Mombasa, bo o niej dziś mowa, to z pozoru porządne, przemyślane, dopracowane, średnio ciężkie euro. Jednak już przy pierwszym spotkaniu dowiadujemy się, że oprócz bycia porządnym, przemyślanym, dopracowanym i średnio ciężkim euro, jest to jedna z najbardziej wrednych gier, w jakie dane nam było grać…
Wredota Mombasy nie polega na tonach negatywnej interakcji, choć i ta jest w grze obecna. Nie polega także na wbudowanych mechanizmach „przeciwko graczom” (jak np. w Świecie bez końca). Ona polega na obnażaniu ludzkich słabości. Jak żadna inna gra, daje nam pole do popisu, jeśli chodzi o możliwość popełniania błędów, a następnie za te błędy nas niemiłosiernie karze. W czasach „przed Mombasą” nie zdarzyło mi się, aby dorośli ludzie (w tym ja), w środku rozgrywki mieli niemalże łzy w oczach wynikające z poczucia „Jak ja mogłem tak zawalić! Teraz już tego nie odrobię!”. To przy tej grze pierwszy raz usłyszałam zdanie „Tak się pomyliłem, że mi się grać odechciało…” Tak, Mombasa jest wredna. Ale tak jak femme fatale – jest przy tym wszystkim i piękna :)
Ale od początku…
Gra przenosi nas na zarysowany na przyjemnej pastelowej planszy fragment kontynentu afrykańskiego podzielonego na regiony. Na czterech krawędziach planszy usytuowane są bazy kompani handlowych wraz z torami udziałów, mamy także wystawkę kart i wystawkę rejestrów księgowych (czytaj: żetony ksiąg). Gracze wcielają się w inwestorów pragnących zbić na interesach na Czarnym Lądzie jak największy majątek. Pod tym względem jest to gra ekonomiczna i giełdowa. Zasady jednak są na tyle proste i ciekawe, że nie trzeba wcale czuć się dobrze w skórze maklera, ani specjalnie lubić matematykę, aby z przyjemnością grać w Mombasę. Oczywiście, wyłączając immanentną wredotę tej gry… Nie ma tu wielkich analiz, nie będziemy też mozolnie przeliczać pieniążków, podliczać zysków i strat. Trochę jak w Brassie. Niby wszystko obraca się wokół pieniędzy, ale na samej planszy rozgrywa się walka bardziej strategiczna niż ekonomiczna.
Aby przedstawić, w czym tkwi największy problem Mombasy (albo atut, zależy jak na to spojrzeć), należy poznać przebieg rundy. Otóż w każdej z siedmiu rund gracz wpierw planuje rozkład swoich kart akcji. Musi zdecydować, które karty zagra i na które pola pod swoją planszą je zagra. Pól na początku rozgrywki mamy 3, ale z czasem możemy wzbogacić się jeszcze o 2. Po przeprowadzeniu wszystkich akcji (z kart, ale także pionków na planszy), gracz przekłada wszystkie karty wykorzystane w tej rundzie nad swoją planszę – dokładnie nad, po prostej (patrz: zdjęcie powyżej). Po każdej rundzie przekładane karty spotykają się tam z kartami przełożonymi wcześniej. Całe serce gry opiera się na zasadzie pozwalającej nam na zabranie na koniec każdej rundy z powrotem do ręki wszystkich kart z jednego pola znad planszy (Lokowanie produktu!) Wymusza to niesamowite pokłady planowania do przodu. I to najlepiej na kilka rund.
Mulenie i mylenie
Jeśli ktoś chce zagrać optymalnie, będzie mulił (czytaj: długo myślał). Z czasem, po kilku rozgrywkach będzie mulił zapewne mniej. Ale mylić się będzie nadal. Bo planowanie, jakie karty muszą nam się spotkać w przyszłych rundach na ręce, nie jest jedyną zagwozdką grożącą katastrofą. Pułapek jest więcej. Oto mamy, na ten przykład, akcję Księgowego. Pozwala nam ona na pokonywanie kolejnych pól toru, dzięki któremu odblokujemy dodatkowe miejsce na zagrywanie karty akcji oraz, przede wszystkim, zdobędziemy dużo punktów. Księgowy jest więc fajny, może nam przynieść, oprócz w/w korzyści, także różne zasoby. Niestety ma chłop swoje wymagania. Ich główną cechą jest to, że dotyczą naszych odkrytych (czyli jeszcze niewykorzystanych w danej rundzie) kart akcji pod planszą. Jedna z najczęstszych pomyłek dotyczy zakrycia jakiejś karty akcji zanim zrealizuje się akcję Księgowego. Albo przeoczenia jakiegoś jego wymogu, albo braku odpowiedniej karty na ręce, albo braku wolnego pola na kartę (w tej grze bardzo łatwo o pomyłkę w liczeniu do trzech, czterech lub pięciu…), albo zaniedbania w poprzedniej rundzie rezerwacji określonej dodatkowej karty akcji, albo braku pieniążka na ominięcie pewnych wymogów, albo pomylenia symboli (zdarza się bez okularów, bo żetony są małe), albo… Uff, pułapka goni pułapkę. I pomimo ładnych kilku partii za sobą, nadal nie udało mi się w żadnej z nich nie popełnić błędu.
Gra nie jest skomplikowana, ale autorzy zmieścili w niej kilka różnych, bardzo ciekawych elementów. Oprócz zmagania się z sensowną logistyką kart akcji i postępów w pracach Księgowego, mamy tu jeszcze worker placement, kupowanie kart, rozwój na torach inwestycyjnych danych firm, zdobywanie bonusów, zajmowanie regionów, nabywanie akcji i na dokładkę skromną, ale jednak politykę wydobywania diamentów. Tyle dobrego upchnięte w średniej wielkości kwadratowe pudełko. Łał!
Kilka słów o różnych drogach zdobywania punktów
Z założenia, w grze giełdowej, głównym źródłem bogactwa są inwestycje w akcje. Nie inaczej jest w Mombasie. Najwięcej naszych punktów pochodzi zazwyczaj z przeliczenia wartości danej kompanii i naszych udziałów w niej. Działanie jest proste: wartość firmy (w odsłoniętych monetach) razy liczba akcji, jakie posiadamy. Akcje firmy pochodzą z naszego postępu na torze inwestycyjnym oraz z zakupionych kart z udziałami (określenia akcja i udział traktuję tu jako synonimy, aby uniknąć zbyt wielu powtórzeń). Można uparcie inwestować w jedną firmę, równocześnie dbając o jej dużą wartość (wykładając domki na planszę i tym samym odsłaniając monety), a można starać się swoje siły rozdzielić równomiernie. Na nic jednak nie zda się nasza miłość do jednej kompanii, jeśli pozostali gracze także wyposażą się w jej udziały i nasza przewaga nad nimi wcale nie będzie taka spektakularna. Z mojego doświadczenia wynika, że tylko przy konsekwentnym inwestowaniu w jedną firmę i równoczesnym zaniedbaniu inwestycji przez innych graczy można wygrać. W każdym innym przypadku bardziej opłaca się dbać o wszystkie trzy źródła punktów, czyli jeszcze o tor księgowego i tor diamentów.
Mam chusteczkę haftowaną…
Z każdą rozgrywką dostrzegam coraz większy potencjał tej gry. Szukam nowych sposobów, aby w mniejszej liczbie zagrań upchnąć więcej korzyści. Na początku przygody w Mombasie dominowały strategie polegające na przygotowaniu całej tury pod Księgowego, albo całej tury pod ekspansję na planszy (która oprócz zwiększania wartości firmy dostarcza zasobów i udziałów). Teraz dostrzegam więcej możliwości przeplatania akcji, tworzenia łańcuszków z zazębiających się efektów. Ta gra to planszowe haftowanie koronkowej serwetki. Aby grać dobrze, należy ostrożnie i dokładnie manewrować igłą, a do zamaszystych ruchów przygotować się niezwykle starannie, aby nie pokłuć sobie palców.
Mombasa nie daje mi poczucia wielkości, ani radosnej ekscytacji. Cóż, trudno o podekscytowanie, gdy tylko czekamy, na czym znowu się wyłożymy. Ale daje mi niesamowite poczucie dobrze wykonanego rzemiosła. I ten niedosyt, który każe mi w nią zagrać ponownie. Tym bardziej, że jest solidnie i ładnie wykonana i bardzo dobrze się skaluje. Na każdą liczbę graczy gra się tak samo przyjemnie. Byle mieć mocne nerwy, czego Wam niniejszym życzę :)
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
Niestety tylko raz miałem okazję zagrać ale nie ukrywam, że zrobiła na mnie pozytywne wrażenie właśnie tą swoją wredotą :)
Bardzo dobra gra – mam tylko jedną obawę. Po kilku partiach – czy nie uważasz że w ostatniej turze możliwość zamieszania jest zbyt wielka? Chodzi mi o możliwość zniszczenia cudzych planów.
Nie bardzo. Owszem, jeśli w ostatniej turze wystawimy jakąś oszałamiającą ilość czapek i na dodatek realizujemy je jako ostatni, to możemy osłabić jedną z firm. Ale działa to tylko w sytuacji, gdy mamy wiele udziałów jakiejś firmy (i jej domki wystawimy), a pozostali gracze mają duże udziały w tej samej osłabianej firmie (której domki wyrzucamy). W przeciwnym razie albo zbyt wiele domków nie uda nam się podmienić, albo nie zyskamy i/albo nie zabierzemy innym zbyt wielu punktów, bo liczba posiadanych udziałów będzie stosunkowo mała.
Naprawdę, na przewagi trzeba sobie w tej grze zapracować, nie da rady jakimś jednym rzutem na taśmę przechylić szali zwycięstwa. Oczywiście, może się zdarzyć sytuacja wyjątkowa, gdy nastąpią w/w okoliczności, a na dodatek różnice punktowe będą na tyle małe, że wyniki się przetasują. Ale jeśli gracze się pilnują, to jest to mało prawdopodobne.
My sie obawiamy czegoś innego: czy opłaca się w ogóle inwestować w księgowego? Na razie, jakby nie kombinować i jakich łańcuszków nie układać, jeśli komuś udało się wysforować na torze inwestycyjnym firmy, która była dużo warta, to strategia na księgowego nie miała z nim szans.
Tja. Też miałem ten dylemat i bardzo trudno grac na księgowego. Jedyne co można liczyć, to to, ze jednak kafelki się jakoś dobre trafią i w jednym momencie pchniemy księgowego na prawdę daleko. Diamenty są na pewno łatwiejszą i pewniejszą drogą.