Po raz drugi ostatnimi czasy mam przyjemność przedstawiać Wam finalistę tegorocznej nagrody Spiel des Jahres. O ile jednak ostatnim razem była to gra nominowana w kategorii Zaawansowana Gra Roku (Wyspa Skye), o tyle prezentowany w tej recenzji tytuł ubiegał się o laur Dziecięcej Gry Roku. Jak już wiadomo, ostatecznie Leo wybiera się do fryzjera uległ Stone Age Junior. Nie zmienia to jednak faktu, że gra może być warta naszej uwagi, w sytuacji kiedy chcemy sięgnąć po tytuł, w który mogłyby pograć nasze pociechy.
Przy pierwszym obcowaniu z grą na główny plan wysuwają się efekty wizualne. W tej kwestii Leo może zaproponować naprawdę sporo. Już sama okładka przedstawiająca lwa dziarsko maszerującego przez dżunglę potrafi przyciągnąć wzrok młodszych graczy. To, co jest w środku, też nie zawodzi. Trzydzieści kolorowych i solidnie wykonanych kafelków, dwadzieścia kwadratowych kart, do tego świetnie wykonana figurka tytułowego bohatera, mini-puzzle z głową lwa obrastającą co rundę grzywą, tekturowe kafle startu, mety i zegara – wszystko prezentuje się bardzo dobrze zarówno pod względem wizualnym, jak i wykończeniowym.
Sama gra jest grą z kategorii memo. Zadaniem graczy jest doprowadzenie lwa do zakładu fryzjerskiego, zanim grzywa rozrośnie mu się do niewyobrażalnych rozmiarów. Droga od domku Leo do zakładu fryzjerskiego wiedzie przez 30 kafli dżungli kryjącej wśród sowich drzew wielu mieszkańców, ale także i przydatne podczas podróży drogowskazy. Dżunglę przemierzamy, zagrywając kolejno karty wskazujące jeden z pięciu kolorów oraz liczbę pól, które król zwierząt przemierzy w danym ruchu (od 1 do 4). Po przemieszczeniu Leo o odpowiednią liczbę kafli, odkrywamy pole, na którym lew zakończył wędrówkę i porównujemy kolor pola z kolorem zagranej karty ruchu. Jeżeli kolory się zgadzają, Leo nie traci czasu i może bez konsekwencji ruszyć w dalszą podróż. Gorzej jest, jeżeli barwy są inne. Wówczas Leo zagaduje się i traci cenny czas (od 1 do 5 godzin, w zależności od tego, jakie zwierzę napotkał). Konsekwencją zbytniego gadulstwa może okazać się to, że nasz bohater ostatecznie nie zdąży dotrzeć na czas do salonu fryzjerskiego przed jego zamknięciem (zakład prowadzony przez małpkę czynny jest 12 godzin) i będzie musiał wrócić do domu, jego grzywa ponownie urośnie. My jednak nabędziemy cenną wiedzę, gdzie i jakie pokusy czyhają na Leona i będziemy starali się już w kolejnych dniach je omijać, zagrywając karty odpowiedniego koloru (oczywiście kafle na koniec dnia ponownie się zamykają i w dalszej podróży będziemy musieli polegać jedynie na własnej pamięci). Jeżeli uda nam się doprowadzić lwa do salonu fryzjerskiego przed końcem piątego dnia, wygrywamy grę, w przeciwnym razie przegrywamy.
Leo wybiera się do fryzjera to kolejna gra dla dzieci z mechaniką memory. Mamy tu jednak lekki twist wyróżniający tytuł spośród innych pozycji. Kooperacja nie ogranicza się tu bowiem do podpowiadania sobie wzajemnie kolorów kafelków, ale także wiąże się z planowaniem kolejnych ruchów. Ten element bierze górę, w szczególności kiedy do rozgrywki zasiądzie większa liczba graczy, bo wówczas częstsza jest sytuacja, że odpowiednie kolory i cyfry kart ruchu nie znajdą się akurat na ręce aktywnego gracza. Wtedy potrzebna jest narada i planowanie, kto jakie karty zagra, żeby udało się przejść przez las jak najmniejszym kosztem czasu. Te trudności rekompensowane są za to łatwiejszą częścią pamięciową gry, bo 30 kafli drogi rozkłada się na większą liczbę głów, które będą kolory tych kafli zapamiętywać. W rozgrywce dwuosobowej jest zazwyczaj na odwrót – jeden gracz musi zapamiętać położenie i kolor większej liczby kafelków, za to łatwiej nam będzie dopasować do nich karty w odpowiednich barwach. Ja grałem zdecydowanie więcej partii wyłącznie z synem więc z koordynacją naszych działań nie było większych problemów. Nie oznacza to jednak, że rozgrywka 3–5 osobowa nie jest ciekawa. Wręcz przeciwnie, wydaje się nawet, że budzi ona zdecydowanie więcej emocji wśród małych graczy.
Po partiach, które rozegraliśmy, wydaje mi się, że gra jest dosyć łatwa. W duecie udawało nam się osiągnąć sukces drugiego, czasami trzeciego dnia. W większej liczbie osób kończyło się niekiedy na dniu czwartym. W każdym razie my nie doświadczyliśmy żadnej przegranej. Nie oznacza to jednak, że gra nie jest przyjemna i wymagająca, przynajmniej dla maluchów. Podczas partii dzieci muszą się porządnie skupić, żeby zapamiętać położenie poszczególnych kafelków oraz nagłówkować, aby wymyślić odpowiednią strategię dojścia do nich, nie narażając się przy tym na zbyt długie przestoje. Strategię ruchów dzieci omawiają razem, natomiast przy zapamiętywaniu kolorów zazwyczaj dzielą się zadaniami (np. ty zapamiętujesz drogę do pierwszego skrętu, ja dalej, a on ostatnie 10 pól przed metą). Zresztą czy to ważne, jak grają? Najważniejsze, że się przy tym dobrze bawią.
Reasumując, Leo wybiera się do fryzjera to tytuł wart zainteresowania, jeżeli planujesz kupić grę dla młodszych dzieci (5–8 lat). Poza ślicznymi kolorowymi grafikami i bardzo dobrym wykonaniem, zapewnia maluchom także fajną i rozwijającą zabawę. Twist mechaniki memo z elementami planowania sprawdził się dobrze i spodobał dzieciom, którym grę pokazałem. Przed przyznaniem wyższej oceny powstrzymuje mnie jednak brak tego czegoś, co oddziela grę dobrą od wybitnej, tej iskierki w oku, która towarzyszy każdemu graczowi, kiedy gra w jeden z ulubionych tytułów i tego jednego zdania po zakończonej partii: „Prooszę tato, zagrajmy jeszcze raz”.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(7,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.