Voodoo (wudu) jest synkretyczną religią afroamerykańską wyznawaną głównie na Haiti i południu USA, która łączy wierzenia ludów zachodnioafrykańskich z elementami religii katolickiej i spirytyzmu. Niewolnicy sprowadzani z Afryki nie odrzucili swoich rdzennych wierzeń łącząc je z siłą narzucanym im katolicyzmem. Słowo „voodoo” wywodzi się z języka plemienia Fulanów i oznacza duch. Wyznawcy wudu wierzą w jednego Boga, jednak nie oddają mu czci – w przeciwieństwie do wielu miejscowych i afrykańskich loa (duchów/bogów). Podstawą kultu loa są „rytuały opętania”, podczas których uczestnicy wpadają w trans a duchy opanowują jedną lub więcej osób.
Ciekawostką jest to, że wyznawcy voodoo wierzą, iż dzięki magii można ożywić ciało zmarłego a takie „zombie” będzie wykonywało narzucone jej czynności. „Produkcja” zombie jest związana ze spożyciem przez daną osobę przygotowanej przez czarownika trucizny (o przemijającym działaniu). Podobno zawiera ona tetrodotoksynę powodującą paraliż (choć człowiek pozostaje przytomny) oraz „bieluń”, dzięki któremu osoba ta staje się podatna na aluzje.
Laleczki Voodoo, dzięki którym zadaje się ból lub sprowadza choroby to mit spopularyzowany przez amerykańską popkulturę. W rzeczywistości na ołtarzach tradycyjnego voodoo umieszcza się kukły reprezentujące duchy loa. Lalki voodoo wykorzystywane są w wudu nowoorleańskim. Jednak wbijanie szpilek nie ma powodować bólu w danym miejscu ciała realnej osoby, ale raczej ma wzmacniać siłę rzucanego zaklęcia. W większości przypadków używane jest w celach takich jak uzdrowienie, znalezienie prawdziwej miłości czy jako narzędzie medytacji. Choć oczywiście zdarzają się przypadki wrogiego wykorzystania laleczek… (źródło: Wikipedia)
To tyle tytułem wstępu. Ot, żebyście wiedzieli czego ta gra … nie dotyczy ;-)
Bo Vudu (wudu, nie łudu!) to gra dla 3-6 osób w wieku od 8 lat (dziecko musi umieć czytać) o rzucaniu klątw, ale bynajmniej nie za pomocą wbijania szpilek w lalkę. Nie znajdziecie też w środku bębnów wprowadzających w trans, opowieści o dawno zmarłych przodkach, trucizny do wypicia ani nie padniecie ofiarą opętania. Chyba, że będzie to opętanie śmiechem….
W pudełku otrzymujemy tor punktacji, laleczkę (czyli znacznik aktywnego gracza), 5 kostek i trzy talie kart. Dwie to klątwy (zwykłe lub wieczne), trzecia to artefakty które np. mogą nas ochronić przed klątwą. W skrócie chodzi o to, żeby podczas rzutów wypadły nam na kostkach odpowiednie symbole, dzięki którym będziemy mogli rzucić klątwę na wybranego gracza (czyli położyć przed nim kartę klątwy) – od tej chwili gracz ten musi się stosować do tej klątwy a my zgarniamy określoną liczbę punktów zwycięstwa. Żeby nie było eskalacji złośliwości – gracz, który właśnie padł ofiarą klątwy otrzymuje też Kartę Celu, która chroni go przed staniem się ofiarą dwa razy pod rząd. Bo Karta Celu jest jedna i jest przekazywana kolejnemu graczowi, gdy ten stanie się celem klątwy.
A jakie są to klątwy? Bardzo różne. Mniej lub bardziej lajtowe – np. podrzucić laleczką vudu przed przekazaniem jej następnemu graczowi (wieczna klątwa Wręczgibki), podskoczyć (Hopus pokus!), zachrumkać (Poświntusz), zarechotać jak żaba (Wykumajto!), tudzież zasyczeć (Serpentnikus!) przed rzutem kostkami, zaśpiewać refren piosenki przed dobraniem artefaktu (wieczna klątwa Vudu ma talent), trzymać się za głowę przez cały czas (Chrońswąskroń) etc. Ale są też klątwy bardziej hardcore – np. grać przez cały czas z głową na stole (Lulajsię). Jak do tego dodacie wyprostowane łokcie to będzie hardcore do kwadratu. A jak jeszcze ręce skrzyżowane na piersiach to się po prostu nie da grać…. ;) I co w takiej sytuacji? Ano po prostu można klątwę złamać. Jeśli autor klątwy (tzn. osoba, która rzuciła tę klątwę) to zauważy, ofiara odrzuca tę kartę (klątwa już nie obowiązuje) a autor otrzymuje dodatkowe punkty.
Czy to czegoś wam nie przypomina? Bo mnie tak. Blank Monk wydało swojego czasu grę pt. „Kragmortha„. Tam chodziło się goblinami po planszy i unikało spotkania z Rigorem Mortisem. Ale gdyby jednak coś nie wypaliło (np. wredny inny goblin mnie popchnął wprost w ramiona Mrocznego Władcy) i doszło do spotkania, to padało się ofiarą złowrogiego spojrzenia, czyli takiej właśnie klątwy. Tylko tam nie można było tych klątw łamać – złamanie skutkowało doborem kolejnej klątwy bez odrzucenia starej.
Czy polecam tę grę? Dzieciom się bardzo podoba. Choć w szczerości swojej moje skarby oznajmiły, że Kragmortha lepsza. Z Voodoo właściwie niewiele ma wspólnego, a samą tematykę można wykorzystać do umoralniającej pogadanki skąd się biorą zabobony i dlaczego nie warto zajmować się magią. Skalowalność gry jest raczej średnia – sensowna zabawa zaczyna się dopiero od 4 graczy wzwyż. Ale – z drugiej strony – dzieciom to w ogóle nie przeszkadza. My graliśmy dużo partii 3 osobowych (tu problem jest taki, że jeśli jedna osoba ma Kartę Celu uniemożliwiającą rzucenie na nią zaklęcia, a druga osoba będzie miała Artefakt przekierowujący klątwę na innego gracza to rzucenie klątwy może okazać się niemożliwe. My po prostu olewaliśmy w takich wypadkach Kartę Celu), a nawet trochę partii dwuosobowych (wtedy Karta Celu w ogóle nie była przez nas wykorzystywana). Dzieciom po prostu podobają się nisko latające klątwy. Jedna z propozycji była nawet taka, aby na dzień dobry zaczynać od wiecznej klątwy dla każdego!
Z dorosłymi może być różnie. Mnie trochę męczyła mnogość klątw i potrzeba pamiętania co na kogo rzuciłam. Z drugiej strony możliwość złamania zwykłej klątwy (wiecznej złamać nie wolno, a raczej wolno, tylko kara jest dotkliwa a klątwa nadal obowiązuje) bardzo mi się spodobała. W przeciwieństwie do Kragmorthy nie powodowała lawinowego wzrostu liczby kart a tym samym przyspieszonego zakończenia gry. W wyluzowanym towarzystwie albo przy piwie może być ciekawą pozycją imprezową – salwy śmiechu gwarantowane. Jednak nie każdemu przypadnie do gustu, bo nie każdy lubi się aż tak wygłupiać.
Jako rodzic mam iście mieszane uczucia. Nie pasuje mi tematyka dotykająca obcego kultu. Możemy się czuć zaniepokojeni dając dziecku coś, co będzie wymuszało zabawę w magię (nawet jeśli to bardzo luźne skojarzenia). Z drugiej strony – starsze dzieci, które są silnie zakorzenione w kulturze europejskiej i rzeczywistym świecie – z powodzeniem mogą czerpać z tej gry tylko to co dobre, a wiec morze śmiechu i dobrego samopoczucia. To już kwestia, którą każdy rodzic musi rozstrzygnąć samodzielnie – czy jego dziecko jest gotowe na Vudu
Podsumowanie
+ ciekawe wykonanie
+ bardzo proste zasady
+ morze dobrego humoru gwarantowane
+ dobrze napisana instrukcja
+ spora regrywalność
+ bardzo podoba się dzieciom
– tematyka
– nie wszystkim dorosłym podpasuje
– średnia skalowalność
No więc – polecać, czy nie polecać? polecać, czy nie polecać? polecać… ? ach, zresztą, sami sobie odpowiedzcie na to pytanie! Przecież przeczytaliście recenzję, prawda? :-)
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(6.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.