W tym tygodniu Ginet testuje nowe strategie, które nie wychodzą mu na dobre. Veridianę spotkało coś niewyobrażalnego – brak czasu na granie! (Całe szczęście, że wygospodarowała choć chwilę na jeden tytuł, bo nie byłoby o czym czytać!) AnKa dzieli się wrażeniami po pierwszym spotkaniu z dwoma imprezowymi nowościami. Poczytacie również o ciekawym projekcie – grze o dawnej, przedchrześcijańskiej Polsce – Zawierucha 956 – powstającej w zaciszu małej Osady Słowiańskiej na Podkarpaciu. Zapraszamy do lektury!
Ginet
Z ciekawszych planszowych pojedynków kilku ostatnich tygodni, na czoło wysuwają się dwie kolejne partie w Agricolę: Chłopi i ich zwierzyniec oraz karciane Zamki Burgundii. W obydwu grach postanowiłem zastosować nowe rozwiązania, niestety w żadnej z nich nie wyszło mi to na dobre.
W Agricoli zrezygnowałem ze zwycięskiej do tej pory strategii rozbudowy (obszaru) swojego gospodarstwa, na rzecz stawiania nowoczesnych i wysoko punktowanych budynków. Odbyło się to niestety kosztem zmniejszenia pogłowia zwierząt hodowlanych oraz odpuszczenia hodowli niektórych zwierzątek w ogóle (za co dostawałem punkty ujemne). Wynik – dwa przegrane pojedynki.
W Zamkach odpuściłem tak forsowaną wcześniej sprzedaż towarów, a postawiłem na różnorodność stawianych w moim księstwie budowli (pierwszy raz zgarnąłem bonus za 7 rodzajów wybudowanych budynków). Niestety taka wielozadaniowość kosztowała mnie małą liczbę zamkniętych setów (uzbieranych trzech kart w jednym kolorze) i ostatecznie dałem się zdystansować przeciwnikowi 3 punktami.
Zwycięską partię zanotowałem natomiast w nowy nabytek z MatHandlu, czyli w Samarę. W grze zdobywamy narzędzia, a za ich pomocą budujemy budynki (niektóre wznosimy też gołymi rękami), które na końcu gry przyniosą nam punkty zwycięstwa. Podczas partii poruszamy się po torze czasu oznaczonym miesiącami w kalendarzu. Żeby wykonać jakieś narzędzie lub postawić któryś budynek, musimy poświęcić odpowiednią ilość czasu, ale też posiadać robotników o odpowiedniej sile w danym miesiącu. Po zrealizowaniu wybranej akcji pionek ją wykonujący porusza się o wskazaną liczbę miesięcy do przodu i będzie dostępny ponownie, kiedy zrównają się z nim pozostali zawodnicy (czyli nastanie dany miesiąc). Gra niepozbawiona jest negatywnej interakcji wyrażającej się nie tylko w podbieraniu co lepszych narzędzi i budowli, ale także w akcjach specjalnych, których wykonanie umożliwia część wystawionych budynków. Samara to lekka i nieskomplikowana gra rodzinna, co ważne niezależna językowo. Jeżeli lubicie ten typ produkcji, to warto sprawdzić przy nadarzającej się okazji.
W ostatni weekend miałem też okazję pograć z synkiem w Leo wybiera się do fryzjera. Zadaniem graczy jest doprowadzenie tytułowego lwa do salonu fryzjerskiego przez złożoną z 20 kafelków dżunglę. W tym celu rzucamy karty ruchu, które poza jednym z pięciu kolorów wskazują liczbę pól, o którą rusza się król zwierząt. Problem w tym, że zakład czynny jest „tylko” 12 godzin, a nasz Leo to niezła gaduła i jeżeli spotka znajome zwierzę, potrafi z nim przegadać nawet i 5 godzin. I tutaj wkraczają gracze, którzy zagrywając, starają się zapamiętać ułożenie zamkniętych kafli dżungli, tak żeby dopasować kolor karty do odpowiedniego pola (o identycznej barwie), bo wówczas Leo się nie zatrzymuje i nie traci czasu w drodze do celu. Jeżeli graczom uda się wspólnie w przeciągu 5 rund (5 dni) doprowadzić zwierza do celu, to wygrywają, w przeciwnym razie partia kończy się naszą porażką. Leo wybiera się do fryzjera to świetny tytuł dla młodszych graczy z kategorii gier memory, więc jeżeli planujecie w najbliższym czasie kupić dziecku jakiś prezent, powinniście mocno rozważyć tę propozycję. Całkowicie zasłużona nominacja do SdJ w kategorii gier dziecięcych.
Veridiana
Tak jak w poprzednim tygodniu informowałam, na stole wylądowały same filerki: Kanban, Android: Netrunner i T.i.m.e. Stories. Oto dowód:
Ale końcówka roku szkolnego nie sprzyja ogrywaniu filerków, więc na razie jestem tylko po jednej zapoznawczej partii Kanbana, a właściwie PÓŁ partii, bo kolega stwierdził, że musi jednak trochę pomieszkać w domu ;). Ale przy reszcie też nie próżnowałam: przeczytałam instrukcję do Time Stories (dziękuję woj-settlersowi za dosłanie podstawki!) i odświeżyłam sobie zasady Netrunnera (grałam w starą wersję) oraz wywąchałam i przejrzałam dokładnie wszystkie talie.
Wracając jednak do Kanbana, który jest naszym ostatnim nabytkiem. Moja samotna walka z instrukcją trwała coś około 3h. Pomimo faktu, że jest ona napisana wyjątkowo klarownie i w idealnym logicznym porządku oraz pomimo rozłożenia wszystkiego na stole. Potem, podczas naszej długaśnej pół-partii zaglądaliśmy do niej co rusz, ale gdy następnego dnia przeczytałam ją raz jeszcze (już chyba czwarty), bogatsza o doświadczenia z rozgrywki – wszystko w końcu znalazło swoją szufladkę i okazało się oczywiście proste jak drut.
Kanban to kolejna wariacja na temat. To znaczy, wszystkie gry Vitala Lacerdy wyglądają jak modyfikacje jednej gry – matki. Grałam dotychczas w Vinhos, CO2 oraz The Gallerist i nie da się ukryć, że we wszystkich występują bardzo podobne mechanizmy. Jakby Vital wciąż udoskonalał swoją jedną grę, poszukując ideału.
Trudno po pół partii o jakieś prorocze stwierdzenia, ale zarówno temat, jak i klimat (!), wykonanie i sposoby punktowania – wszystko to na razie mi się podoba. Podoba mi się motyw Sandry, która biega po firmie i której stukot obcasów trzeba wziąć pod uwagę, podoba mi się przepych na planszy i jej geometryczna czystość, podoba mi się idea wielu celów, bo trzeba mieć oczy naokoło głowy, aby nadążyć za wszystkimi możliwościami… No i w końcu podoba mi się fakt, że nawet takie tęgie głowy jak nasze poległy w konfrontacji z ogólną wizją gry. Nie mieliśmy pojęcia, co robić i przede wszystkim, jak zrobić, aby sensownie zapunktować. Wielokrotnie miała miejsce sytuacja, gdy Sandra mogła nas nagrodzić, ale u żadnego z nas nie miała czego nagradzać. Jakby to powiedziała Kora: wiało pustką od strony planszetek ;)
Po tylu „podobaniach” czas na pytanie, czy coś mi się nie podobało? Jedynie to, że nie potrafię ogarnąć punktowania z planszetki. Tej różnicy, jak elementy punktują na koniec tygodnia a jak na koniec gry. Oczywiście, ja to WIEM – przeczytałam instrukcję w tym miejscu milion razy – ale tego nie czuję i nie umiem sobie zwizualizować logistyki działań, które mają mi umożliwić mocne zapunktowanie swoich aut, części i projektów.
A dziś drugie podejście. Oby dnia nam starczyło! Już nie mogę się doczekać. Teraz zagramy na spokojnie i bez błędu w postaci braku zasobów początkowych hehe. Relację z tej i następnych rozgrywek (weekend w górach) spodziewajcie się za tydzień!
AnKa
Po powrocie z UK Games Expo jakoś do dziś odespać nie mogę, więc i grałam nieco mniej. Ale i kilka ciekawych tytułów się znalazło.
Bongo – nowość od 2Pionków. Zacznę od tego, że tę linię Portalu bardzo lubię. To proste gry rodzinne, dziecięce, imprezowe, ale w swoich kategoriach to porządne tytuły. Rewelacyjne Szalone zegarki, które absolutnie mnie kupiły, bardzo fajna seria bajkogier, a więc połączenie bajek dla dzieci z grami planszowymi – to też pozycje, którym warto się przyjrzeć. Teraz natomiast parę słów o Bongo. Zwróciłam uwagę na tę grę, bo często słyszałam porównanie do Dobbli czy Duuuszków, a te uwielbiam. Spodziewałam się szybkiej, szalonej gry na refleks i spostrzegawczość. Po pierwszej partii w Bongo – zaskoczenie! To nie jest taka prosta gra! Owszem, szybkość i spostrzegawczość są tutaj ważne, ale potrzebna jest również duża koncentracja i umiejętność sprawnej analizy. W grze używamy kości – na niektórych mamy 3 rodzaje zwierząt – nosorożca, gnu i bongo. Oprócz tego mamy dwie kości z gałązkami bambusa – jedną, dwiema lub trzema. Rzucamy wszystkimi kośćmi. Jeśli na obu kościach bambusa wypadło to samo, czyli np dwa, musimy wykrzyknąć nazwę zwierzęcia, które występuje dokładnie dwa razy na kościach. Jeśli natomiast na obu kościach bambusa mamy inny wynik (np. dwa i trzy), to chodzi o liczbę, której nie ma, czyli jeden. Szukamy zatem, które zwierzę wypadło na kościach tylko jeden raz. Ale jeśli dwa rodzaje zwierząt pojawiły się na kościach po jednym razie, to chodzi o to trzecie… Oj, ciężko to wytłumaczyć! :) A jak jeszcze dołożymy do tego czerwone kości myśliwych, które anulują jeden wynik i zieloną kość, która bierze jakieś zwierzę pod ochronę (i tym samym może anulować efekt czerwonych kości), to naprawdę… czacha dymi! 2Pionki lubią gry, które wywracają mózg do góry nogami! Oj, rozpisałam się, a recenzja dopiero nadejdzie. W każdym razie gra jest świetna, ale stanowczo muszę jeszcze w nią pograć, żeby ją opanować! Warto zwrócić uwagę na to małe pudełeczko!
Imago – czekałam na tę grę z niecierpliwością. Bardzo lubię gry na skojarzenia, słowne czy kalamburowe. Imago to właśnie ta kategoria. W grze mamy różne hasła, które musimy pokazać za pomocą obrazków umieszczonych na przezroczystych kartach. Na raz możemy wykorzystać dowolną ilość kart – możemy je na siebie nakładać, poruszać, dowolnie animować. Taki ciekawy rodzaj kalamburów – połączenie ruchomej pantomimy ze statycznymi obrazami. Przyznam, że ten pomysł bardzo przypadł mi do gustu i w efekcie otrzymujemy naprawdę świetną grę. Niby kolejna zwykła gra skojarzeniowa, ale ma w sobie jakąś świeżość i oryginalność. Hasła są świetne – ciekawe, niebanalne, co prawda niektórych tytułów filmów czy osób nie kojarzę, ale haseł jest tak dużo, że nieznajomość kilku nie stanowi żadnego problemu. Początkowo wydaje nam się, że przedstawienie czegoś tylko za pomocą obrazków, które mamy, jest zupełnie niemożliwe, ale szybko przekonujemy się, jak dziwnymi ścieżkami chadza nasza wyobraźnia! Polecam wypróbować ten tytuł!
Zawierucha 956 – gra, która (bodajże) jest jeszcze w fazie testów. Ale już prezentuje się całkiem nieźle. Trzeba zacząć od okoliczności jej powstania – stworzyli ją miłośnicy historii dawnej Polski z czasów przedchrześcijańskich, związani z Grodem Słowiańskim w Stobiernej koło Dębicy (jeśli jesteście z Podkarpacia, koniecznie odwiedźcie to miejsce. Myślę, że umówienie się przy okazji na partyjkę Zawieruchy też jest jak najbardziej możliwe). Planszę stanowi ogromna mapa dawnej Polski, podzielona na hexy. Odtworzona została dość wiernie – tam, gdzie były lasy –są lasy, gdzie były grody – są grody, gdzie były złoża poszczególnych surowców – są one i na mapie we właściwych miejscach. Każdy z graczy wciela się w przywódcę słowiańskich plemion. A mamy tu Pomorzan, Mazowszan, Polan, Ślężan i Wiślan. Każde plemię oraz wódz plemienny (którego losujmy spośród dostępnych postaci) ma swoje indywidualne cechy. Do dyspozycji mamy armie – piechotę i konnicę, ciężką i lekką. Gra składa się z szeregu rund, podzielonych na cztery pory roku i dwanaście miesięcy. A więc każda runda to rok. W każdej porze roku zmieniają się warunki pogodowe – dobra pogoda może nam pomóc i dostaniemy jakieś bonusy, za to zła pogoda utrudni nam grę. W każdym miesiącu możemy wykonać podstawową akcję, czyli ruch naszych jednostek. Jednak niektóre miesiące mają również przypisane specjalne akcje, które tylko wtedy możemy wykonać, a więc rekrutacja nowych jednostek, stawianie budynków i rozbudowa, opłacanie wojsk i gromadzenie dochodów itd. Dróg do zwycięstwa mamy co najmniej kilka – możemy stawiać na potęgę militarną i podbijać inne grody, możemy skupić się raczej na rozwoju ekonomicznym, zapewniając sobie dostęp do złóż cennych surowców albo przyjąć chrześcijaństwo i budować kościoły… Sama jeszcze nie znam wszystkich możliwości gry. My postawiliśmy na militaria i podboje innych grodów. Cóż, kilka głupich decyzji spowodowało, że zostałam okrutnie rozebrana przez sąsiednie plemiona! Niestety, nie dokończyliśmy partii, bo rozgrywka może potrwać nawet kilkanaście godzin! W moim odczuciu gra wymaga jeszcze kilku udoskonaleń i uproszczeń, żeby była nieco bardziej przystępna, choć muszę przyznać, że zasady nie są bardzo skomplikowane, kiedy już się z nimi zapoznamy. Trochę męczące jest podliczanie dochodów – przydałby się jakiś prostszy system (w obecnym trzeba ciągle zaglądać do tabeli i prowadzić własne notatki). Warto byłoby też przyspieszyć ruch jednostek, dzięki czemu gra stałaby się bardziej dynamiczna i zapewne czas rozgrywki uległby skróceniu. Ale tak czy owak – gra mnie zaintrygowała. Ma w sobie coś z moich ulubionych Cyklad – gromadzenie armii, walka o grody. Ma coś, co lubiłam w Magnatach, czyli możliwość zmówienia się z kimś przeciwko komuś, a potem wbicie noża w plecy w kluczowym momencie. Z chęcią zagrałabym jeszcze – tym razem już wiem, jakich błędów unikać. A jeżeli zaciekawiła Was Zawierucha 956, to koniecznie zajrzyjcie na fanpage gry – tu znajdziecie więcej informacji.