W tym tygodniu bogato na stołach i to w znane nazwiska! Rosenberg, Feld, Chudyk, Knizia… Na pewno chętnie przeczytacie o rozczarowaniach grą Hengist i Star Trek: Expeditions, o ugruntowanych pozycjach gier Stefana w pewnym domostwie i wreszcie o zachwytach nad Innowacjami z dodatkiem i nową produkcją pt. Steam Works. Zapraszamy!
Pingwin
W minionym tygodniu zagraliśmy z Łukaszem w Hengist. Uwe Rosenberg i zaledwie 5/10 w serwisie BGG! Nie do wiary, prawda? Ale zagraliśmy i już wiemy, dlaczego.
Hengist ma proste zasady – każdy porusza się w swojej turze maksymalnie 3 pionkami (po jednej akcji na pionek) – może wysiąść z łodzi na plażę, może z plaży przejść wgłąb lądu, z głębi lądu może zaatakować wioskę i zdobyć skarb lub przejść na następny kafelek. Większość z tych akcji (poza zejściem na plażę i wejściem na statek) wymaga zagrywania odpowiednich kart, inaczej mówiąc trzeba opłacić koszt przejścia w odpowiednie miejsce lub zdobycia skarbu. Poza zwykłymi kartami terenu trafiają się karty odkrywcy – są to jokery, które możemy wykorzystać jako dowolne karty, możemy też go zagrać aby odzyskać utracone pionu lub podejrzeć płytki skarbów. Zagranie jokera powoduje przepłynięcie łodzi o jedną plażę dalej (na kaflu znajdują się dwie plaże). Kiedy łódź miałaby przepłynąć poza krawędź planszy – zdejmujemy pierwszą planszę i układamy ją przed łodzią, a ewentualne piony, które na tej planszy były giną (można je odzyskać zagrywając w swojej turze kartę odkrywcy).
Co jest zatem w tej mechanice „nie tak”? Załóżmy, że pierwszy gracz w pierwszej turze wyskakuje wszystkimi trzeba pionami na plażę (bo cóż może innego zrobić?) zajmując tym samym całą plażę. Jeśli gracz drugi nie ma jokera na ręku, który poruszyłby łódź do przodu (do kolejnej plaży) to jest ugotowany. Traci kolejkę. Mało tego – w następnych kolejkach jest zdany cały czas na łaskę i niełaskę pierwszego gracza, bo miejsc w głębi lądu jest tylko trzy, a z pierwszej plaży da się przejść tylko w jedno miejsce – więc chcąc nie chcąc drugi gracz będzie szedł dalej tylko wtedy, gdy pierwszy zwolni mu miejsce. Drugi zarzut – w tej grze losowość bardzo daje się we znaki. I nie dlatego, że losowo przychodzą karty. Losowo przychodzą jokery. Ze zwykłymi kartami można sobie lepiej lub gorzej poradzić – sporo jest kart podwójnych, jest kilka ścieżek, jest losowo, ale nie do przesady, da się grać i to z sukcesem. Natomiast silnymi kartami są jokery, posuwają one bowiem lódź do przodu (a jest to strategiczne posunięcie) i pozwalają odzyskać utraconych korsarzy. Wystarczy drobne zachwianie w rozkładzie jokerów pomiędzy graczami, aby jeden z nich miał permanentnie pod górkę. Chciałabym zagrać ponownie, tym razem z zmienionymi (pod kątem balansu jokerów) zasadami.
Veridiana
Ostatnie dwa tygodnie należą u mnie do Innowacji z dodatkiem Echa Przeszłości. Gra wciągnęła mnie nagle, bez ostrzeżenia. Owszem, grałam w nią wcześniej, nawet z rzeczonym dodatkiem, ale nagle spadła na mnie jak grom z jasnego nieba miłość czysta i nieskalana. Grałabym i grała. Co mnie w niej tak urzeka? Po pierwsze, karty są po prostu piękne. Te ilustracje, kolory, faktura papieru… ech, słodkości! Ale, jak wiemy, nie wygląd w miłości najważniejszy. A wnętrze? Niesamowicie zróżnicowane: 210 indywidualnych kart. Zero powtórek. Istny PARADAJS dla takiego fana karcianek jak ja :) Dzięki nowym mechanikom zawartym w Echach i nowym dziedzinom do zdominowania można wykaraskać się nawet z wyniku 1:5. Innowacje to po prostu kombinowanie + ekscytacja. I oby ten stan trwał jak najdłużej, no i oby Lacerta wydała kolejne dodatki!
Jak już przy kaciankach Chudyka jesteśmy, to dane mi było ostatnio poznać i jego najnowszą propozycję – Red 7. Już po dwóch rozgrywkach wyłonił się głębszy strategiczny sens, zaczęłam dokładniej przemyśliwać rzucane karty, aby nie tylko zdobyć chwilową przewagę, ale także przygotować grunt pod możliwe zagrania innych graczy. Red 7 nie taka piękna, nie taka kombinatorska i ekscytująca jak Innowacje, ale w swojej kategorii niezmiernie ciekawa. Wbrew moim początkowym obawom – bardzo na plus!
Grą, która w ostatnim czasie wróciła do łask, są u nas też Badacze głębin. I jest to powrót przez duże P. Gra Felda, która miała chyba najgorszą krawcową na świecie, gdyż kołderka praktycznie nie istnieje. W tej grze mamy milion pomysłów i wciąż niewystarczające środki, aby zrealizować którykolwiek z nich. Ile bym nie grała, idzie mi wciąż źle. Lecz zamiast frustracji wzmaga się tylko u mnie poczucie, że muszę spróbować jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. Świetna gra! A teraz dodatkowo do kupienia za śmiesznie małe pieniądze!
Być może tego nie wiecie, ale Feld jest najczęściej goszczącym u mnie autorem na stole. I to regularnie. Pomimo tego, że ostatnio bardziej rumienię się na widok Vlaady, Uwe, czy Carla. Ale jest jedna gra, która od momentu kupienia niemalże nie schodzi ze stołu. Otóż zawsze znajdziemy czas na rozgrzewającą partyjkę… Macao! Moja pierwsza feldowska miłość. Trochę spadła w osobistym rankingu, przyznaję, ale walka z różą wiatrów i kolorowymi kosteczkami, które za nic nie chcą ułożyć się w pożądaną kombinację, wciąż nas przykuwa do planszy. Być może dlatego, że tu także występuje mój ukochany element napędowy – wielka talia różnorakich kart. Za rekomendację niech służy fakt, że mam na koncie dokładnie 69 partii :) Co jednak zabawne – bez względu na liczbę rozegranych partii i bez względu na ich częstotliwość, zawsze komuś mylą się zasady. A to przecież prosta gra jest!
Zbliżając się powoli do końca… Poznałam także Pokój 25. „Cube” oczywiście oglądałam, a i bieganiny po różnych lokacjach dawno nie uprawiałam, więc chętnie usiadłam do gry. Mój mięśniak już w pierwszej turze wylądował w Celi, z której wyszedł dopiero w ostatniej… Czyli co do joty sprawdziło się jego hasło „Ze mną będziesz bezpieczny” ;p No nie, nie było aż tak źle, bo na szczęście graliśmy dwoma postaciami każdy, więc biegałam wte i wewte po planszy jeszcze swoim Fioletowym Kapturkiem, ale zabawa była raczej średnia. Jak na lekką grę jest podatna na zbyt duże przestoje.
Ostatnia uwaga będzie dotyczyć gry Star Trek: Expeditions. Kooperacyjna, w miarę szybka, gra o przekonywaniu Nibiańczyków (?) do przyłączenia się do Federacji autorstwa Reinera Knizii (!). Koledzy zachwalali, więc zagrałam. Pierwszy i ostatni raz. Brzydka do potęgi (szaro-bura), z masą tekstu i znikomymi obrazkami, sucha, matematyczna i nudna. Tyle w temacie. Fanką serialu nie jestem, więc żaden element gry nie jest w stanie ponownie mnie do niej przyciągnąć, nawet nazwisko autora. Dziękuję za uwagę :D
KubaP
W zeszły weekend udało się nam wyskoczyć na relaksujący weekendzik do Krakowa, gdzie pod gościnnymi dachami klubu Hex i kawiarni R77 udało się nam zagrać między innymi w Steam Works. Gra amerykańskiego wydawnictwa TMG, a, jak głosi plotka, niedługo ukaże się i polska wersja językowa, oczywiście przez dzielne wspieram.to. I ja już dzisiaj zachęcę do wsparcia, zwłaszcza miłośników gier po cięższej stronie mocy. Nie jest to killer na miarę Dominant Species czy Food Chain Magnate, raczej kategoria wagowa Keyflowera (zresztą skojarzenia z tym ostatnim tytułem pojawiały się przy stole często). W steampunkowym świecie wcielamy się w szalonych wynalazców, którzy tworzą coraz to potężniejsze machiny. Gra się ładnie rozwija (podział dostępnych urządzeń na 3 ery), można korzystać z machin przeciwnika i cały czas szukać okazji do zdobywania punktów zwycięstwa. Piękne ilustracje to kolejny atut… i przeszkoda dla mózgu, który musi się mocno namęczyć, żeby odnaleźć w kilkunastu machinach, które pod koniec czteroosobowej partii pojawiają się na stole. Steam Works to nie jest tytuł dla poszukiwaczy lekkiej rozrywki na 45 minut. Tu trzeba się nakombinować, co dla jednych będzie zaletą, a dla innych jednak znakiem ostrzegawczym. Mnie się bardzo podobało i graczom o podobnym guście serdecznie polecam odłożenie gotówki na wsparcie polskiej kampanii.
Sucha, matematyczna i nudna gra Doktora? Niemożliwe.
To straszne, co piszesz, Moniko…. bo moim – wciąż niespełnionym – marzeniem (jako fanki serialu) jest usiąść do Star Trek: Expeditions. Pocieszające jest jednak to, że koledzy zachwalali … więc może nie będzie tak źle ;)
Suche, matematyczne gry Doktora mi nie przeszkadzają, a wiele nawet lubię. Ale jeśli do tego jest brzydka i nudna to już i dla mnie za dużo ;)