Gier o piractwie i podziale łupów z tego szlachetnego-inaczej zajęcia jest już trochę. Jedne lepsze, drugie gorsze. Wydaje się, że mechanika licytacji i blefu jest w tym temacie najlepsza, aczkolwiek – czy zawsze z takiego połączenia wychodzi fajna gra?
Pierwsze spojrzenie na Booty i pierwsze wrażenie nie jest za dobre. Gra jest brzydka. Zarówno graficznie, jak i kolorystycznie. Podejrzewam, że na ekranie komputera kolory prezentowały się inaczej, a w praktyce wyszło co wyszło. (Patrząc chociażby na okładkę, nie mogę się nadziwić różnicy!)
Jeśli już jednak przełkniemy sprawę ogólnej brzydoty, przechodzimy do instrukcji. Ta jest w porządku. Zasady nieskomplikowane, jasno podane, z przykładami. Chwila lektury i można grać. Tym bardziej, że przygotowanie rozgrywki nie trwa długo, bo coś około pół przerwy na reklamę.
Głównym elementem mechaniki są karty łupów. Każdy rodzaj tych kart punktuje nieco inaczej. W tym aspekcie gra jak żywo przypomina genialną grę licytacyjną Reinera Knizii – RA. Licytujemy się o pewną pulę, której wartość dla swojego układu już dotychczas zdobytych łupów musimy wpierw ocenić. A nie, pardon, najpierw musi ją ocenić… tzw. Rozdający!
I tu jest pogrzebany cały silnik gry. Wyobraźcie sobie trójkę graczy (najmniejsza dozwolona opcja). Spośród 9 odkrytych kart losowo dobranych ze stosu Rozdający wybiera dowolną liczbę kart i wystawia do licytacji. Gracze nie stawiają niczego do walki (w przeciwieństwie do RA), a jedynie w kolejności rozgrywania decydują, czy chcą pulę zgarnąć. Pierwszy gracz, który zaakceptuje ofertę, otrzymuje karty i w danej rundzie nie może już niczego wziąć. Jeśli nikt nie chce puli – bierze ją Rozdający i tym samym funkcja przechodzi na kogoś innego. Ostatecznie, wszystkie karty zostaną rozdzielone pomiędzy graczy, czasem bardziej, czasem mniej równo. Rozpoczyna się nowa runda, wyłożonych zostaje nowych 9 kart i gra toczy się w ten sposób do wyczerpania stosu.
Powyższy opis brzmi zachęcająco i takoż brzmi instrukcja. Widzimy pulę, podsumowujemy jej wartość dla nas i bierzemy albo nie. Karty działają na różne sposoby. Część punktuje po prostu sama z siebie, część w połączeniu z innymi kartami, gdzie indziej liczy się tylko jakość, a nie ilość, a jeszcze inne gwarantują punkty ujemne, gdy spotkają się z innymi kartami (pokłosie katastrof w RA). Dodatkowo, istnieją ciekawe elementy w postaci zajmowania punktowanych miejsc na okolicznych wyspach oraz manipulowania cenami (wartościami punktów) towarów. Wszystko robimy z pomocą zdobywanych w puli kart. Można więc sporo pokombinować, poszukać punktów, najlepszych opcji i patrzeć z dumą, jak rośnie nam piracko-karciany przybytek.
Ale wyobraźmy sobie tę grę od strony Rozdającego. Ma przed sobą 9 kart, z których musi utworzyć pulę. Musi ona być na tyle atrakcyjna, aby w przypadku spasowania pozostałych graczy przydała się jemu samemu – z drugiej strony nie na tyle atrakcyjna, by sprezentować któremuś z przeciwników super karciochy. Rozdający myśli… analizuje, przelicza i myśli… W końcu stwierdza, że mózg mu się gotuje i wykłada cokolwiek. A teraz wyobraźcie sobie, że gracie w 6 osób i Rozdający ma do przeanalizowania 18 kart !!!
Nie, w 6 osób nie wyobrażam sobie gry i nikomu jej nie fundowałam. Całkiem fajny pomysł (okraszony odrobiną blefu pochodzącą z jednej zakrytej karty w rozdaniu) wyłożył się na funkcji Rozdającego. Doprowadziło to do tego, że nikt nie chciał być pierwszym Rozdającym i gdy tylko komuś przypadła ta funkcja, to długo nie myślał i tworzył byle jaką pulę, byle zrzucić z siebie ten obowiązek. Równocześnie, wszyscy unikali jak ognia żetonu z ostatnim numerem (do każdej puli należy bowiem dorzucić jeden żeton kolejności), bo taka osoba miała jak w banku, że będzie pierwszym Rozdającym. Tymczasem zamysł twórców podejrzewam, że był dokładnie odwrotny i gracze powinni chcieć być pierwsi właśnie po to, aby być owym pierwszym rozdającym! Pomieszanie z poplątaniem…
Podsumowując, gra okazała się dla nas męcząca. Absolutnie nie rozumiem wysokich ocen na BGG. Może w moim pudełku były jakieś inne zasady? Wysiłek intelektualny włożony w dzielenie kart był niewspółmierny do satysfakcji z końcowego wyniku. Gdyby jednak zmienić mechanizm Rozdającego na bardziej losowy (jak w RA), byłaby to naprawdę całkiem fajna gra.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(4/10):
Ogólna ocena
(4/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra ma poważne wady. Grać można, ale zasadniczo odradzamy. Nie jest to może najgorsza produkcja na świecie, ale znamy wiele innych, lepszych w obrębie tego gatunku. Do spróbowania tylko dla tych, którzy w danym gatunku muszą zwyczajnie mieć wszystko. I koniec.
ha,
w Booty nie grałem, ale…
… kilka lat temu kupiłem sobie Shitenno (https://www.boardgamegeek.com/boardgame/102610/shitenno) z bardzo podobnym silniczkiem.
i reakcja była niemal identyczna.
Ciekawy pomysł, zabawa w szacowanie, układanie zrównoważonej „puli”, ale w praktyce nikt nie chce w to grać.
Bo to żmudne.
Przy takich okazjach zawsze mnie zastanawia, jakim cudem autorzy, wydawcy i testerzy nie odczuli tej żmudzizny :)