Już za tydzień z hakiem rozpoczynają się najlepsze targi na świecie – targi w Essen. Już za dwa tygodnie będziemy zapewne ogrywać nowe ciepłe planszowe bułeczki. Za kilka kolejnych tygodni okaże się, które tylko smakowicie wyglądały, a które utrzymały poziom także po degustacji. Do tego czasu przeglądamy listy, napalamy się, zakochujemy i nadrabiamy zaległości. Ave!
Pingwin
Monika napisała kiedyś taki tekst, który utkwił mi w pamięci. Gdyby Stefan spotkał Uwe… W tym tygodniu wreszcie zrozumiałam co miała na myśli :) Grając w La Granję z jednej strony czułam się jak przy żywieniówce Rosenberga, z drugiej rozpaczliwie próbowałam się przykryć o wiele za krótką kołderką imć pana Felda. Kiedy popatrzyłam na swoje karty i na planszetkę gracza oczami wyobraźni już widziałam te usprawnienia, te rodzące pola, dodatkową zagrodę dla świnek, żeby mogły mi się mnożyć… i co? zaczęłam i skończyłam na jednym usprawnieniu i dwóch polach z bólem pozostałe karty przeznaczając na wózki, bo przecież z czegoś trzeba trzepać te punkty zwycięstwa i produkować skrzynki. Ech…
Sid Meier’s Civilization. Prowadziłam Imperium Rosyjskie z Katarzyną Wielką na czele. Startując z ustrojem komunistycznym nawet nie próbowałam iść w sztukę. Za to postawiłam na technologię i wystawiłam o wiele więcej armii niż przeciwnicy, poczekałam aż się nawzajem wykończą po czym po pierwsze weszłam do germańskiego miasta i nauczyłam się od nich technologii (taka fajna cecha Katarzyny Wielkiej) pozwalającej zarabiać złoto po zwycięstwie a następnie sięgnęłam po łatwe zwycięstwo nad kolejnym oponentem. W międzyczasie udało mi się zmienić ustrój na feudalny i wykorzystać dwie kolejne technologie do produkcji złota. W rezultacie wygrałam złotem dobijając do magicznej granicy 15. Podobno na odbiór gry ma duży wpływ to czy w nią wygramy czy też przegramy. Mnie się udało wygrać, ale i tak nie rzuciła mnie na kolana. Przytłoczyła mnie liczba żetonów. Nieco pogubiłam się w możliwych akcjach do wykonania i ich kolejności. A przede wszystkim zupełnie nie przypadło mi do gustu prowadzenie walki – co prawda ja swoje wygrywałam bez wystawiania jednostek (gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta) – ale patrząc na walki moich rywali jakoś zupełnie mnie do tego nie ciągnęło. Summa summarum – na pewno zobaczyć grę warto. Planszówka nietrywialna, ciekawa, ale jak dla mnie zbyt przytłaczająca i mało intuicyjna. No i ten setup trwający wieki…
Ink
W tym tygodniu ogrywałem do recenzji. Ogrywałem pozycję niełatwą w ocenie i solidnego ogrywania zdecydowanie wymagającą. Cóż – taka natura gier asymetrycznych z wieloma frakcjami. Gier, w których odbiór rozgrywki zmienia się drastycznie w zależności od liczby graczy. Gier, których trzeba się nauczyć, żeby móc korzystać z nich w sposób zamierzony przez twórców.
Ogrywałem Cry Havoc.
I póki co wiem dużo, ale przede wszystkim wiem, że muszę ogrywać ją dalej, bo od ostatecznych wniosków jestem jeszcze dość odległy.
KubaP
Nie wyobrażam sobie dzisiejszego Cotygodnika bez Terraformacji Marsa. Ten absolutny hit ostatnich dni przebojem wdarł się na stoły planszówkowiczów w całym kraju, detronizując Cywilizacje, Rosenbergów, Feldów i innych Wallace’ów. Nieznany nikomu autor, Jacob Fryxelius, w zaciszu rodzinnego grona stworzył dzieło absolutnie wyjątkowe. Grę, łączącą w sobie najlepsze cechy drzewka technologicznego, kontroli obszarów, wyścigu cywilizacyjnego, a to wszystko zespolone z klimatem tak silnie, że immersja pojawia się już na etapie tłumaczenia zasad. Nie chcę Wam zdradzać za wiele, odkrywanie gry to przyjemność sama w sobie. Powiem tylko, że jest to najlepsza gra, w jaką grałem od kilku lat.
Veridiana
W tym tygodniu u mnie także wciąż króluje Terraformacja Marsa, ale dziś napiszę o innej pozycji, w którą graliśmy w tym czasie tylko raz. I nie, nie napiszę o niej dlatego, że to gra wybitna – choć jest baaaaardzo fajna – i nie dlatego, że rozgrywka przebiegała w jakiś wyjątkowy sposób (choć wygrały Mama i Córka, którym tłumaczyłam grę po raz pierwszy). Napiszę o Age of Empires III dlatego, że na tegorocznym Essen premierę będzie miała nowa odsłona tej gry – Empires: Galactic Rebelion.
Przeglądając essenowską listę, natrafiłam na recenzję Toma Vasela. E:GR to przetematowienie gry Glenna Drovera, która oryginalnie toczy się podczas Ery Wielkich Odkryć, a gracze wcielają się we władców ówczesnych mocarstw kolonijnych. W Galaktycznej Rebelii zamiast regionów Nowego Świata zasiedlamy planety. Zamiast specjalistów od lądowej eksploracji mamy specjalistów od kosmosu. Zamiast pięknej mapy, mamy obraz nieba. I zamiast cudownej gry strategiczno-ekonomicznej mamy… grę w losowanie figurek z woreczka.
Tom, który jest wielkim fanem oryginału, jest zdruzgotany faktem, że o ile pomniejsze zmiany, które wprowadzono do mechaniki są całkiem okej, to końcówka gry zamienia się w festiwal zabawy woreczkiem. System walk został bowiem „podrasowany” i „urealniony”, co oznacza ni mniej ni więcej wrzucenie walczących jednostek do worka, a następnie – jakże przez wszystkich lubiane – losowanie. Co gorsza, koniec rozgrywki to seria takich losowań, która potrafi przyjąć zatrważające rozmiary i niszczy całą przyjemność z dotychczasowej rozgrywki.
Tak więc po pierwszym napaleniu się na nową wersję Ejdza, mój zapał ostygł. Jeśli jesteście takimi samymi fanami AoE3 jak my, dobrze się zastanówcie i obejrzyjcie możliwe materiały, zanim sięgnięcie do portfela po dosyć sporą gotówkę.