Tym razem na kanał wjechała gra ekonomiczna Arkwright. Od samego początku wiedziałem trzy rzeczy: że jest niemieckiego autora; że wygląda jak Excell, niekoniecznie ten najnowszy; i że nie jestem fanatykiem gier ekonomicznych. Cenię je, owszem, a wolę grać intuicyjnie, zamiast rachować mamrotliwie pod nosem. Czyli zapowiadała się przeprawa prze bagna. Na szczęście owe mokradła okazały się całkiem przyjemnym parkiem krajobrazowym. Zatem w drogę.
Po otwarciu pudełka bierzemy do ręki trzy instrukcje. Robi się gorąco, bo wydawnictwo Spielworxx nie słynie z udanych podręczników. Tym razem mamy instrukcję do wariantu prostszego, Spinning Jenny, do zaawansowanego Water Frame, i ogólnego przewodnika po mechanice, zwanego Player’s Book. Mówiąc krótko, szału nie ma. Zacząłem od wariantu prostego, ale musiałem sięgnąć również po instrukcję ogólną. Która często i gęsto nawiązywała do wariantu trudnego. Ogarnięcie tego wszystkiego wymagało sprawnego czytania ze zrozumieniem, co jest o tyle dziwne, że gra wcale taka trudna nie jest.
Nieważne. Zacisnąłem zęby i rozegrałem pierwsze partyjki wariantu Spinning Jenny. Potem poszedł na warsztat wariant trudny. Suma wrażeń jest następująca.
Gra jest rzeczywiście ekonomiczna. Jest sucha jak wiór. Jest mało oryginalna. Niemniej, grało się w nią nad wyraz przyjemnie. Totalne zaskoczenie. Co więcej, wariant prosty jest faktycznie dość prosty. Można go śmiało pokazać tym, którzy ogarniają Wysokie Napięcie, wstydu nie będzie. Co do wariantu trudnego… no cóż. Gdy postanowiłem zagrać w niego z moją dyżurną drużyną planszówkową specjalizującą się w grach średniociężkich, byłem pewien, że będzie malinowo. Myliłem się. Po 30 minut tłumaczenia zasad wszyscy patrzyli na mnie z przerażeniem, a po 4 godzinach gry w ich oczach zagościł obłęd.
Potem spokojnie to przemyślałem i przyznałem im rację. Gra nie jest trudna, ale ma sporo małych regułek. Do tego przez cały czas oferuje pełną informację i wymaga przeliczania. Co oznacza, że nie wprawionym graczom wywali bezpieczniki. Albo zawiesi system. W ten sposób dochodzimy do największej wady gry: długości rozgrywki. Waterframe z graczami, którzy cierpią na paraliż decyzyjny będzie nie grywalny. Ze sprawnymi jednostkami uwiniemy się w 4-5h. To dużo. Za dużo jak na grę, która nie jest ani epicka, ani specjalnie oryginalna.
Nad czym bardzo ubolewam, bo wariant zaawansowany spodobał mi się znacznie bardziej od prostego. Grając w Water Frame doświadczamy sandboxa. Czujemy, że wolno nam wszystko. Pichcimy własny przepis na sukces i towarzyszy temu ogromna frajda. Naprawdę. Mimo, że gra to megasuchar. W Spinning Jenny wszystko kręci się wokół podaży i popytu w czterech kategoriach towarowych. W Water Frame dochodzi opcja handlowania z Indiami. Z jednej strony jest mało interaktywna, co smuci, ale z drugiej pozwala wyjść z klinczu i złapać oddech.
Pora na drugą zaletę gry, czyli inteligentnie podaną myśl ekonomiczną. W oba warianty mogliby grać studenci pierwszego roku SGH. Podaż i popyt jeszcze nigdy nie były tak elegancko podane. Tu się wszystko zgadza. Wszystko robi się intuicyjnie. Ta gra to swoisty symulator rynkowy, w dodatku sensownie połączony z realiami XVIII wieku. Nieźle, jak na grę, która wygląda jak arkusz kalkulacyjny. Pokuszę się o stwierdzenie, że w tej chwili jest to najlepsza w-miarę-prosta gra w kategorii symulacyjno-rynkowej.
Pora podsumować interakcję. Sercem gry jest mechanizm ustalania atrakcyjności naszych towarów. W połączeniu z metodą naliczania punktów owocuje morderczą walką na pięści. A dokładnie: kto sprzeda 1 konkretny towar w rundzie, zdobywa 1 punkt (umownie tak to nazwę). Kto sprzeda 2 towary: 2 punkty. Kto sprzeda najwięcej towarów: 1 punkt. Kto ma towary najbardziej atrakcyjne: 1 punkt. Brzmi banalnie, ale rzeźnia jest niesłychana. Tym bardziej, że – co bardzo ważne – atrakcyjność naszych produktów oznacza, że tyleż możemy sprzedać ich do Anglii. Nie muszę dodawać, że kolejność w tej grze ma ogromne znaczenie, bo w kluczowych momentach zawsze chcemy być ostatni i stawiać kropkę nad „i”.
Dodatkową interakcją jest wyścig po żetony akcji specjalnych, bo jest ich ograniczona ilość i kto pierwszy, ten lepszy. Tym bardziej, że niektóre żetoniki są naprawdę potężne.
Po trzecie, rynek pracy. Zdarza się, że w najmniej oczekiwanym momencie wredny gracz wyssie go z siły roboczej, co podniesie średnią krajową, co z kolei pozbawi rywali gotówki. Wtedy ktoś przy stole przeklina. No cóż…
Po czwarte, kto i ile sprzeda? Ten, kto ma najatrakcyjniejszy towar będzie zarabiał jako pierwszy. Co oznacza, że niektórzy gracze mogą wyprodukować, ale nie sprzedać, bo Anglia zostanie nasycona przez rywala. Znowu ważna jest kolejność: kto ostatni, ten mąci. Strach się bać.
Tu się pojawia przewaga wariantu prostego nad zaawansowanym: interakcja jest na całego. W Water Frame handel z Indiami jest dość pasjansowy. Z drugiej strony, wariant zaawansowany zapewnia regrywalność i poczucie nieskrępowanej kreatywności. W Spinning Jenny bardzo szybko dochodzimy do wniosku, że czegoś tu brakuje. Że chcemy jeszcze. Przynajmniej ja chciałem.
Co dalej? Ta gra chodzi zdecydowanie lepiej na więcej osób. Informacja jest tu pełna, więc wszelkie niespodzianki wpuszczające na minę pochodzą od przeciwników. Czyli im ich więcej, tym lepiej. O ile szukamy krwi. Jeśli chcemy pograć nienerwowo, wariant 2-osobowy będzie w sam raz.
Zasady gry są dość proste. Każdy gracz będzie budował fabryki i produkował w czterech kategoriach: jadło, odzież, sztućce i lampy. Tura z grubsza wygląda tak: 1 runda – jadło. Każdy gracz zagrywa jedną wybraną akcję i wykonuje ją. Potem gracze, co robią w branży spożywczej produkują, sprzedają i zgarniają VP. 2 runda – odzież. Każdy gracz zagrywa jedną akcję. Gracze, co robią we tekstyliach produkują, sprzedają i zgarniają VP. 3 runda – sztućce. Jak wyżej. 4 runda – lampy. Jak wyżej. Koniec tury. Rozpoczynamy nową. Od jadła. I tak kilka razy. Prawda, że banał? Grunt to orientować się w żetonach akcji, a zwłaszcza tych brązowych, deweloperskich, które dają specjalne zdolności, długofalowe bądź jednorazowe. Ewidentnie brakuje w grze ściągi, która ulżyłaby cierpieniom graczy nowych.
Pora na podsumowanie. Gra mi się spodobała i sądzę, że każdy fan Brassa powinien jej skosztować. Mamy tu elegancką mechanikę podaży i popytu, podpartą solidną interakcją. Spinning Jenny to średni ciężar reguł, sensowny czas gry (2-3h). To idealne wejście w zasady i propozycja dla początkujących ekonomistów. Water Frame to sandbox i frajda, ale też bardzo długi czas gry. Za długi. Do tego multum regułek, które ogarną tylko jednostki zaawansowane. Dla tych, co mogą grać przez cały wieczór z zaawansowaną ekipą, gra będzie warta co najmniej 8/10. Dla mnie, z uwagi na przytoczone wady, gra będzie bezużyteczna, czyli dam jej 6,5/10 (to nota dla gier, które wypadają z mojej kolekcji po długich rozterkach). Szkoda, bardzo szkoda. Ocena końcowa będzie uśredniona. 7/10.
Uwagi końcowe. Celowo ograniczyłem streszczanie zasad, bo sam w recenzjach nigdy ich nie czytam. Po drugie, plansze graczy zostały wydrukowane z błędem, ale nie ma to znaczenia dla rozgrywki. Powiem więcej, nie zauważyłbym pomyłki gdybym wcześniej o niej nie wiedział. Po trzecie, wiem, że gracze wymyślili wariant pośredni pomiędzy SJ a WF. Nie grałem, ale z chęcią poznam Wasze opinie.
Złożoność gry
(8/10):
Oprawa wizualna
(5/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
Zgodzę się z oceną. Wariant podstawowy niech zostanie wariantem wprowadzajacym w grę. Ja zagralem razi wystarczy
Za to wariant zaawansowany jest super. Dużo opcji, dużo kombinowania. Oceny na bgg jeszcze nie dałem ale na pewno min. 8 :-)