szlaku”, acz nie identycznych. Na daną rundę gry wybieramy cztery z dziesięciu dostępnych akcji. Zagrywając akcję określamy czy chcemy grać „odważnie”, czy „tchórzliwie”. Wariant tchórzliwy daje nam mniejsze, ale pewne profity. Odwaga daje potencjalnie dużo więcej, ale jeśli któryś z pozostałych graczy wybrał na daną rundę tę samą kartę, może nas „przebić” i to on wykona ją zamiast nas. Działa to całkiem fajnie i sprawnie. Nie mogę natomiast nie przyczepić się do projektu graficznego gry, a konkretnie planszy. Ktoś chyba złośliwie wymyślił sobie, że narysuje ją tak, by stwierdzenie, z którym polem graniczy dany zamek, wymagało będzie lupy…
Z dziwniejszych natomiast pomysłów tego weekendu (a był on dziwny na wiele sposobów, między innymi taki, by spontanicznie przyjechać do Warszawy na Avangardę w tym jedynie celu, by publicznie pokłócić się z KubąP na tematy fundamentalne, czyli ameri/euro) znalazł się taki, by ze znajomymi urządzić sobie wieczór gier dziecięcych (bez żadnych dzieci). Na stół trafiły zatem Zwierzak na zwierzaku, Pędzące żółwie, a nawet Potwory do szafy. Na szczęście zmieścił się tam także najklasyczniejszy klasyk, czyli Puerto Rico.
Zwieńczeniem weekendu była natomiast poranna partia w Na chwałę Rzymu, nie pierwszy już raz dowodząc, że jest to gra szalona. Tym razem fabuła szaleństwa oparła się na tym, że jeden z graczy wystawił budynek punktujący za materiały w składzie oraz za pomocą drugiego, zmieniającego wszystkich klientów w tragarzy, począł zbierać w owym składzie góry (dosłownie) materiałów. Następnie ja przejąłem ten budynek za pomocą więzienia, niszcząc zupełnie całą jego strategię na rozgrywkę, jedynie po to, by dać zwyciężyć trzeciej graczce za pomocą forum (karta z warunkiem natychmiastowego zwycięstwa).
Ginet
Wakacje w pełni, pogoda dopisuje, znajomi powyjeżdżali, więc okazje do gry też się rzadko trafiają, a gdy już są, to staram się je wykorzystać do testowania tytułów, które otrzymałem do recenzji. O tych pisać przyjdzie jeszcze pora, teraz podzielę się wrażeniami z mojej pierwszej rozgrywki w Tikala.
Ten kultowy już laureat Spiel des Jahres’ 99 jest grą wykorzystującą mechanikę action point allowance system, czyli rozdzielania posiadanej w turze puli punktów akcji na poszczególne działania na planszy. Gracze wcielają się w podróżników przeszukujących dżungle w poszukiwaniu skarbów i świątyń Majów.
W swojej turze wyciągamy jeden heksagonalny kafelek, układamy go na planszy i wykorzystujemy 10 posiadanych punktów akcji (na dołożenie poszukiwacza, ruch, odkopanie poziomu świątyni, wykopanie skarbu, itp.). W trakcie gry czterokrotnie punktujemy – za poziomy świątyń, na których mamy przewagę oraz posiadane przez nas zestawy skarbów.
W jedynej jak dotąd partii dostałem spore cięgi od kolegi. Przyczyny mojej porażki upatruję w zbytnim skoncentrowaniu się na kolekcjonowaniu błyskotek, przy jednoczesnym zlekceważeniu zajmowania wysokopunktowanych pól świątyń. O ile przez pierwsze dwa punktowania dawało to jeszcze pożądany efekt, gdyż sety skarbów generowały mi więcej oczek niż świątynie konkurentowi, to już kolejne punktowanie przyniosło zmianę lidera, a ostatnie podliczanie dało końcową przewagę aż 15 punktów przeciwnikowi.
Po pierwszej, srogiej lekcji z niecierpliwością czekam jednak na kolejną, być może w szerszym gronie przy stole. Jeżeli nie byliście jeszcze w amazońskiej dżungli szukać skarbów, to naprawdę polecam.
Anna
Po długiej (za długiej!), bo aż ponad dwutygodniowej przerwie od gier, ostatni tydzień minął mi na nadrabianiu „straconego” czasu. Tytułów na moim stole pojawiło się tak dużo, że aż nie jestem w stanie przypomnieć sobie wszystkiego, w co ostatnio zagrałam.
Na pewno znalazło się miejsce na partię Five Tribes. Uwielbiam tę grę. Zasady dosyć proste, ale jak bardzo wymagająca potrafi być rozgrywka! Właściwie ciągle robimy to samo – w swoim ruchu zabieramy wszystkie meeple z jednej płytki terenu i przestawiamy pojedynczo na inne, poczym wykorzystujemy funkcję naszych meepli oraz akcję z kafelka. Gra wymaga bardzo dużo ciągłego główkowania, poszukiwania najbardziej opłacalnych rozwiązań i uważania na to, żeby przypadkiem komuś nie umożliwić jeszcze lepszego ruchu. Oczywiście trochę ciężko się gra z myślicielami, którzy mogliby godzinami analizować sytuację na planszy i przeliczać wszystkie dostępne opcje, ale jakoś do tej pory sobie z nimi radziłam. Gra jest świetna!
Kolejny mój ulubiony tytuł: Cyklady z dodatkiem Tytani. Zasady tej gry mogę streścić w jednym zdaniu: chodzi o to, aby z przeciwnika wycisnąć krew, pot i łzy! Bardzo lubię poziom negatywnej interakcji, który czasem jest tak duży, że aż generuje kłótnie. A poza tym: klimat! Kocham klimat tej gry. Walka o przychylność greckich bogów, wzywanie na pomoc mitologicznych stworów, walki armii z Tytanami na czele… Niewiele znam eurogier, w których tak dobrze potrafię się wczuć w klimat. Do tego naprawdę piękne wydanie: plansza, grafiki, figurki… Samo obcowanie z tą grą sprawia mi dużą przyjemność. Chyba nie potrafię mówić o Cykladach inaczej, niż tylko w samych superlatywach.
Kolejny tytuł: Rok 1863. Gra przypadkiem trafiła na moją półkę i długo na niej zalegała, bo jakoś nie było czasu/ochoty, żeby ją wypróbować. W końcu nadarzyła się okazja, potem kolejna i wychodzi na to, że to całkiem przyjemna gra. Przede wszystkim plus za ciekawe wydanie – karty wyposażone w obrazy i fragmenty utworów literackich związane z powstaniem styczniowym. Niestety, trochę straciły przy tym na czytelności. Sama rozgrywka przypomina trochę etap rozpatrywania konfliktów w Magnatach. Na stole mamy karty pól bitew o różnej sile militarnej i musimy tak operować naszymi oddziałami i amunicją, aby uzyskać wyższą siłę militarną. Do tego każde pole bitwy ma swoją (zakrytą) Kartę Moskali, więc trzeba wziąć poprawkę na to, że siła może wzrosnąć. Należy się jeszcze postarać, aby wystawić większą siłę niż przeciwnicy, aby zgarnąć więcej punktów zwycięstwa. Niby współpracujemy, ale trzeba sobie przeszkadzać. Jeśli jest moja ulubiona negatywna interakcja, to gra zła być po prostu nie może.
A propos gry Boże igrzysko: Magnaci, to i na nią znalazła się chwila. Jakże mogłabym nie lubić gry, w której mogę grozić innym spaleniem ich dworów, zawierać sojusze, a potem wbijać nóż w plecy? Takiej gry nie da się nie lubić. Ciekawi mnie, że jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zakończyć rozgrywki na skutek trzech rozbiorów. Może to i trochę mało patriotyczne, ale coś czuję, że w następnej partii wcielę się w narodowego zdrajcę.
Na stole w ostatnim tygodniu zagościła jeszcze cała masa innych gier, których nie będę już może wymieniać, bo nikt by chyba nie wytrzymał tak długiego artykułu ;). Wspomnę o jeszcze jednej tylko pozycji: Witkacy. Bardzo ciekawa karcianka, jak dla mnie dość oryginalna i do tego z pięknymi ilustracjami dzieł Stanisława Ignacego Witkiewicza. Na razie nie będę zdradzać więcej – recenzja już wkrótce.
Czekam na recenzję Space Alerta.
W przyszłym tygodniu.
Super! Dzięki za informację!