Mam trójkę małych dzieci. Czyli gram w gry dla dzieci. Oczywiście razem z nimi. To powinno wystarczyć za wyjaśnienie, dlaczego recenzuję tak dużo tytułów prostszych i mniej skomplikowanych. Ale prawda jest taka, że poza grami imprezowymi i poważnymi eurogrami lubię także proste gry. Jakby tego było mało, lubię grać z dziećmi. I to jest główny powód, dla którego tak często trafiają do mnie tytuły mniej wymagające, choć wcale nie mniej zabawne. Tym razem na tapetę trafił Junior Labirynt.
Gra składa się z ładnie wykonanej planszy, bajkowo kolorowych kafelków, plastikowych pionków, które trzeba złożyć przed pierwszą rozgrywką i dwunastu żetonów skarbów. Wszystko wykonane z typową dla Ravensburgera dbałością i starannością, czyli komponenty są pierwsza klasa (również wypraska to pierwsza liga). Instrukcja jest co prawda czarno-biała, ale wydrukowana solidnie i łatwo zrozumiała, więc to tylko drobny minus. Oczywiście – jako, że jest to wydanie środkowoeuropejskie – instrukcja jest (także) po polsku.
Jeśli ktoś grał w inne wersje labiryntu (a jest ich trochę – według BGG wydano ich już czternaście!), może pominąć poniższy fragment tekstu, bo reguły są bardzo podobne (choć nieco uproszczone). Plansza składa się z gładkiej powierzchni oraz przymocowanych do niej na stałe kwadratowych kafelków, które tworzą siatkę pól. Pomiędzy tymi przymocowanymi kafelkami układa się luźno pozostałe kafelki, na rogach planszy ustawia się figurki graczy (każdy ma swoje pole startowe) i można już grać. Istotą gry jest to, że poza kafelkami przyczepionymi do planszy, wszystkie inne można w swoim ruchu przesunąć. A ponieważ na każdym jest narysowany fragment labiryntu z korytarzami i ścianami, w każdym ruchu mamy przed sobą nieco inny labirynt, po którym przesuwamy swoje pionki.
Ruch gracza składa się z dwóch części:
- Wsuwamy wolny kafelek z dowolnej strony planszy, przesuwając cały rząd lub kolumnę o jedno pole.
- Przesuwamy swój pionek o dowolną liczbę pól, jeśli tylko trzymamy się korytarzy.
Przesuwanie pionka służy temu, aby dotrzeć do jednego z narysowanych na planszy skarbów. W na początku gry odkrywamy jeden żeton ze skarbem i szukamy go na planszy. To tam będą w swoich ruchach starali się dotrzeć wszyscy gracze. Pierwszy, który dotrze, bierze żeton i odkrywa kolejny, po czym kolejka przechodzi na następnego gracza. I tak do zebrania wszystkich żetonów, a zwycięża osoba mająca ich najwięcej.
Jak widać, gra jest prosta i granica wiekowa (od pięciu lat) ma swoje uzasadnienie. Co prawda z pięciolatkiem trudno jest zagrać w pełni poważnie, ale takie dziecko już sobie poradzi z regułami i z drobną pomocą dorosłego jest w stanie obmyślać ścieżki dla swojego pionka. Bo możliwości ruchu jest w każdym momencie dokładnie siedem, czyli wszystko da się prześledzić próbując różne warianty „na sucho”. Drobnym urozmaiceniem jest możliwość obracania kafelka przed włożeniem go na planszę, ale w większości przypadków (czyli prawie nigdy, choć zdarzają się wyjątki) nie ma to żadnego znaczenia dla gracza.
Co mi się podobało? Przede wszystkim gra ładnie i elegancko upraszcza reguły „dużych” labiryntów i dostosowuje je do możliwości młodszych dzieci. Zmniejszono plansze i zrezygnowano z niektórych urozmaiceń obecnych w „starszych” wersjach”, co moim zdaniem wyszło grze na dobre. Po drugie grafiki są miłe dla oka i – znowu moim zdaniem – są dużo ładniejsze. Zresztą tak samo, jak i pionki, która wykonano w kształcie małych kolorowych duszków. Gra może też służyć do ćwiczenia wyobraźni przestrzennej i dokonywania obrotów figur w wyobraźni, a sprawdza się w tym doskonale.
To ostatnie jest zresztą elementem, który może nieco ograniczać grono odbiorców gry. Moje dzieci grają w nią chętnie, choć chłopaki odnajdują ścieżki wyraźnie szybciej i sprawia im to więcej radości. Dziewczynka gra, ale woli raczej polegać na pomocy rodzeństwa lub rodziców – sama nie angażuje się specjalnie w przekształcanie planszy. Druga uwaga krytyczna jest skierowana pod adresem wydawcy – kafelki są wykonane tak dokładnie, że czasem klinują się przy przesuwaniu. Warto było zaprojektować nieco większe luzy, bo w tej postaci gra się trochę niewygodnie. No i wreszcie problem, który pojawia się podczas gry w dwie osoby: zebranie wszystkich żetonów skarbów chwilę trwa i czasem pod koniec gry dziecko jest trochę zmęczone. Oczywiście piszę o małym dziecku (moje nie skończyły jeszcze pięciu lat), bo starsze radzą sobie oczywiście doskonale.
Skalowanie gry jest dobre i nie odbiega od typowego skalowania gier rodzinnych: w mniej osób da się więcej zaplanować i zdobywa się więcej punktów, a w więcej osób jest większy chaos i niższe wyniki. Ponieważ jednak gra trwa do zebrania wszystkich kafelków, za każdym razem – niezależnie od liczby graczy – czas rozgrywki jest podobny.
Interakcja pomiędzy graczami jest raczej spokojna, choć mogą zdarzyć się sytuacje, gdy jedna osoba celowo włoży kafelek w jakieś miejsce, które popsuje trasę współgraczowi. Oczywiście ma to sens tylko wtedy, gdy sami nie możemy dotrzeć do skarbu, a taka sytuacja zdarza się rzadko. Dlatego negatywna interakcja występuję w Junior Labiryncie w ilościach śladowych. Częstszym przypadkiem jest interakcja korelacyjna, kiedy ktoś ustawiając labirynt „pod siebie” przy okazji stworzy ścieżkę także dla nas. Ponieważ kolejny żeton skarbu odkrywamy dopiero, gdy poprzedni zostanie zebrany, nie ma możliwości planowania swoich ruchów dalej niż na bieżącą kolejkę. Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy pod koniec gry widzimy, które żetony jeszcze nie zeszły i przygotowujemy się na nie, ale pewność mamy i tak dopiero przy ostatnim żetonie, więc nie psuje to ani nie zmienia gry w istotny sposób.
W instrukcji opisano także wariant zaawansowany, w którym gracze mają swoje żetony skarbów i starają się dotrzeć do nich jak najszybciej, po czym muszą wrócić na pole startowe. Jest tutaj więcej taktyki i możemy coś zaplanować na jeden-dwa ruchy do przodu, ale sedno rozgrywki pozostaje takie samo, ponieważ plansza po każdym ruchu zmienia dość istotnie i nie da się stworzyć długofalowego planu.
Gra podobała mi się, choć nie jest to tytuł, do którego będę wracał. Wynika to częściowo z ograniczonej liczby możliwości podczas swojego ruchu, a częściowo ze żmudności niektórych ruchów. Czasem jedyną możliwością jest żmudne przymierzanie kafelka do każdej z siedmiu możliwości i wybranie tej pasującej metodą prób i błędów. A takie „siłowe” rozwiązywanie problemów nigdy do mnie nie przemawiało i nie jest dla mnie istotą dobrej rozrywki.
Grałem w Junior Labirynt tylko z rodziną, zawsze z udziałem dzieci (czasem wyłącznie). Moje trojaczki chętnie siadały, ale dość szybko wykazywały znużenie, jeśli znalezienie właściwego ruchu wydłużało się lub było nieoczywiste. Nie jest to zaskakujące – w końcu gra jest przewidziana dla dzieci powyżej piątego roku życia, więc moje rozgrywki były spowodowane optymizmem, że sobie poradzą. Z drugiej strony mimo to zawsze chętnie wyciągają tę grę, więc jednak im się podoba. Czyli grupa docelowa jest zadowolona J
Gdybym miał podsumować swoje wrażenia, to najlepiej odda je jedno zdanie: prosta łamigłówka na punkty. Podobieństwo widać tu przede wszystkim do pozostałych gier z serii, a poza tym mało jest gier w tym stylu. Nieco podobny charakter rozgrywki mają wydane także przez Ravensburgera Take It Easy i Take It to the Limit – głównie za sprawą „łamigłówkowości”.
Gdybym miał komuś polecić lub odradzić, to najważniejsze cechy Labiryntu Junior, to: „łamigłówkowość”, proste reguły, brak strategii, piękne wykonanie. I to chyba wystarczy, żeby wyrobić sobie własne zdanie.
Plusy:
Dobrze uproszczona na potrzeby dzieci
Piękne wykonanie
Ograniczona możliwość kombinowania nie „zawiesza” rozgrywki
Wciąga…
minusy:
…ale na krótko
Na dłuższą metę raczej monotonna
Brak możliwości planowania
Dość często kończy się remisem
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(6/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.