Multiuniversum to nowa gra wydawnictwa Board&Dice (do której nota bene kilka dni temu zapowiedziano już dodatek). Kilka słów pisałem o tym tytule już w Cotygodniku. Wówczas byłem dopiero po pierwszej partii, a gra mnie zachwyciła. Czy jednak teraz – kiedy mam za sobą kilkanaście partii – jej urok wciąż na mnie działa? Przeczytajcie sami.
Multiuniversum to gra, w której mamy szansę wcielić się w role naukowców, którzy na skutek ryzykownych eksperymentów otworzyli pięć portali i sprowadzili na Ziemię hordy niezbyt ciekawych przybyszów.
Nie wszystko jednak stracone, bo portale można jeszcze pozamykać, trzeba tylko zgromadzić sprzęt niezbędny do pokonania wychodzących przez międzygalaktyczne szpary niemilców. Szkopuł w tym, że nie da się jednocześnie zbierać surowców i pracować, ani nie da się być w kilku laboratoriach naraz, dlatego też gracze będą musieli wybierać, czy dostępne w ich turze akcje poświęcić na zgromadzenie zasobów, bieganie między laboratoriami, przygotowywanie się do zamknięcia portalu, czy jeszcze inne akcje.
Mechanicznie wygląda to tak, że po przygotowaniu rozgrywki (rozłożeniu 5 laboratoriów, dołożeniu do nich stosów kart potworów, rozdaniu graczom 3 kart na ręce i utworzeniu stosów kart odrzuconych oraz do dobierania) gracze w ruchu wykonują do trzech akcji, a następnie dobierają do trzech kart na rękę. Wśród akcji dostępne mamy takie, jak zdobycie zasobu (wówczas podkładamy go pod naszą planszetkę, przydadzą nam się one do pokonania monstrów), podróż pomiędzy laboratoriami, dobranie nowych kart z decku do dobierania lub decku kart odrzuconych, zamknięcie portalu czy wykorzystanie zdolności specjalnej laboratorium. Twist polega na tym, że wszystkie, poza pierwszą z wymienionych akcji, wymagają do swojego aktywowania obecności naszego meepla w konkretnym laboratorium, np. akcje czerwone możemy wykonać jedynie w czerwonym zakładzie badawczym, a żółte – w żółtym. Ułożenie odpowiedniej sekwencji akcji wymaga więc już nieraz sporego planowania, ale o tym będzie więcej w podsumowaniu recenzji.
Gra kończy się, kiedy definitywnie zamkniemy trzy portale, czyli skończą się 3 stosy kart potworów. Wówczas podliczamy punkty z pokonanych monstrów (za te dostajemy tym więcej punktów, im więcej surowców musieliśmy wykorzystać do ich zwyciężenia) oraz zgromadzone sety (karty potworów posiadają symbole, które możemy składać w zestawy – punktują one podobnie jak zielone karty technologii w 7 Cudach Świata) i wyłaniamy zwycięzcę.
Wróćmy do pytania z początkowego akapitu – czy urok Multiuniversum po kilkunastu partiach wciąż na mnie działa? Myślę, że odpowiedź znajduje się w samym pytaniu. Rozegrać kilkanaście partii w jednym miesiącu w słabą grę po prostu się nie da. Więc tak, gra wciąż mnie zachwyca i to mimo tego, że do tej pory nie udało mi się wygrać ani jednego rozdania. Zresztą podoba się nie tylko mi. Gdzie bym nie poszedł, tam znajdę chętnych do partyjki w Multiuniversum. O ile mnie pamięć nie myli, w ten tytuł grałem z 11 różnymi osobami – generalnie pozytywne opinie o tej grze słyszałem niemal od każdego (poza małymi wyjątkami, o których za chwilę). Najbardziej mnie jednak cieszy, że Multiunivrsum podoba się w moim domu, wśród osób, z którymi gram najczęściej.
Co jest więc takiego w tej – relatywnie małej i krótkiej – karciance, co może kupić serca graczy (lub chociaż przyciągnąć ich uwagę)? Myślę, że przede wszystkim rozwiązanie kwestii zagrywania posiadanych kart. Niby kartę możemy zagrać jedynie na dwa sposoby – jako zasób lub jako akcję. Pomysł nie nowy, a na dodatek w innych karciankach zrealizowany ze znacznie większym rozmachem. Tylko, że wybór „surowiec czy akcja” wcale nie jest taki oczywisty, bowiem różnych rodzajów akcji mamy pięć (a w zasadzie 9, licząc zdolności laboratoriów), problem w tym, że nie wszystkie możemy wszędzie wykorzystać. Nieraz 3 akcje w turze wystarczą nam do uzyskania w jednym ruchu jakiejś zdobyczy punktowej, najczęściej jednak dzieje się tak, że w jednej turze namierzamy cel i rozpoczynamy przygotowania do jego zdobycia (podkładamy surowce, udajemy się do właściwego laboratorium, zdobywamy karty niezbędne do zamknięcia portalu), a w kolejnym ruchu przeprowadzamy atak. Może się jednak zdarzyć, że przeciwnik zaalarmowany naszymi poczynaniami zdąży nas uprzedzić albo chce utrudnić nam zamknięcie danego portalu, np. poprzez przeniesienie stwora w inne miejsce. Jest też inna strategia – w początkowych ruchach w ogóle odpuścić próby zamknięcia portali i wszystkie karty ładować w surowce, a dopiero po jakimś czasie, z laboratorium pełnym najróżniejszych chemikaliów i składników ruszyć na konfrontację z obcymi. Trzeba tylko uważać, żeby zbytnio nie zapomnieć się w zaopatrywaniu naszego laboratorium i w odpowiednim momencie przerzucić się na wykorzystywanie zgromadzonych zasobów, albowiem każdy niewykorzystany przez nas surowiec na koniec rozgrywki przyniesie nam punkt ujemny.
Również sposobów zdobywania punktów jest kilka. Przy dwóch osobach można się pokusić o próby kolekcjonowania setów symboli (kilka takich samych lub 5 różnych), co zapewni nam dodatkowe punkty, mogące przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść. W pełnym składzie natomiast raczej warto łapać, co można, bo główną naszą zdobyczą będą punkty z kart, a sety (przynajmniej te mocniejsze, zapewniające 9 punktów) stają się wówczas przyjemnym, jednak dość rzadkim dodatkiem. Z kolei wariant 3-osobowy w kwestii punktowania jest gdzieś w połowie drogi między dwoma wyżej opisanymi. Dzieje się tak, ponieważ warunek końca gry jest identyczny niezależnie od liczby graczy – muszą się skończyć talie na trzech portalach. Kart też za każdym razem w portalu jest tyle samo, ale naukowców na nie polujących, w zależności od liczby graczy – jest już mniej lub więcej. Dlatego im większą konkurencję mamy przy stole, tym mniej kart podczas partii zgarniemy i tym mniejszą zdobycz punktową odnotujemy. Z tego też powodu ja preferuję rozgrywkę dwuosobową, bo dochodzi dodatkowy aspekt, który w pełnym składzie zdaje się być raczej iluzoryczny – planowanie, jakie sety chcemy zdobyć i układanie taktyki pod realizację tego celu.
Jak widać, Multiuniversum to nie jest płytka gra oparta na jednym, w kółko mielonym schemacie, który mógłby szybko przemienić radość płynącą z kombinowania i wysilania szarych komórek w automatyczne zagrywanie kart i wykonywanie posunięć.
Na koniec łyżka dziegciu, która jednak nie powinna Wam przesłonić mojego bardzo pozytywnego odbioru całości.
Otóż podczas jednej z ostatnich partii usłyszałem, że gra jest bardzo losowa. I to nie od przegranego, który w ten sposób próbowałby tłumaczyć porażkę, ale od zwycięzcy pojedynku. Cóż, trudno się z tym nie zgodzić. Wszak to karcianka i losowość siłą rzeczy w niej występuje. Na dodatek nie taka „równa dla wszystkich”, gdzie dociągane są karty do ogólnej puli i każdy może z nich korzystać, tylko indywidualna, bo jednemu może zdarzyć się dobrać karty, które ni w ząb mu nie pomogą w jego aktualnej pozycji, a drugi może dociągać akcje wprost ułożone do wymarzonego komba. Ale ja mogę taką losowość przeżyć – rzadko zdarzają się sytuacje tak ekstremalne, jak opisałem wyżej, zazwyczaj nawet, wydawać by się mogło, nieciekawe karty można sensownie ułożyć przynosząc sobie, jeżeli nie natychmiastowe korzyści, to przynajmniej nieodległą ich perspektywę. Ważne jest tylko, żeby nie zafiksować się na jednym konkretnym rozwiązaniu, bo wtedy można naprawdę odczuwać frustrację, że jakaś jedna karta wciąż nie dochodzi.
Druga sprawa to downtime. Ja jakoś szczególnie boleśnie go nie odczułem, ale trzeba pamiętać, że sytuacja w grze jest jednak bardzo zmienna i często można myśleć nad własnym posunięciem dopiero w momencie, kiedy ruch skończy gracz, który jest bezpośrednio przed nami.
Już zupełnie na koniec – z recenzenckiego obowiązku – słowo o wykonaniu i grafikach. Te drugie są ładne, choć mnie szczególnie nie zachwycają – po prostu nie mój klimat. Wykonanie jest porządne i trwałe, jednak tym, czego mi brakuje, są karty pomocy z wyjaśnieniem działania poszczególnych symboli na kartach oraz portalach. Takie znajduje się jedynie na ostatniej stronie instrukcji, a jej ciągłe przekazywanie (szczególnie przy nowych graczach) jest jednak trochę upierdliwe.
Jakbym miał podsumować Multiuniversum w jednym zdaniu, to powiedziałbym, że jest to bardzo dobra taktyczna karcianka z oryginalnym twistem, która świetnie potrafi zająć nasze szare komórki na około pół godziny. Ja ze swojej strony zdecydowanie polecam.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.