Każdy z Was przeżył to przynajmniej raz. Napalasz się na jakąś grę, nie możesz się jej doczekać, wahasz się nad potencjalnie dużym wydatkiem lub małoopłacalną wymianą, aż wreszcie robisz to – dostajesz pudełko z wymarzoną grą! Z wypiekami na twarzy czytasz instrukcję, zaganiasz współgraczy, siadacie, gracie i… klops. Dramat. Tragedia. To się nie miało prawa wydarzyć, a jednak… padłaś lub padłeś ofiarą autohypenozy. Masz grę, pełną – jak się okazało – pustych obietnic. Mnie ze względu na kompulsywne wręcz kupowanie nowych tytułów, zdarza się to niestety wcale nie tak rzadko. Oto kilka przykładów takich sytuacji:
Hengist. Och, Hengist. Chyba już każdy fan Uwego Rosenberga miał okazję zetknąć się z tym potworkiem. Dwuosobową grą, która po hicie, jakim był Patchwork, budziła gigantyczne nadzieje. W zamian otrzymaliśmy niedopracowaną, wręcz miejscami niedziałającą karykaturę gry, o której sam autor w późniejszych wywiadach mówił, że to gra „supermarketowa”. I że wyciągnął ją z zakurzonej szuflady, bo zobowiązywał go do tego kontrakt z wydawcą. Do tego dorzućmy zamieszanie związane z różnicą w tłumaczeniu zasad (angielska i niemiecka instrukcja różniły się odrobinę, co wpływało na rozgrywkę, choć, niestety, jej nie ratowało) i mamy gotową katastrofę. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że wydawca musiał wiedzieć, jak zły jest Hengist, a jednak postanowił pojechać na nazwisku Rosenberga. Niepotrzebnie zresztą, gdyż na tym samym Essen wydawali świetny Grand Austria Hotel. No i obecna ocena w rankingu BGG też nie powala: 11781. Podsumowując: Hype na poziomie 9/10, ocena końcowa to 2/10.
Skoro już się wyżywam na Uwe, to wrzućmy do koszyczka jeszcze Babel. Rety, na to pudło czekałem ze dwa lata, kiedy to Z-man wypuścił drugą angielską edycję. Rosenberg w duecie z niejakim Hagenem Dorgathenem. Szybka dwuosobówka, budowanie świątyń, ładne ilustracje, starożytność, szczypta negatywnej interakcji. W ostatnim MatHandlu udało mi się wreszcie dorwać to „cudeńko”. Kilka dni temu usiadłem do zasad i zapaliła mi się ostrzegawcza lampka, ale pomyślałem, że pewnie się nie znam, gra w końcu jest w pierwszym tysiącu na BGG, nie może być tak źle. Wczoraj zagraliśmy z Anią i… było fatalnie. Chaotyczny, rozklekotany silnik, luźny wór akcji zamiast podejmowania decyzji, interakcja negatywna na poziomie Innowacji, ale bez ich elegancji. Jedyne, co mogę dobrego o grze powiedzieć, to że skończyła się po dwudziestu minutach. Nieprzyjemne rozczarowanie. Hype: 7,5/10, ocena końcowa 3/10.
Essen 2014 generalnie obfitowało w koszmarki. Mamy na przykład gigantyczne pudło z grą o epoce kamienia łupanego – Hoyuk. Napaliłem się na to jak Tycjan na gry Portalu. Piękne wykonanie, city-building, eurasek, suckes na Kickstarterze. No czego trzeba więcej, by Kuba się dał zhype’ować? Jeszcze na samych targach usiadłem do kilkurundowej partyjki, takiego szybkiego zapoznania się z zasadami. I opadła mi szczęka. Pomijam fakt, ze tłumaczący zasady się w nich gubili – zdarza się nawet najlepszym wystawcom. Po prostu okazało się, że w zasadach gubić się można, bo są… sprzeczne. I mętne. I bezsensowne. Losowe kataklizmy, które potrafią obrócić wszystkie plany w niwecz, na które nie bardzo da się odpowiedzieć. Udziwniona punktacja. Fatalny pomysł na zróżnicowanie budynków. Niestety, nie jest to tylko moja opinia: 4119 miejsce w rankingu BGG mówi wszystko. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że gdy grałem na Essen, Hoyuka miałem już w torbie. Hype: 9/10, ocena końcowa 2/10.
Wiecie, że kocham kostki? Pewno wiecie. Dlatego gdy dostałem w swoje geekowskie łapki nowiutki egzemplarz Kingsport Festival, cieszyłem się jak dziecko. Zwłaszcza po bardzo dobrych doświadczeniach z Kingsburgiem, którego Kingsport Festival miał być poprawioną, ubraną w cthulhowe ciuszki wersją. W grze w skrócie chodzi o to, żeby tak turlać kostkami, żeby móc odpalać coraz to lepsze akcje i zdobywać coraz więcej pezetów. Niestety, jakość akcji zależy od sumy oczek na naszych kościach. Ergo, jeśli ja przez całą partię rzucam szóstki, a przeciwnik jedynki – wygram grę, choćbym się nawet baaaardzo starał ją uwalić. Niezwykłe jest to, że nikt tego na etapie developmentu nie wychwycił. Oczywiście, tematyka pewno pozwoliła nieco nakręcić sprzedaż i być może małogrającym się spodoba i nigdy nie dostrzegą tego „drobnego” mankamentu, ale z geekowskiego punktu widzenia to naprawdę smutne. Hype: 8/10, ocena końcowa 3/10.
Na deser tytuł kontrowersyjny, bo wiele osób go bardzo ceni (pozdrawiam, Wojtku!). Mowa o Marco Polo. Od razu nadmienię, że ta gra nie jest zepsuta, zniszczona i fatalna. Jest po prostu bardzo, bardzo przeciętna i moje oczekiwania, moja autohypenoza były wobec autorów m.in. Tzolkina naprawdę wysokie. Tym czasem dostaliśmy grę bardzo podatną na wartości wyrzucane na kościach, w której na dodatek możliwości manipulowania tymi kośćmi są mocno ograniczone (nie możemy np. przesunąć suwaka bezpośrednio z jedynki na szóstkę i na odwrót). Do tego nie wszystko, co w grze robimy ma sens (np. ważne w trakcie rozgrywki wielbłądy nie dają nam nic na koniec gry). Miałem wrażenie gry w niedopracowany tytuł, którego ledwie milimetry dzieliły od bycia dziełem sztuki, a zostało tylko sztuką mięsa. Na szczęście, Marco Polo nigdy nie kupiłem, ale co się goryczy przy grze najadłem, to moje. Hype: 9/10, ocena końcowa 5/10.
A Wy? Macie swoje hiperwpadki autohypenozowe?
Zdecydowanie „Metropolia”. Po przeczytaniu wielu recenzji byłem nastawiony bardzo pozytywnie. Po pierwszej partii zaczęliśmy mówić na ta grę Metropoly. Strasznie irytująca losowość nas powaliła. Rzucasz i albo trafisz albo nie. Duży autohypenozowy zawód.
U mnie mówiono na to Osadnicy z Metropolii ;)
Miałem dokładnie to samo z Metropolią. Nawet nie odsprzedałem tej gry tylko po prostu ją komuś oddałem:)
A tekst Kuby jak zwykle na najwyższym poziomie! Brawo!:)
Czytam to hype na temat Metropolii nie nie mogę nie stanąć w jej obronie. Metropolia naprawia to co w Osadnikach było zepsute, niemal od samego początku można się w niej tak ustawić, że korzysta się na każdym rzucie, co w Osadnikach było możliwe dopiero po dłuższym rozwoju i to też przy sporej dawce szczęścia. I praktycznie oznaczało tyle, że gra zbliża się ku końcowi. Nie rozumiem waszego zawodu…. ja miałam dokładnie odwrotnie, po lekturze instrukcji byłam przekonana, że to kolejni Osadnicy i dopiero praktyka pokazała, jak bardzo się myliłam.
to nie był typowy Hype, ale…
kiedyś, w relacji z Essen, przeczytałem o grze, w której w kilku rundach budujemy cywilizację. Przy pomocy kart, które zagrywamy i zbieramy lewy (jak w brydżu). Nie napiszę, że myślałem, że trafiłem na grę rewelacyjną, ja to WIEDZIAŁEM. :).
Jeszcze zanim zamówiona przyjechała do mnie, zostałem wyprowadzony z błędu. Takiego shitu jak S-Evolution, to próżno szukać (hype 9, ocena końcowa 1, pozycja na BGG: 10 252)
a Hengista sobie odpuściłem po lekturze instrukcji – czasami się uda :):):)
Przyznaj się, jak często czytasz instrukcje przed zakupem gry? ;)
często :)
co nie znaczy, że zawsze …
Dla mnie „Świat Dysku: Wiedźmy”, ale sam sobie jestem winny. Po Ankh-Morpork liczyłem na kolejną grę z dużą dawką negatywnej interakcji a to kooperacja :-)
No to faktycznie się przejechałeś, jeśli nie wiedziałeś, że to ko-op. Szok musiał być zabójczy ;)
Świetny tekst Kuba, oby więcej takich. ;)
Jeśli chodzi o mnie, to:
1. Kawerna – hype 10/10, ocena końcowa 6/10 (gra daje mi masę strategii do wyboru, ale jednocześnie zmusza do stworzenia „idealnego modelu” gospodarstwa – nienawidzę takiego uczucia. „Wykarm ludzi, albo dostajesz punkty ujemne. Zabuduj całą jaskinię, albo dostajesz punkty ujemne. Wyhoduj wszystkie rodzaje zwierząt, albo dostajesz punkty ujemne. Wykarczuj cały las, albo dostajesz punkty ujemne”. Do kitu z taką wolnością. No i setup to mordęga).
2. Osadnicy: Narodziny Imperium – hype 9/10, ocena końcowa 7/10 (niby wciąż dużo, ale liczyłem na znacznie lepszą grę).
3. 7 Cudów Świata: Pojedynek – hype 10/10, ocena końcowa 7/10 (otwarcie mówię, że ZDECYDOWANIE wolę wariant dwuosobowy w klasycznych 7 Cudach. Więcej możliwości kombinowania).
Dzięki wielkie :)
Co do Twoich zawodów – chyba i tak łagodnie to przeszedłeś, oceny końcowe nie zabijają ;)
Nie mogę tym grom dać mniej, to są solidne pozycje i na bank będą miały swoich zwolenników (albo raczej – mają). No i w każdej jest coś takiego, co mogłoby mnie przyciągnąć do kolejnych partii.
Gdybym miał jednak wybrać najbardziej przehajpowaną grę ever, to byłby to Smallworld
Kawerna – podłączam się.
Szykowałem się na zakup kulka tygodni.
Oglądanie na youtube, czytanie opinii i czytanie instrukcji.
Jak kupiłem byłem zachwycony zawartością, ale po 3ech grach sprzedałem bez żalu.
Choć nie… żal był, bo gra pięknie pachnie :)
Ale nie wzbudziła we mnie żadnych większych emocji jeśli chodzi o fun z zabawy.
Dla mnie to będzie zdecydowanie Descent: Wędrówki w Mroku druga edycja. Po lekturze wielu recenzji, obejrzeniu kolorowej instrukcji, figurek i przeczytaniu zasad wiedziałem, że to jest gra, którą muszę mieć.
Pierwsza rozgrywka była dosyć długa, ale myślałem, że się rozkręci. Potem było tylko gorzej. Myślę, że na równi zawiodła zarówno gra jak i gracze. Optymalizowaliśmy każdy ruch i kłóciliśmy się o najdrobniejsze niuanse, myśląc jedynie o wygranej. Rozgrywki były absurdalnie długie, ciągnąc się po 5-7 godzin.
Gra zaś zaskoczyła mnie ilością niejasności w zasadach, poziomem ich komplikacji i niezrównoważeniem scenariuszy. Kiedy w trakcie jednej z partii doszliśmy do wniosku, że nie opłaca się nam zabijać potworów poszła na sprzedaż.
Grzeszysz młody człowieku. Grzeszysz podczas postu….
Dla mnie takim potworkiem jest Agricola – wszystkie pięknie ułożone plany i strategie szlag w końcu trafia, bo trza wykarmić wygłodzone gęby – koszmar.
Co do Marco Polo to pozwolę się z Tobą nie zgodzić :)
W końcu głos rozsądku wśród ogólnych zachwytów nad Marco Polo. Bardzo trafna diagnoza, zdecydowanie popieram. Jest to wyjątkowo średnia gra. Sposób użycia w niej kości nie dorasta do pięt aktualnym standardom dobrych gier dice placement / dice manipulation. Tytuły jak Troyes, BvB i BB Felda, Signorie, Waggle Dance czy nawet Alien Frontiers i Nowe Pokolenia biją na głowę lepszą pomysłowością, walką z pechowym rzutem czy losowością. Marco Polo klasyfikuję na poziomie Kingsburga (czyli raczej średnio), ale on wyszedł akurat już dawno temu.
Jejku! A ja myślałem że to ja jestem dziwny i odosobniony w ocenie „Marco Polo”. A tu taka miła niespodzianka :D Drugim poważnym zarzutem dla tej gry jest to, że najtrudniejszym elementem tej gry jest…podróżowanie, mimo że to gra o podróżowaniu (w założeniu).
Inne rozczarowania:
„Achaja” – Dałem się zhypować i przystąpiłem do akcji na wspieram.to Poza wysoką jakością wydania, ładną oprawą graficzną i niezłą instrukcją, gra nie wywołała efektu wow. W dodatku ostatni etap gry jest niedopracowany, gdy każdy gracz jest obstawiony kuzynami i w zasadzie ciężko komuś zaszkodzić. Sprawia to, że zamiast pasjonującej końcówki mamy nudne przerzucanie się kartami.
Zasadniczy wniosek taki: trudno zrobić dobrą grę kostkową, gdzie losowość jest zbalansowana i żadne układy kości nie dają znacznej przewagi nad innymi.
Mam jak na razie dwa takie zawody i obie te gry uważam za zepsute. Pierwszy to Sabotażysta. Nie rozumiem fenomenu tej gry. Wszyscy ją chwalili więc pełen nadziei usiadłem i …. z 8/10 zrobiło się 4/10. A to przez jedną moim zdaniem głupią zasadę – jeśli nie chcesz dołożyć karty, to możesz ją wymienić. Tym samym tylko sabotażystom zależy, żeby dokładać zakręty do prostej drogi do skarbu (bo innym nie opłaca się wydłużać drogi). Więc jak dorzuciłeś zakręt, to jesteś sabotażystą. Gdyby nie ta zasada, to można byłoby się wykpić słowami typu „no muszę dorzucić ten zakręt, nie mam nic innego” – nie masz? To wymień. Bez sensu.
Druga to „Mamy szpiega”. Jako że lubię gry z ukrytym zdrajcą myślałem, że to coś dla mnie. Jakże się rozczarowałem – tym bardziej że jak szpieg będzie miał pecha, to odpadnie w pierwszej turze. Nie dla mnie, unikam i nie gram. 3/10