W tym tygodniu trochę skrajności – czyli z jednej strony o grach dla geeków, a z drugiej – imprezówki i tytuły dla dzieci. A więc o tym, jak można niechcący przegrać w Le Havre i o dzieciach płaczących podczas partii Kota Stefana :). Nie może także zabraknąć kilku słów o zbliżającej się nowej edycji Cywilizacji: Poprzez Wieki, gdy w szeregach redakcji znajdują się wielcy miłośnicy tej gry. A przynajmniej jeden ;) Zapraszamy do lektury!
Veridiana
Jakoś tak szczęśliwie udaje mi się ostatnio odkopywać świetne starsze tytuły.
W momencie, gdy na rynku pojawił się nowy EJDŻ, ja zagrałam sobie w starego z dodatkiem Budowniczy. Nowy obejrzałam, pomacałam i uznałam, że stary jednak dla oka przyjemniejszy. I to zarówno plansza, jak i budynki oraz figurki. Zataszczyłam pudło do znajomych w Cieszynie, co to dotychczas tylko w Carcassonne i Munchkina grali (plus jedną partię Zamków – u mnie) i przez niemal 3h tłukliśmy się w 5 osób o Nowy Świat. Pięknie było. Tak naprawdę nowa edycja nie jest mi jednak do szczęścia potrzebna.
Kolejnym klasykiem było Le Havre. Obok Brassa – najlepsza gra ekonomiczna. Nigdy nie umiem się zdecydować, która lepsza, skaczą po moim osobistym rankingu w te i nazad. Le Havre na 2 osoby jest świetny. Czuć wręcz stęchły zapach ryb, a w uszach wyją portowe syreny. Rewelacyjna partia, w której czaiłam się na budynek, który dałby mi 30 punktów, pilnowałam, czy przeciwnik ma środki, aby mi go sprzątnąć sprzed nosa i… zapomniałam o mieście, które przecież też buduje. I tylko dlatego przegrałam tę rozgrywkę! ;p No nie, nie tylko dlatego, niestety.
Troyes z dodatkiem Paniuśki. Jak ja dawno nie graaaaałaaaaaam….. Ale tym bardziej smakowało. Ponownie, genialne gry są genialne także na 2 graczy. Stosunkowo szybka partia (na 2 graczy trwająca najkrócej, bo 4 rundy), w której na początku poszliśmy ostro w mury okołomiejskie, aby potem zaniedbać je haniebnie. Choć Troyes nie mieści się w moim Top10, to mechanika gry zasługuje na planszówkowego Nobla. Normalnie żal mi, że to nie ja ją wymyśliłam ;).
Uchronia to inna para kaloszy. Kiedyś u nas w domu bardzo spodobało się Na chwałę Rzymu. Niestety, moja sympatia do tego tytułu z czasem wygasła, głównie za sprawą rozgrywki dwuosobowej, podczas której akcje mnożyły się jak grzybki po deszczu i kołderka, tak lubiana przeze mnie w swojej krótkiej postaci, zaczęła zakrywać także łóżka sąsiadów. Nie było po prostu o co walczyć. Uchronia miała rozwiązać ten problem. I rozwiązała! Skończyło się eldorado klienteli, zasady tylko trochę zmieniono, ale zdecydowanie na plus. Tylko klimat siadł. Nie, żebym gustowała w starożytnym Rzymie, bo ni ziębi mnie ni grzeje, ale w Uchroni wszystko jest mniejsze (karty, plansze chyba też) i dotyczy… dinozaurów. Niemniej, chętnie zagrałabym w większym gronie.
Na koniec A New Story of Civilization, czyli wyczekiwana nowa edycja Cywilizacji TTA. Mam to szczęście, że mogę ją ogrywać. I jest to szczęście przez wielgachne SZ! Gra zyskała. Wielu liderów zyskało (patrz: GFNews), wyrzucono martwe karty akcji, podrasowano sprawę wojen i agresji, jest bardziej sprawiedliwie i mniej zależnie od losowej ręki militarnej. I nie ma zapowiadanych uproszczeń, o które najbardziej drżeliśmy. Dotyczą jedynie obliczania korupcji i odrzucania czerwonych kart. Jest prościej, ale nie w sensie zasad (tych wręcz przybyło!), tylko logistyki gry. Gdy tylko dotrze do mnie pachnące pudełko z tekturową zawartością, pojawi się pełnoprawna recenzja gry.
AnKa
W moim przypadku ten tydzień minął głównie na grach imprezowych (najlepszych na odwiedziny u znajomych i przyjęcia urodzinowe) oraz tytułach dla dzieci, ogrywanych głównie podczas Wielkiego Turnieju Gier Planszowych w Galerii Bronowice. Gier było sporo, więc wymienię tylko niektóre.
Absolutnym hitem ostatniego tygodnia był Kot Stefan. Pokochały tę grę dzieciaki, pokochali i dorośli! Cóż, cała szafa gier, Cyklady, Ora et Labora, Robinson Crusoe leżą i czekają na partię, a większość znajomych od planszówek ostatnimi czasy na pytanie, w co zagramy, odpowiada: „W Kota Stefana, zagrajmy w Kota Stefanaaaa!!” Cóż, gra jest genialna w swojej prostocie :). Mamy kubeczek w kształcie kota i mamy myszki na sznurkach – kot musi złapać myszki, a myszki muszą mu uciec. Kilka prostych elementów, a ilość frajdy niesamowita. Rodziny z dziećmi –zachwycone :). Trzeba tylko uważać, bo może się zdarzyć, że dziecko za bardzo utożsami się ze swoją myszką i pierwsze uderzenie kota w stół wywoła atak płaczu i paniki. A więcej o Kocie Stefanie przeczytacie w recenzji, która wkrótce się ukaże.
Kolejny, absolutny hit wśród młodszych dzieci to Pszczółki. Najdziwniejsze jest to, że im młodsze dzieci, tym lepiej sobie radziły. W grze mamy kilka różnokolorowych pszczółek, które zakrywamy ulami. Pszczółki ciągle zmieniają swoje miejsce, więc musimy stale śledzić, gdzie która wędruje, aby potem móc je odnaleźć i zdobyć. Mam wrażenie, że dorośli szybko tracili z oczu pszczółki i szukali ich na chybił-trafił. Przez co gra się niemiłosiernie wydłużała i trzeba było ją skrócić. Za to spotkałam kilkoro dzieci w wieku 3-5 lat, które zadziwiły mnie swoją pamięcią! Potrafiły znaleźć niemal każdą pszczółkę! Naprawdę, w niektórych dzieciakach drzemie ogromny potencjał, oby tylko telewizja i internet za wcześnie go nie popsuły.
Z hitów, w które w ostatni weekend zagrałam pewnie dziesiątki razy, wymienić mogłabym jeszcze Speed Cups, Halli Galli i oczywiście Dobble. Zwłaszcza ten pierwszy tytuł jest, moim zdaniem, znakomity dla dzieci i dorosłych. Całe rodziny świetnie się przy nim bawiły. Za to rozczarowały mnie bardzo Pędzące Jeże… Gra się dłuży, ma dziwne zasady i w ogóle nie rozumiem, jak trzeba w nią grać. W grze zagrywamy karty, tak jak w Pędzących Żółwiach i przesuwamy jeże do przodu. Jednak nikt nie ma początkowego koloru, a punkty dostajemy za karty, które zostaną nam na ręce (w zależności od tego, na jakim polu jest dany jeż). Pewnie ktoś, kto nie grał, nic nie zrozumiał z tego krótkiego opisu zasad. Chyba sama go nie rozumiem, bo mam wrażenie, że gra jest totalnie losowa i kompletnie nie mam pojęcia, jak w nią grać. Jak dla mnie, nie dorasta ona do pięt Pędzącym Żółwiom. Natomiast, skoro już o żółwiach mowa to…
…mogę polecić Żółwie z Galapagos. Znów mamy żółwiki, znów możemy wchodzić sobie na plecy. W grze tym razem składamy jajka – im więcej, tym więcej punktów. Zamiast kart, mamy kostki, ale sami musimy zdecydować, czy rzucamy jedną, dwiema czy trzema kostkami. Im więcej kostek użyjemy, tym więcej pól możemy przejść – liczbę oczek mnożymy przez ilość użytych kości. Ale jeśli wyrzucimy więcej niż siedem, wracamy na start. Gra jest bardzo przyjemna i myślę, że może być świetną alternatywą dla Pędzących Żółwi, choć dla mnie rozgrywka trwa trochę za długo, jak na szybką grę imprezową. Na szczęście da się ją bez problemu skrócić. Brakuje mi również tego, co jest kwintesencją Pędzących Żółwi – a więc domyślania się, kto ma jaki kolor. Więcej o Żółwiach z Galapagos również w recenzji, która za jakiś czas się pojawi.
Kolejne tytuły, które pojawiły się na stole, to właściwie wariacje znanych gier. A więc Plusk – taka trochę inna Jenga. Kieszonkowe wydanie, małe klocki zamknięte w niewielkiej puszce. Ale zabawa przednia! Przekazujemy sobie nawzajem klocki i budujemy z nich wieżę. Klocki są różnych kształtów, więc oczywiście układamy je tak, żeby przeciwnikom było jak najtrudniej. Wrażenia z rozgrywki jak najbardziej pozytywne :). Nie ma to jak przekazać komuś klocek, którego po prostu nie da się umieścić na wieży i patrzeć, jak się męczy, a potem rozwala wieżę. Miodzio dla wrednych istot, jak ja :).
Poza tym, nowość od Rebela czyli Boost. Możemy o niej przeczytać, że jest wzorowana na dwóch absolutnych hitach – Jungle Speed oraz Dobble. Z takiego połączenia może wyjść albo kolejny hit, albo klapa… Myślę, że jeszcze za wcześnie, abym mogła w ten sposób Boost ocenić, ale już mogę stwierdzić, że raczej Dobble (które uwielbiam!) nie przebije. Znów mamy okrągłe karty, a do tego piękne grafiki. Tym razem jednak na każdej karcie mamy tylko jeden obrazek, a naszym zadaniem jest jak najszybsze znalezienie przedmiotów należących do tej samej kategorii. Wydaje mi się, że ta gra będzie lepsza dla młodszych graczy, którzy w Dobble nie do końca sobie radzili (mam na myśli dzieciaki w wieku 4-6 lat). Ale czy spodoba się równie mocno dorosłym… Cóż, na razie muszę to sprawdzić, a obserwacjami podzielę się w recenzji.