Ktoś, kto choć raz w życiu czekał (hmm, a czy można na to samo czekać więcej razy?) z utęsknieniem na klucze do własnego M-3, z pewnością doceni, co to znaczy mieć dom. I oto wreszcie doczekaliśmy się. Domek stał się rzeczywistością. Debiutancka gra Klemensa Kalickiego dla 2–4 graczy wreszcie gości na naszych stołach.
Zasady gry …
Są doprawdy niezmiernie proste. Gra trwa 12 rund, a w każdej z nich zdejmujemy z planszy jedną kartę pomieszczenia wraz z sąsiadującą z nią kartą dodatkową – może to być dach, a może wyposażenie domu lub pomocnik (architekt, dekoratorka, jakieś użyteczne narzędzie…). Pomieszczenie kładziemy na planszy gracza, zachowując pewne reguły, które są nawet dość intuicyjne (np. nie możemy budować w powietrzu lub umieścić salonu w piwnicy). Kartę dodatkową zaś albo od razu wykorzystujemy (jeśli to jest wyposażenie), albo zostawiamy „na później” – dachy zbieramy (trzeba ich uzbierać co najmniej 4), a pomocnicy zapewne przydadzą się (jednorazowo) w odpowiednim momencie. I to w zasadzie wszystko. Po 12 rundach podliczamy punkty (za odpowiednio rozbudowane pomieszczenia, za funkcjonalność, jak np. łazienka na każdym piętrze oraz za kunszt w budowie dachu). Zwycięża ten, kto ma tych punktów najwięcej, ale uwaga! W przypadku remisu zaczynamy podziwiać grafikę: szukamy na kartach ukrytych dzieci – a nie jest to łatwe – tu bowiem ręka, tam noga bądź jeszcze inaczej ukryta nasza kochana latorośl.
Wrażenia
Pierwsza myśl: e… to wszystko? :-/
Druga myśl: w zasadzie to nie jest takie głupie…
Trzecia myśl (a właściwie obserwacja): wszyscy – duzi i mali – chcą grać w DOMEK, a potem jeszcze raz grać w Domek. Mamo, czy zagramy dzisiaj w Domek?
Jest dla mnie zaskoczeniem, że tak prosta gra, tak bardzo się ludziom podoba. Mnie w zasadzie też się podoba – gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że po pierwszym rozczarowaniu i późniejszym niedowierzaniu – Domek przypadł mi do gustu i chętnie w niego grywam.
Zatem pozwolę sobie wypunktować owe PLUSY:
- O prostych zasadach już pisałam, ale nie pisałam o przepięknej szacie graficznej. I nie chodzi o jakieś bajkowe zwidy – chodzi o to, że każda (naprawdę każda!) karta jest inna. Weźmiesz łazienkę – nikt inny takiej już mieć nie będzie. Salon? Rozrasta się, nie tylko dodając kart, ale tworząc zupełnie nowy obraz tego pomieszczenia. Przerobiłam już sporo gier, zawsze imponowała mi różnorodność kart czy kafelków, ale rzadko kiedy spotykałam się z całkowitą niepowtarzalnością elementów.
-
Instrukcja napisana jest bardzo przystępnie, a same zasady proste. Tłumaczenie nie zajmie więcej czasu niż 5–10 minut.
- Rozgrywka przebiega płynnie (choć może się trafić zamulacz, który będzie w nieskończoność rozważał jedną z dwóch czy trzech opcji, ale to raczej skrajny przypadek). Nie ma tu wiele do przeliczania czy kombinowania. Przy czterech osobach sprawa jest prosta – biorę to, co mi najbardziej pasuje i (nomen omen) domu domu. Przy dwóch i trzech – na barkach pierwszego gracza spoczywa jeszcze decyzja, którą parę kart odrzucić.
-
Napisałam – nie ma kombinowania. Bo i faktycznie, dla zaawansowanych graczy te decyzje są proste i nie jest ich wiele. Nie znaczy to jednak, że gra jest schematyczna tudzież wybory oczywiste. One w dużej mierze dotyczą tego, co chcielibyśmy w naszym Domku posiadać. I jest to bardzo przyjemny moment planowania. Oczywiście kierujemy się przy tym punktacją – skoro punktuje zestaw łazienek na każdym piętrze czy posiadanie kompletu łazienka+kuchnia+sypialnia, to oczywiście staramy się do tego dążyć. Skoro więcej punktów przynosi salon złożony z trzech kart niż z jednej, to oczywiście staramy się taki wybudować. Jednak nie da się mieć wszystkiego. Nie da się mieć bonusów za funkcjonalność i za duży salon, i za dwukartowy pokój dziecięcy, rozbudowaną kuchnię najlepiej ze spiżarnią, i za sypialnię marzeń. Domek jest zwyczajnie na to wszystko za mały, wiec musimy podejmować decyzje, z czego rezygnować na rzecz czego, a decyzja ta w przeważającej większości jest implikowana tym, co się właśnie pojawia na stole. To gra, w której trzeba mieć pewien plan, który z kolei elastycznie modyfikujemy z rundy na rundę.
- Przy pełnej obsadzie negatywna interakcja jest szczątkowa. Nic nikomu zabrać nie możemy. Jedyne co możemy zrobić, to podebrać upatrzoną kartę, pod warunkiem jednak, że to również nasza upatrzona karta, bo tak po prostu psuć komuś planów kosztem własnych się nie opłaca. Nieco inaczej przedstawia się sprawa, gdy gra mniej osób. Wtedy pierwszy gracz odrzuca jedną kartę pomieszczenia (wraz z kartą dodatkową) i to jest ten moment, w którym interakcja zaczyna boleć. Wtedy bardzo opłaca się być pierwszym graczem, bo najzwyczajniej w świecie można dokopać przeciwnikom (no chyba że akurat wyszły same słabe karty i kop nie boli).
- Losowość jest w tej grze… zabawna. Nie uważam, by była w stanie uwierać. Dobór kart jest mocno losowy – np. zdarzyło nam się kiedyś, że olbrzymia większość pomieszczeń piwnicznych znalazła się na dole talii. Efekt: prawie wszyscy musieli zabudować piwnice pustymi pomieszczeniami, a na koniec gry z garaży i innych ciemnych lokum robić kolejne puste pomieszczenia do zabudowy pięterka. Ale to właśnie mi się w tej grze podoba – jest nieprzewidywalna, trzeba się czasem napocić jak przy prawdziwej budowie, a za każdym razem powstaje inny dom. I za każdym razem zżywam się z nim, kontempluję i mam ochotę go w jakiś sposób upamiętnić. Nie zawsze jest to dom marzeń, ale zawsze niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny.
- I jeszcze jedno – setup gry jest bardzo krótki. Co dla mnie – osoby, która nienawidzi rozkładania przez 30 minut tony kart, znaczników, planszetek i tym podobnych – jest przysłowiową wisienką na torcie.
Podsumowując …
Gra mózgu nie pali. Ale szalenie podoba się dzieciom i jest świetną rodzinną pozycją. Niesie ze sobą sporo pozytywnych emocji. A to wszystko – pamiętajmy o tym – debiut polskiego projektanta. Bardzo udany debiut. Jest się czym chwalić. A tych, co jeszcze Domku nie nabyli, szczerze namawiam, bo i cena jest przystępna.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(10/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.