Jestem człowiekiem, który, jeżeli wchodzi w jakiś temat, to wchodzi w niego dość mocno. Gdy zainteresowałem się planszówkami, zacząłem od pochłaniania wszystkiego, co jest dostępne na ten temat w Internecie. Fora dyskusyjne, artykuły czy filmy na YT. Niedługo potem zacząłem także poznawać ludzi, którzy również lubią spędzać czas w taki sam sposób. To wszystko sprawiło, że granie w gry planszowe bardzo szybko stało się dla mnie czymś naturalnym – czymś, co po prostu robię na co dzień i jednocześnie czymś, nad czym się nie zastanawiam.
Ciągle jednak zdarzają mi się sytuacje, kiedy opowiadając komuś o tym, widzę pewnego rodzaju niezrozumienie we wzroku rozmówcy. Niedługo potem pada jedno z pytań: „Jak to?”, „Po co?” lub moje ulubione „Ale… że jak?”. Podejrzewam, że nie zdarza się to tylko mnie, dlatego postanowiłem przygotować listę dobrych powodów, dla których warto planszówki poznać i zachęcić do gry innych.
Bo to odrywa od codzienności: to odkryłem, chodząc na szczecińskie spotkania planszówkowe. W momencie, kiedy zatrzaskują się za mną drzwi kawiarni, codzienność zostaje na zewnątrz i w ogóle o niej nie myślę. Zdarza mi się iść tam prosto po pracy, ciągle myśląc o milionie rzeczy, które są do zrobienia, mejlach do wysłania i tak dalej. Gdy siadam do planszy, skupiam się tylko na tym i nie ma mnie dla całego świata, odcinam się całkowicie.
Bo to poszerza horyzonty: ten punkt jest także związany ze spotkaniami. Jak to zwykle jest, tego typu inicjatywy sprawiają, że w jednym miejscu spotykają się ludzie, którzy raczej nie mieliby szans spotkania się w innych okolicznościach. Prawnicy, przedsiębiorcy, programiści, kurierzy rowerowi, analitycy danych i przedstawiciele wielu innych zawodów to niezły kociołek. A ja bardzo cenię sobie możliwość poznawania i wymianę myśli z ludźmi o innym kącie spojrzenia na życie.
Bo to wywołuje emocje: nie znalazłem jeszcze innej, tak skutecznej metody na szybkie wywołanie emocji, jak właśnie nasze ulubione gry bez prądu. Czasem jest to śmiech, czasem złość, a czasem smutek. Żaden film czy książka nie dała mi tyle odczuć, co chociażby gra w Osadników: Narodziny Imperium, gdzie karty są albo dobre, albo złe. Gdzie czujemy radość z dobrze zbudowanego silnika i cieszy nas pokrzyżowanie planów przeciwnika. Jest tego mnóstwo, a to nawet nie jest gra nastawiona na interakcję!
Bo pokazuje ludzi takimi jakimi są: przyznajcie się szczerze, ile razy zdarzyło się wam zdziwić, gdy najlepszy przyjaciel „zdradzał” was podczas gry? Ile razy zdarzyło się, że łapaliście kogoś na blefie czy oszustwie? Nie twierdzę, że gry pokazują jakimi jesteśmy, ale czasem przy planszy można kogoś lepiej poznać, nawet po długim czasie znajomości. Na szczęście to wszystko jest jednocześnie bardzo zdrowe i „Co się wydarzyło przy grze, zostaje przy grze”.
Bo to zbliża ludzi: kiedy z kimś gram, wiem, że jest to czynność, która skupia nas w tym samym miejscu i czasie. W ten sposób spędzamy ten czas naprawdę. Kiedy oglądam film, mam wrażenie, że ja oglądam film z telewizorem, druga osoba też ogląda go z telewizorem, natomiast nie ma żadnej nici pomiędzy nami. Z grami jest zupełnie inaczej, tutaj jesteśmy w bardzo bezpośrednim kontakcie.
Bo gry są bardzo zróżnicowane: to, co mnie bardzo zaskoczyło, gdy zainteresowałem się grami planszowymi, to fakt, że liczba tych gier jest wręcz onieśmielająca. Po czasie widzę w tym zaletę, tak duży wybór pozwala na dopasowanie mechaniki i tematyki tytułu pod nawet bardzo wyśrubowane gusta graczy. Zdecydowanie każdy znajdzie coś dla siebie, niezależnie od rzeczy, które lubi oraz jaką ilością czasu dysponuje. Masz ochotę zostać średniowiecznym kupcem? A może chcesz kolonizować planety? Napadać na pociągi? A może sprawować rządy jako szeryf? Nie ma problemu.
Bo nie jest to drogie hobby: jestem teraz pewien, że wiele osób pomyślało „Ale jak to? Przecież te gry kosztują po 100/200/300zł, co on plecie?”. Zgadza się, jednak, gdy weźmiemy pod uwagę, że gra która nas bawi przez kilkanaście godzin, tak naprawdę kosztuje tyle co dwa wyjścia do kina (bez kukurydzy), to cena wydaje się bardzo akceptowalna. Trzeba też wziąć pod uwagę, że jest to hobby, które ma bardzo niski próg wejścia i możemy na nie wydawać tyle, ile chcemy. Ewentualnie, jak nam się nie spodoba, grę zawsze można odsprzedać.
Bo każda rozgrywka jest inna: ludziom często wydaje się, że skoro liczba kart/plansz/kości jest ograniczona, to rozgrywka jest mocno powtarzalna. Nic z tego, nigdy nie zdarza się, że gramy dwie takie same partie. Za każdym razem coś się zmienia. Jeśli nie jest to układ czy ręka startowa, to gra z inną osobą może skutkować odkryciem gry na jeszcze jeden, wcześniej nieznany sposób.
To moja subiektywna lista najważniejszych powodów, dla których warto zaprosić gry planszowe do swojego życia. Nie uważam tego zestawienia za skończone, zdaję sobie sprawę, że wiele jeszcze przede mną i mam nadzieję, że ta lista będzie już tylko rosła. Wiem także, że ile ludzi, tyle motywacji, dlatego bardzo chciałbym poznać także Twoje powody dla których zacząłeś/-aś grać w gry planszowe. Podziel się nimi w komentarzu :).
Nic dodać, nic ująć :)
Niby oczywiste oczywistości, ale zgrabnie ujęte i dobrze napisane ;)
Dodałbym jeszcze jeden punkt: Gry pobudzają nasze szare komórki do większego wysiłku, co większości ludzi wychodzi na plus.
Świetny tekst, trudno się nie zgodzić ;)
Bardzo dobrze napisane. W 100% pokrywa się z moimi przemyśleniami :D Dodam jeszcze od siebie:
– Obok czytanie, planszówki to drugi stymulant, który tak silnie wpływa na mentalny rozwój zwłaszcza dzieci i młodzieży. No i odrywa je od komputera, konsoli, internetu.
– Pobudza szare komórki na kilku płaszczyznach. Warstwa ogarniania zasad na 10-20 stronicowej instrukcji. Dla geeka to pryszcz. Warstwa rozgryzania mechaniki, dostrzegania zależności między elementami gry. Warstwa budowania strategii, obmyślania planu gry, reagowania na poczynania przeciwnika(-ów)
– Rozwija na płaszczyźnie dydaktycznej. Gdy się wchłonie już wiele instrukcji oraz zdarzyło się objaśniać zasady z 40 tytułów różnej wagi bardzo wielu osobom, człek uczy się przekazywać w krótkim czasie maksimum treści w sposób obrazowy i zrozumiały.
Przyznam szczerze że na rozwijanie umiejętności tłumaczenia w sposób zwięzły to bym nie wpadł :)
Ja mogę dodać od siebie, że na planszówkach wyrabiałem się z angielskiego. Teraz kiedy wszystko już prawie jest w polskich edycjach, trochę to straciło na aktualności. A tłumaczenie z niemieckiego to był dopiero wyczyna. Aha. Ze słownikiem, bez internetu. Lol.
Planszówki to idealny stymulant mózgu. A wiadomo, że nie ćwiczony mięsień wiotczeje i zanika :)
Zazwyczaj gram z żoną. Ostatni nasz nabytek to K2; dwie noce pod rząd śniło się tej mojej żoneczce, że była w Himalajach :) Czyli wciągnęło ją na maksa! I super! Co mam jednak zrobić, żeby podczas rozgrywki nie włączała telewizora? Mamy z tym pudłem problem przy 80% gier :(