Przed Wami kolejny Cotygodnik, czyli miejsce na łamach GamesFanatic.pl, w którym nasi redaktorzy chwalą się najciekawszymi tytułami, które udało im się przetestować w ciągu ostatniego tygodnia. Tym razem płeć piękna zdecydowanie zdominowała nasz cowtorkowy periodyk, ale na końcu znalazły się i trzy słowa od Kuby. Co zaintrygowało redakcję? Czy wszystko, w co zagrali, okazało się być ciekawymi tytułami? A może wręcz przeciwnie i ogrywali tylko kaszankę? Sprawdźcie sami :)
Pingwin
Adrenaline. Lepszej nazwy nikt chyba wymyślić nie mógł. Łazisz po planszy składającej się z pól połączonych w pokoje i poprzegradzanych drzwiami (o ścianach nie wspominając). Zdobywasz broń i strzelasz w kogo popadnie. A najlepiej w tego, kto jest najlepiej punktowany, czyli zginął mniej razy niż inni. I starasz się wpakować w niego jak najwięcej amunicji, więcej niż przeciwnicy, bo kto więcej wpakuje, tym więcej zarobi PZ. Ups… właśnie dostałam. I znowu. Ups, zginęłam. Game over? Nic z tych rzeczy, odradzam się i dalej gnam po komnatach przeładowując broń i siekąc wszystko dokoła. I znowu mnie dopadli. I znowu konam…. ech ta adrenalina ;)
Fanem strzelanek nie jestem a z czasów mojej młodości, czyli Dooma i Wolfensteina, najbardziej zapamiętałam łażenie po labiryncie pomieszczeń i … no właśnie…. tę adrenalinę – co tam jest za tym kawałkiem muru. Tutaj wiem co jest, ale nie wiem co się za chwilę stanie – ale mogę sie tylko domyślać, ze za chwilę stanę oko w oko z przeciwnikiem i znów wpakuje mi serię w plecy. Gra jest dynamiczna, ciekawa, bardzo ładnie wykonana i jedyne co mi w niej przeszkadza to nieintuicyjne oznaczenia na kartach broni. Po partii czy dwóch zapewne staną się jasne (w końcu nie jest ich tak dużo) ale podczas tej pierwszej partii mocno mnie to uwierało – czy muszę widzieć przeciwnika, o ile pól mam być oddalona, czy w linii prostej, i tak dalej. Anyway, spróbować polecam.
Ore City. Karcianka rodem z dalekiego wschodu o budowaniu swojego własnego miasta. Dość dziwnego, bo co jakiś czas zamykamy budowę, odrzucamy karty i zaczynamy na nowo z nowym zestawem. Taka syzyfowa praca ;) Ciekawostką jest to, że budujemy nie tylko przed sobą ale też przed sąsiadami. Czemu? Bo każdy gracz w danej chwili może mieć przed sobą tylko jeden kolor budynków. Tak więc każdy ma swoją własną przestrzeń budowlaną, ale udziela jej swoim sąsiadom, jak też sam wprasza się do nich. Niektóre karty mają efekty działające wtedy gdy są w budowie, z niektórych czerpiemy kasę (budynki mieszkalne) lub profity (budynki przemysłowe) dopiero po zamknięciu budowy. A wszystko po to, bo wystawić fioletowe karty użyteczności publicznej, które jako jedyne są w stanie przynieść nam punkty zwycięstwa. Ciekawa, niestety mocno losowa (bardzo duże znaczenie ma dociąg kart na rękę) ale oryginalna gra. Coś w sobie ma, choć raczej nie jest to szał.
Zombiaki Ameryki. Byłam chyba jedyną nieprzychylnie ustawiona osobą w redakcji. Nie lubię Zombie. Są paskudne, jest ich dużo i zjadają mózgi. Ale tak jakoś się zdarzyło, że Łukasz namówił mnie na partię i …. nie jest taka zła jak ją malują ;). Całkiem fajna turlanka, w której to ty decydujesz (przynajmniej w do pewnego stopnia) czy bardzo igrać z losem czy tylko troszkę. Gramy szereg rund podczas których musimy się przedrzeć przez miasto – czasem trzeba będzie walczyć z Zombie (im dalej tym częściej i tym ich wiecej) a czasem po prostu wysoko licytować, aby pójść pustą ścieżką i jeszcze na tym coś zarobić. Fajne jest to, że walutą, którą używamy do licytacji są żetony naboi, adrenaliny i benzyny, które potrzebne nam są do przebijania się przez miasto. Więc albo dużo wydasz na licytację i zostaniesz z (prawie) niczym, albo będziesz miał czym walczyć. Ja wybrałam to pierwsze i … zginęłam w przedostatniej rundzie. Gra mi się podoba, tylko… tylko dlaczego ona musi być taka brzydka?
Ale jeśli lubicie temat Zombie to oprawa graficzna będzie wam się podobała – pokiereszowane pudełko, pokrwawione karty, realistyczni nieumarli, bleeee …. klimatu odmówić się nie da.
Board Game Girl
Flutter-by to gra „w motylki”, którą poznałam na Falkonie. W polskiej wersji językowej już niedługo ukaże się dzięki Lucrum Games. Swoją drogą Lucrum szuka właśnie polskiego tytułu, więc jeżeli po przeczytaniu Cotygodnika wpadniecie na fajny pomysł, zgłoście go na fanpejdżu wydawnictwa. A o co chodzi w Flutter-by? To gra na spostrzegawczość, w której wszyscy gracze starają się w tym samym czasie odnaleźć na swojej planszy gracza motylki w odpowiednich kolorach. Nie jest to łatwe, bo plansze mają zagięcia, których „machanie” zmienia motylkom kolory skrzydełek. Gra ma dwa warianty trudności – dla początkujących (lub młodszych dzieci) i dla zaawansowanych. O ile w prostszym wariancie szło mi całkiem nieźle, to w trudniejszym nie miałam z Kubą szans. Ale i tak miałam frajdę z samych poszukiwań :)
Kroko-loko
Kolejna gra na spostrzegawczość, która mnie w tym tygodniu zachwyciła. Po pierwsze dlatego, że jest zapakowana w malutkie, metalowe pudełeczko. A jak się ma w domu kilkaset tytułów, to – wierzcie mi – wielkość pudełka ma znaczenie. I wiadomo – można ją luzem wrzucić do torby podróżnej i nie trzeba przejmować się, że się zniszczy. A poza tym ma przezabawne ilustracje i… sam temat. W Kroko-loko zwierzaki wskazują palcem winnego a my musimy go jak najszybciej złapać. Oczywiście są odstępstwa, wyjątki, dodatkowe zasady, które wprowadzają spory zamęt w głowie i sprawiają, że „śledztwo” do prostych nie należy. W Kroko-loko grałam w gronie dorosłych planszówkowców i wszyscy mieli sporo frajdy. W tym tygodniu zamierzam sprawdzić co o Kroko-loko sądzą dzieciaki.
Veridiana
Oprócz zagrywania się pasjami w dodatek do Alchemików, próbuję się przekonać do Impulsu. No bo to przecież Chudyk. I karcianka. I mechanika zapożyczona trochę z Glory to Rome. I stateczki i 10 różnych akcji i planowanie i dopalanie. I na razie… nie bardzo to wszystko współgra. Przede wszystkim gra jest całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek dynamiki. I mówię to po rozgrywkach 2- i 3-osobowych, a co dopiero, gdyby przyszło mi grać w pudełkowo dopuszczalne 6 osób! Jajko bym chyba zniosła…
Ale dalej próbuję, bo sama gra obmyślana jest fajnie, tylko może potrzeba nam trochę ogrania? Może pomoże długi weekend w górach? Ale te łańcuszki nawet 10 akcji wykonywanych pod rząd… Chyba już wiem, dlaczego o tej grze wcześniej nie słyszałam :/
KubaP
The Gallerist to tytuł Vitala Lacerdy, spodziewałem się więc bardziej niż pracy w galerii – pracy na galerze. Po tym, jak dostałem swego czasu w trąbę od gry Kanban, do tytułów tego autora podchodzę z wyjątkową ostrożnością. Na szczęście The Gallerist nie zabija. Przynajmniej nie od razu. Tłumaczenie zasad jest dość nieskomplikowane, głównie dzięki świetnie przygotowanym pomocom gracza i bardzo czytelnej ikonografii. Po około 20 minutach (wierzcie mi, jak na grę Lacerdy to poziom piaskownica ), możemy wykonać pierwszy ruch. I dopiero WTEDY gra uderza ogromem możliwości. Każdy ruch ma znaczenie, każde zagranie wpływa na kolejne możliwości, które się przed nami pojawią. Wczorajszą, dwuosobową partię udało mi się wygrać 141 do 135, wyłącznie dzięki olbrzymiemu skokowi, jaki udało mi się wykonać na sam koniec gry – który jednak umyśliłem sobie dużo wcześniej. Nie miałem jednak pojęcia, ile punktów zdobędzie przeciwnik, na to już w grze po prostu nie starcza czasu. Sama rozgrywka nie trwa długo, w naszym przypadku było to około półtorej godziny, myślę, że czas ten zwiększy się o około 30 minut przy trzecim i 45 przy czwartym graczu (koniec gry się zbliży szybciej przy większej liczbie graczy). The Gallerist jest też pięknie wykonany, z cieszącą oko dbałością o szczegóły i wyrafinowanym minimalizmem. Dla mnie mocne 8/10 i z niecierpliwością czekam na kolejne partie.