Wakacje, wakacje i po wakacjach. Niektórzy są jeszcze w trakcie, niektórzy już po, a niektórzy dopiero przed. Jak widać większość redakcji poddała się leniwej atmosferze nic-nie-robienia. I tylko Veridiana zachowała resztki zdrowego rozsądku ogrywając ulubione tytuły w górskiej scenerii.
Veridiana
Kolejny weekend w górach za mną. Oczywiście oprócz gór był grill, oscypki i przede wszystkim GRY. Ale z „edycji” na „edycję” gier ogrywamy mniej, w zamian grill trwa dłużej… Nie wiem, może to symptomy starzenia się. Tym razem, przez dwa pełne dni zagraliśmy tylko w 5 gier. Ale trzeba też przyznać, że nie grywamy w chwilerki.
Na pierwszy ogień poszło nowe Puerto Rico. O samym wydaniu pisałam już tydzień temu, a dziś chciałam powiedzieć słówko o drugim dodatku, który także znajdziemy w pudełku. Pomysł z „lepszą” kategorią ludzików, tzw. szlachtą (znaczniki koloru czerwonego) sprawdza się świetnie. Oprócz tego, że przy niektórych nowych budynkach szlachcic ma inne (czytaj: lepsze) działanie od zwykłego robotnika, to samo posiadanie szlachty generuje dodatkowe punkty na koniec gry. Dlatego akcja Burmistrza stała się jeszcze bardziej intratna. Teraz nie tylko rozchodzi się bowiem o ilość, ale także o jakość siły roboczej. A ta w czerwonym kubraczku zawsze przypływa na statku w liczbie sztuk 1.
Co do nowych budynków, to ogólnie są ciekawe, choć na razie (bez ogrania) niektóre wydają się trochę przekombinowane, np. ten, który pozwala kupić lub sprzedać plantację za 1 dublona. W górskiej rozgrywce spróbowałam natomiast otwarcia od budowy domku myśliwskiego. Obsadzony szlachtą pozwala on na zdobycie 2PZ w fazie plantatora, jeśli posiadamy najwięcej wolnych miejsc na wyspie. Pilnując, aby taki stan się utrzymywał (być zawsze o 1 plantację do tyłu względem konkurentów) nachapałam trochę punktów z tego tytułu, choć wymagało to nieco gimnastyki, gdyż przy remisie punktów się nie otrzymuje. Najlepiej więc zawsze było być ostatnim do wyboru plantacji i mieć przegląd sytuacji. Śmieszne natomiast było to, że aby nie podarowywać mi punktów, przeciwnicy unikali akcji Plantatora, przez co wyspy wszystkich graczy świeciły pustkami :)
Ostatecznie zwyciężyła i tak strategia na załadunki, choć muszę powiedzieć, że moja strategia polegająca na szybkim budowaniu, aby gra szybko się skończyła i producenci nie zdążyli zbyt się rozfechtować właśnie z załadunkami nie była taka zła – do zwycięzcy zabrakło mi tylko 9 punktów, a do drugiego miejsca 2.
Inną grą, o której chcę wspomnieć byli Władcy Podziemi Vlaady Chvatila. Gra, w którą grywam z zatrważającą częstotliwością jednej partii na 2 lata ;) Ale za każdym razem (a były już 3) bardzo mi się podoba. Potem zapominam, jak się w nią gra i znowu mi się zaskakująco bardzo podoba. Sposób, w jaki Chvatil wymyśla swoje koronkowe zasady jest doprawdy obłędny. Pomimo tego, że zasad jest milion i trochę, wszystkie są logiczne, nie męczą, rzadko umykają i wprowadzają niesamowity klimat. Oś fabularna jest jak dla mnie idiotyczna (choć mniej niż w wiecznie srających Pupilach Podziemi), ale mechanika tak bardzo z nią współgra, że nawet ta fabuła mi nie przeszkadza. Zarządzanie swoich lochem, zasobami, potworami i przede wszystkim mechanika wyboru akcji każąca nam przewidywać nie tylko CO, ale i KIEDY przeciwnicy będą chcieli wykonać – to wszystko pięknie się zazębia. Sama walka z bohaterami schodzącymi do lochów jest już mniej emocjonująca (choć de facto, to ona jest clue gry i wokół niej wszystko się kręci), bo przypomina bardziej łamigłówkę (ach ten Chvatil i jego zamiłowanie do gier logicznych ukrytych pod płaszczykiem walki – vide: Tash-Kalar ;)
W górach graliśmy z dodatkami. Wydłużyły nam one grę do ponad 3h w trzy osoby i skończyliśmy po północy, ale był to czas naprawdę mile spędzony. Przepych elementów i drobiazgów imponujący. Dodatki natomiast średnie. Z jednej strony mamy karty Pupili (znanych z bliźniaczej siostry), które zapewniają różne bonusy. Niby draftowane, ale jednak losowe. Choć można grać „pod nie”, więc w sumie bywają i ciekawe. Z drugiej strony tzw. Festiwal, czyli licytację impami o kolejność wyboru małych bonusów. Naprawdę małych. Nie wiem, czy to gra warta świeczki. Z trzeciej strony (najciekawszej) mamy płytki-podmianki do głównych pól akcji, które wchodzą do gry wszystkie, acz po jednej, na jedną rundę i w zmiennej kolejności. Potrafią nieźle namieszać w naszym planowaniu. Z czwartej strony mamy dodatkowych bohaterów, paladynów, pokoje, pułapki itp. itd. i planszę wydłużającą fizycznie zarówno fazę przygotowania jak i walki. To najbardziej boli. Choć w grach Chvatila mniej niż w grach innych autorów.
Pozostałe trzy gry, w które graliśmy, to: Keyflower ze wszystkimi dodatkami, Cuba z dodatkiem i Agricola… ze wszystkimi dodatkami. Tak, to był zdecydowanie wyjazd „pod dodatki”!
Podczas gier robiłam fantastyczne zdjęcia, ale przypadkiem je sobie wykasowałam z telefonu („Moje spotkanie z techniką” cz. 1), więc musicie sobie wyobrazić TU, W TYM MIEJSCU piękną galerię :P
Pingwin
Ja w tym tygodniu grałam prawie wyłącznie w pozycje dla mam i ich dorastających córek zatem rozpisywać się nie będę :-P. Jednakowoż… jednym z ulubionych tytułów mojej rodziny jest Superfarmer, nie mogło więc zabraknąć w domu jego limitowanej wersji z Borsukiem. Przez lata opracowaliśmy – każdy swój własny schemat – jak skutecznie bronić się przed lisem i wilkiem, a tu Pan Borsuk…. wywraca grę do góry nogami. I nie słychać już błagalnych szeptów „byle nie wilk, byle nie wilk”. Teraz mamy nową mantrę „oby lis, oby lis” ;) – ale szczegóły zdradzę w zbliżającej się recenzji.
A Pan Borsuk wygląda tak…
Monika… Faktycznie, piękna ta galeria. Co zdjęcie to bardziej fantastyczne ;) Za to gry i ich dodatki – ZAJEFAJNE. Polecam wszystkim :)