Asia, Kuba i Monika. Czy oni w ogóle pracują? Prowadzą domy? Hmmm, czy to kogokolwiek w ogóle interesuje? Ważne, że grają! :) A w tym tygodniu grali sporo. Na stołach (i nie tylko) pojawiły się gry stare i nowe, małe i duże, nazwiska bardziej i mniej znane. Było Coin Age, był Brass, był Rosenberg i kilka innych. Czytajcie!
Pingwin
Tydzień temu KubaP pisał o Coin Age. Jeszcze tego samego dnia moja drukarka poszła w ruch, a dzieci dodały do przedpotopowego czarno-białego wydruku kolor. Ale nic więcej do tego, co tydzień temu czytaliście dodać się już nie da – gra jest mega sympatyczna, prosta, acz niebanalna. Zadziwiające, ile można wykombinować z tych kilkunastu monet. Losowość rzutów w niej całkiem przyzwoicie kompensują akcje: przesuwanie stosików, gdy wypadnie nie więcej niż jedna twoja moneta oraz dodatkowo kradzież monety, gdy wypadną wszystkie monety przeciwnika. Jedyne, co mogę o tej grze powiedzieć: warta jest tego by się z nią zaprzyjaźnić.
W tym tygodniu nie miałam zbyt wielu okazji do grania w zespole, więc nadrabiałam te braki na BoardGameArena.com. Poza szeroko znanymi i uznanymi grami, jak Pory Roku, Cywilizacja, Race for the Galaxy etc. znaleźć tam można mniej popularne perełki. Nie przepadam za długimi grami przed komputerem, dlatego zwykle wybieram krótkie, najczęściej logiczne, nierzadko dwuosobowe gierki (tak, żeby bez stresu pomiędzy jedną partią a drugą znalazł się czas na zrobienie herbaty). Tym razem wciągnął mnie Noir: Killer VS Inspector. Spośród 25 podejrzanych leżących na stole, jedną postacią jesteś ty – zabójcą, drugą twój przeciwnik – inspektorem. Zabójca w swojej turze może zamordować sąsiadującą postać (przekazuje tym samym informację przeciwnikowi, w jakim rejonie się znajduje) lub zmienić tożsamość (ciągnie z talii nową postać, a odsłania dotychczasową). Jeśli zabija niewinną osobę (postać odsłoniętą przez siebie lub inspektora i oznaczoną jako niewinną), inspektor musi mu odpowiedzieć na pytanie, czy sąsiaduje z tą osobą. Inspektor w swojej turze może aresztować podejrzanego sąsiadującego ze swoją postacią (wtedy analogicznie przekazuje zabójcy informację o swoim położeniu) lub pociągnąć z talii na rękę nową postać, a następnie jedną postać z ręki uniewinnić (inspektor – w przeciwieństwie do zabójcy – posiada na ręku trzy karty tajnych postaci). Analogicznie – gdy inspektor uniewinnia jakąś postać, dowiaduje się od zabójcy, czy nie sąsiaduje on z nią. Poza tymi akcjami obaj gracze mogą również przesuwać rzędy i kolumny kart na stole, zmieniając tym samym położenie postaci względem siebie. Celem gry jest zabicie Inspektora lub 16 podejrzanych (przez Zabójcę) albo aresztowanie Zabójcy przez Inspektora.
Całkiem spora dawka logicznego myślenia, blefowania i podpuszczania przeciwnika. Choć trzeba się też liczyć z nieoczekiwanym przebiegiem gry – pewnego razu udało mi się rozegrać najkrótszą partię na świecie: (1) Killer zabija osobę, (2) Inspektor wybiera tożsamość, (3) Killer zabija (oczywiście zupełnie przypadkiem) Inspektora. A przecież mamusia uczyła, żeby nie podchodzić do podejrzanych obcych zbyt blisko … ;)
Koryŏ – również moje odkrycie na BGA. Karcianka polegająca na zbieraniu setów, ale co najważniejsze w tej grze, sety nie tylko przynoszą punkty (trzeba mieć większość w danym zestawie, żeby zapunktować), ale też mają określone funkcje i jak nietrudno się domyślić – im niższa wartość punktowa, tym ciekawszy efekt. Jedynka (jest tylko jedna taka w talii) sprawia, że wygrywasz remisy, dwójki (są dwie) – ten, kto ma najwięcej dwójek na stole, może ukraść innemu PZ, większość w trójkach sprawia, że możesz zatrzymać na stole o dwie karty więcej niż limit, piątki pozwalają na zagranie dwóch różnych kart (standardowo w trakcie kolejki zagrywa się dowolną liczbę kart – byle o takich samych wartościach), szóstki otrzymują PZ z banku itd. (aż do 9). Do tego dochodzą karty wydarzeń jednorazowych – zniszczenie wybranej karty przeciwnika lub zamiana dwóch kart pomiędzy graczami. To wszystko sprawia, że jest nad czym myśleć, gdy wybieramy karty do zagrania na stół. Co zagrać? Dużo punktów, a może postawić na Posiadacza Statku (5), aby móc zagrywać różne karty? Zwiększyć trójką swój limit, czy zadbać o przewagę dobrze punktujących Strażników (7), bądź Kupców (9)? Gra mi się spodobała i zupełnie nie rozumiem, dlaczego przeszła u nas bez echa – tym bardziej, że nie jest zależna językowo nawet w najmniejszym stopniu.
Są takie gry, do których prawdziwy geek nigdy się nie przyzna. Graliście w chińczyka? Ja tak… ostatni raz jakieś 16 lat temu. I było fajnie! Ale pozwólcie, że nie będę tego powtarzać. Chociaż… są gorsze gry niż chińczyk. Np. grzybobranie… też mnie to spotkało, ostatni raz prawie 40 lat temu. I też fajnie było (choć ta bajka należy już do zupełnie innej rzeczywistości czasoprzestrzennej), ale z własnymi dziećmi już grzybobrania nie zdzierżyłam.
U mnie w domu rolę grzybo-chińczyka pełni Superfarmer de Lux. Najlepszy w tym wszystkim jest oczywiście „de Lux” – zabawne ilustracje, dobrej jakości żetony, fajna plansza dla każdego gracza (która co prawda potrzebna nie jest, ale istotnie podnosi komfort zabawy) oraz genialne figurki psów. Nie powinnam się przyznawać do tej gry podwójnie – nie tylko dlatego, że w nią grywam, ale też dlatego, że ją krytykuję (za schemat i losowość)… bo ta gra to przecież kawałek naszej historii, pomysł na życie polskiego matematyka Karola Borsuka podczas II Wojny Światowej, po tym jak władze niemieckie zamknęły Uniwersytet Warszawski. I to głównie z tego powodu darzę ją ogromnym sentymentem. I chociaż próbuję zastąpić Superfarmera Zamkami szalonego króla Ludwika, Carcassonne, czy całą plejadą innych bardziej ambitnych gier – co jakiś czas wraca on na stół i wciąż tak samo cieszy moją rodzinę.
KubaP
Magnum opus Uwe Rosenberga, czyli Fields of Arle. Gra, którą Games Factory Publishing właśnie promuje w ramach kampanii na wspieram.to – i to z ogromnymi sukcesami! Gigantyczne pudło, mnóstwo najwyższej jakości elementów, cudownie pozaszywane mechanizmy, brak oczywistych dróg do zwycięstwa – to wszystko sprawiło, że Fields of Arle zostały moją grą roku 2014. Po dość długiej przerwie odświeżyłem sobie ten wyjątkowy tytuł i po raz kolejny się nie zawiodłem. Tłumaczenie zasad trwa około pół godziny, choć nie ze względu na ich gigantyczne skomplikowanie, a raczej na mnogość dostępnych akcji i opcji. To dwuosobowe cudo pozwala na naprawdę wiele rozgrywek, z których żadna nie będzie przypominała poprzedniej – nie tylko dzięki dużej puli budynków, z których tylko część pojawia się w jednej partii, ale i na wspomnianą już mnogość wyborów. Gra podzielona jest na dwie pory roku, a w każdej z nich mamy do dyspozycji inne kilkanaście akcji, z których możemy wykorzystać tylko cztery! 36 ruchów na gracza i po grze. Mało? Wręcz przeciwnie, w tych 36 ruchach jesteśmy w stanie stworzyć prawdziwą perełkę wśród gospodarstw rolnych wschodniej Francji. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji – koniecznie spróbujcie!
Veridiana
Ubiegły tydzień to królowanie klasyki. Na stół wróciły po dość długich okresach zapomnienia: Brass i Agricola. Z mniejszej klasyki, ale jakże urokliwej, pojawiła się też ponownie Taluva. Ze stałych punktów programu nie mogło zabraknąć Macao, a z listy przebojów – nieschodząca z niej wciąż – Mombasa.
W obliczu wydania nowej edycji Brassa, warto przypomnieć ten tytuł. Jest to jedna z najlepszych, jeśli nie NAJlepsza, gra ekonomiczna. Pozbawiona męczących przeliczeń, za to pozwalająca nam strategicznie podejść do zagadnienia rozkręcania swoich interesów i oczywiście psucia interesów konkurentów. Biznes is biznes. W nowej edycji (której nie posiadam) warto docenić fakt, iż upubliczniono nareszcie wariant dwuosobowy, który w niczym nie ustępuje nominalnemu skategoryzowaniu (dla 3–4 graczy). My, dysponując edycją starą, bez problemów, choć może w mniej estetycznej oprawie, gramy na 2 graczy z powodzeniem wspomagani przez zasady dostępne na nieocenionym serwisie BGG. Miłość do okrętu flagowego Wallace’a zapłonęła w nas na nowo, więc zapewne jeszcze przez jakiś czas interesy w Lancashire nie będą miały okazji się znów zakurzyć.
Agricola musiała postać nieco w kącie z uwagi na pojawienie się nowego pokolenia, jakim jest Kawerna. I choć zawsze twierdziłam, że Kawernę lubię bardziej, to obecnie stwierdzenie to mocno chwieje się w posadach. Jednak mozół rozkręcania gospodarstwa bardziej mi (chwilowo?) odpowiada niż optymalizacja pod rozłożystą kołdrą. Na 14 rund w Agricoli, do 10 rundy potrafię na planszy nie mieć NICZEGO poza chatą (!). Czego absolutnie nie można powiedzieć o Kawernie, w której pola, pastwiska i jaskinie rozrastają się systematycznie. Na pewno Agricola jest dla mnie brzydsza kolorystycznie i nigdy zbytnio nie przepadałam za kartami, które nieustannie się wertuje, ale z niewiadomych względów, to właśnie ona gości na naszym stole teraz częściej. A, jak zobaczycie na zdjęciu, u niektórych gości wręcz na podłodze (z braku odpowiednio dużego stołu).
O Macao pisałam już wielokrotnie. Między Bogiem a prawdą mam już tej gry po kokardy, ale z odpowiednią przerwą między rozgrywkami zawsze chętnie powalczę z feldowską różą wiatrów i faktem, że zawsze przegrywam o jakieś 2 czy 4 punkty. Grrr!
Taluva to cudeńko, które tak naprawdę jest grą logiczną, ale bajeczna oprawa skutecznie nas potrafi zmylić i nawet anty-logiczne typki, jak ja, potrafią się w tym tytule z lubością tarzać.
Na koniec nie mogło zabraknąć ostatniego hitu, czyli Mombasy, którą tłuczemy nieustannie, starając się zadać kłam hipotezie, jakoby tylko inwestycje w firmy i tylko pompowanie ich do granic ma w tej grze sens. Ja zawsze gram księgowym i prawie zawsze wygrywam. No, chyba że gra kolega, który inwestuje w firmy i pompuje je do granic… Hmmm :/ Ahoj!
Pola wygladaja wspaniale. Kuba skad wziales wschodnia Francje? Bylem przekonany, ze chodzi o polnocno-zachodnie Niemcy :|
A Taluva jak zwykle wspaniala!
Podobnie, jak WRS, też się zastanawiam, kiedy Asia, Monika i Kuba mają czas na codzienne życie, skoro po każdym tygodniu mogą się pochwalić kilkunastoma rozgrywkami i recenzjami. Czy oni chodzą na zakupy? Sprzątają? Gotują? Prasują? Czytają? No, czytają na pewno – instrukcje do gier ;) A przecież jest jeszcze rodzina, praca… Mnie przy dobrych wiatrach udaje się rozegrać co najwyżej 4-5 partii w miesiącu, ale są też i takie miesiące, że ledwie uda mi się wygospodarować jeden wieczór na średnio długą rozgrywkę. Łudzę się, że jak dzieci podrosną, to będzie można z nimi pograć (jak u Asi), ale przez pierwsze lata to będą to tytuły w stylu „Ratuj króliczka” lub „Potwory do szafy” (skąd inąd znakomite). Może ktoś z Redaktorów da się namówić na napisanie poradnika dla młodego rodzica, jak wygospodarować czas na granie bez narażania rodziny na śmierć głodową lub utonięcie w śmieciach?
Na zakupy chadzam do osiedlowego marketu – minutę od domu. W zasadzie codziennie, więc omijają mnie dwugodzinne zakupy w hipermarketach. Na ciuchy chadzam raz / dwa razy do roku i to też truchtem, bo nie lubię, najlepiej w jednym sklepie. Sprzątam przed przyjściem gości (na granie), albo gdy już zaczynam zarastać brudem ;p generalnie w małym mieszkaniu nie ma się za bardzo co bałaganić. Sukcesywnie wyrzucam niepotrzebne rzeczy. Gotuję tylko krótkie potrawy (np. naleśniki), na bardziej wyszukane dania chodzę na miasto lub stołuje się po rodzinie. Prasuję przed wyjściem, jednego T-shirta. Czytam w wannie. Pracuję od 8.00 do 15.00 (za wyjątkiem piątku) plus tłumaczenia w domu. A dzieci nie mam. Wiedziałam, że jak sie rozmnożę, to nie będę miała na nic czasu ;)
Kubo – Arle, to nie Francja :) To północno-zachodnie Niemcy nad morzem Północnym przy granicy z Holandią, na wschód od Bremerhaven. Region nazywa się Flandrią, jeśli sięga ona aż tak daleko na wschód, ale wydaje sie, ze tak, bo wschodnia cześć wysp flandryjskich leży po stronie niemieckiej. Zatem: Flandria, nie Francja ;)
Nie Flandria tylko Fryzja, Panowie. Flandria jest częścią Południowych Niderlandów czyli Belgii. Fryzja Wschodnia to region w Niemczech (Ostfriesland). Jest jeszcze Fryzja Zachodnia w Holandii. Zupełnie nie czytaliście chyba wstępu do gry ani nie kojarzycie miast z gry. Sam Rosenberg jest właśnie Niemcem pochodzącym z Fryzji do czego z dumą i nostalgią się przyznaje. Wstyd dla obu. Shame on You!
Biję się w piersi i dziękuję za lekcję geografii :)