Targi w Essen mają to do siebie, że każdy znajdzie tam tytuł, na który warto czekać, i który warto śledzić. Nawet, jeśli niespecjalnie interesujemy się esssenowym zalewem eurogier o budowaniu zamków/miast/ogródków działkowych, z owego zalewu da się wyłowić jakieś smakowite kąski (albo przynajmniej kąski wyglądające na smakowite…). Ja właśnie kilka takich wyłowiłem.
Tego mi na planszówkowym rynku brakowało: solidnej gry o działaniach okrętów podwodnych. Owszem, są gry strategiczne (np. Steel Wolves), są solówki (The Hunters czy U-Boot Leader), ale próżno było szukać gry wieloosobowej, oddającej istotę zabawy w kotka i myszkę między podwodniakami i okrętami eskortowymi. A przecież temat jest wymarzony do ubrania w mechanikę blefu czy dedukcji i przeniesienia na planszę. Późno, bo późno, ale niewykluczone, że takiej gry się wreszcie doczekałem. Wśród essenowych nowości pojawiła się bowiem zapowiadana przez Osprey Games gra o starciu sił podwodnych NATO z okrętami radzieckimi: They Come Unseen. Co ciekawe, autorem gry jest debiutant, lecz nieprzypadkowy. Andrew Benford, bo o nim mowa, to emerytowany oficer Royal Navy. W swojej karierze dowodził okrętami konwencjonalnymi, a także pełnił funkcję zastępcy dowódcy na HMS Revenge, czyli atomowym okręcie podwodnym klasy SSBN (nosiciel międzykontynentalnych pocisków nuklearnych). TCU przygotował zatem prawdziwy fachowiec w podwodnej tematyce. Czy jednak mechanikę gry zdołał uczynić wystarczająco interesującą? Zobaczymy. Dwóch do pięciu graczy podzieli się na dwa zespoły: dowodzących dwoma brytyjskimi okrętami podwodnymi (klasy SS, czyli konwencjonalnymi) i radzieckim zespołem zwalczania op (dwa niszczyciele). Brytyjczycy mają za zadanie zniszczyć radzieckie bazy na Morzu Barentsa (cztery z sześciu), wysadzając na brzegu zespół dywersantów. Sowieci, rzecz jasna, będą starali się w tym przeszkodzić, próbując wytropić okręty podwodne za pomocą sonaru (ich pozycje na planszy i głębokość zanurzenia), a następnie zniszczyć ostrzałem rakietowych bomb głębinowych. Brytyjczycy mogą z kolei stawiać miny uszkadzające okręty i statki sowieckie (na planszy kursować będą również radzieckie statki zaopatrzeniowe). Niestety, nie ma możliwości torpedowania (:/), bo nie mamy do czynienia z otwartą wojną, tylko ze „stanem napięcia międzynarodowego”. Jest za to uwzględniony czynnik pogodowy. Zasady wydają się być proste, wykonanie stosunkowo sterylne, ale pasujące do klimatu… Dla mnie They Come Unseen, to gra absolutnie do sprawdzenia.
Ilekroć na rynku pojawia się nowa karciana gra w formacie LCG lub analogicznym, obiecuję sobie solennie, że na pewno nie będę w nią inwestował i w ogóle nie, nie i jeszcze raz nie będę o niej czytał nawet! Ta… A potem – w najlepszym przypadku – i tak obserwuję ją łapczywie, rozczytując się w pierwszych wrażeniach. Podobnie jest teraz, bo na horyzoncie majaczy premiera gry Ashes: Rise of the Phoenixborn. Powodów, dla których na tę grę warto zwrócić uwagę, jest kilka. Po pierwsze: autorem jest Isaac Vega, znany Wam zapewne współautor Dead of Winter (Martwa Zima). Po drugie – wydawca to Plaid Hat Games, mające w swojej stajni serię Summoner Wars czy Mice & Mystics. Po trzecie – w startowym pudełku otrzymujemy wszystkie karty w trzech kopiach. Wreszcie karciankowy core set daje możliwość swobodnego deckbuldingu, nie zmuszając do zakupu kolejnych pudeł. Po czwarte – dwie świeżynki mechaniczne, czyli dodanie kości, jako zasobu do wykorzystania przez graczy i całkowicie swobodny wybór startowej ręki. Po piąte – interesujące, niebanalne grafiki (ponownie autorstwa ekipy pracującej przy DoW i M&M). Po szóste – rozgrywka potrwa ok 30-45 minut. Po siódme – dodatki będą zawierać po prostu nowego bohatera z dedykowaną talią (czyli coś, jak w Summoner Wars, tyle, że z możliwością swobodnej wymiany kart pomiędzy bohaterami). Można więc bawić się w składanie własnej talii, ale można również traktować dodatki jako prekonstruowane zestawy. Fajna sprawa. Minus widzę na razie tylko jeden, za to istotny: po raz kolejny – niestety – będziemy kierować poczynaniami czarodziejów, okładających się czarami do upadłego. Hm. Nuuuuda :/. Pierwsze recenzje są jednak bardzo obiecujące i może warto przymknąć na ten minus oko?
The Producer: 1940-1944 to kolejna gra z dość popularnego ostatnimi czasu nurtu filmowego. Tym razem tworzyć będziemy wielkie dzieła w złotej epoce Hollywood. Z opisu wygląda na zupełnie standardową grę pt. wybuduj studio, kup scenariusz, zatrudnij gwiazdy, wypromuj film i zbierz nagrody. Uwagę zwraca jednak sporo nawiązań do historii, jak np. scenariusze ilustrowane oryginalnymi plakatami, karty prawdziwych gwiazd czy flavor teksty z hollywoodzkimi ciekawostkami. Instrukcja na razie włoskojęzyczna, więc nic więcej powiedzieć nie sposób, ale… wygląda sympatycznie! [edit: instrukcja juz jest na BGG!]
Na koniec gra, która na Essen nie zdąży się ukazać, ale zdecydowanie warto śledzić, jak zostanie odebrany prezentowany na targach prototyp, a mianowicie V – Commandos. Tak, Moi Drodzy, dobrze zgadujecie – to planszowa wersja słynnych komputerowych Commandos, nad którymi wielu z nas ślęczało dniami i nocami, próbując wykonać sprytnie skonstruowane misje. Mechanika planszówki ma oddawać klimat gry komputerowej. Będą różne zadania, będą bronie ciche i głośne, będzie zastawianie pułapek i udawanie niemieckiego oficera, będą też – rzecz jasna – mniej lub bardziej czujni naziści… Jeśli to wszystko zadziała, jeśli rzeczywiście uda się wzbudzić nad planszą dawne emocje komputerowych komandosów, to… Oj szykuje się hit!
W końcu coś o grach, a nie eurosucharach na Essen! Bardzo fajny tekst. Ciekawie zapowiada się The Producer: 1940-1944 – akurat ostatnio szukaliśmy czegoś w takich klimatach. Commandosi aż prosili się o planszówkę, ciekawe czy uda się oddać atmosferę pierwowzoru.
Będzie druga część, czy nic więcej nie przyciągnęło Twojej uwagi?
– Wiktor
Ciesze się, że przyjemnie się czytało :)
Nie planowałem na razie drugiego tekstu.
Od dłuższego czasu skręciłem w kierunku gier wojennych, politycznych, a przede wszystkim gier z wyraźnym klimatem (co niekoniecznie oznacza od razu, że ameritrashowych), a takich jak ja, Essen niespecjalnie rozpieszcza. Coś tam udało się znaleźć, i o tym powyżej. W miarę aktualizowania essenowych list może natrafię jeszcze na jakąą ciekawostkę, i wówczas chętnie podzielę się tym natrafieniem :)